Niech zadrży blacha – recenzja “Hard Reset”

Czekoladowe wafelki pod ręką i zaparzony kubek obowiązkowo czarnej (co by nastrój podkreślić ) herbaty. Spojrzenie przez poddaszowe okno na zasypiające pomału miasto i unoszący się nad nim księżyc w pełni. Jest już absolutna cisza. Jest dobry moment na cyberpunka. Moje źrenice rozszerzają się podniecone myślą o odpalanym właśnie “Hard Reset”, gry owianej nieco tajemnicą. Skoro gra posiada tak ubogą kampanię reklamową to może znaczyć jedno z dwóch: Albo studiu Latających Dzikich Świń zabrakło kasy na promocję, lub w co wierzyłam bardziej – produkt miał bronić się sam.
Niech zadrży blacha – recenzja “Hard Reset”

Menu gry zachęca. Jest maszyneria – nie ważne, że nielogicznie animowana – większość osób i tak tego nie zauważy. Poziom trudności ustawiam na normalny – co by nie dostać zadyszki z początku. Z trailera i powielanego wszędzie obrazka kwadratowej szczęki wiem, że przyjdzie mi utożsamić się z muskularnym, twardym gościem o imieniu Fletcher. American Hero pełną gębą ( “I don’t like to drink alone. I am proud soldier of the corporation “)

Ech.

Film wprowadzający w komiksowej oprawie nawiązuje trochę stylistyką do Sin City, ale jest utrzymany w kolorystyce bardziej niebieskiej niż klimatycznej,czarno-biało-czerwonej. Poziom graficzny tez jest tutaj bardziej “luźny”, robiony jakby od niechcenia; ” Hej, weźmy nasze concept arty, wciśnijmy dymki z nic nie mówiącymi treściami, dodajmy efekty zoomów,blurów, trochę padającego deszczu (w końcu ma być mrocznie!) i viola – przerywniki filmowe jak się patrzy.” Uwielbiam 2D i takie animacje można zrobić dobrze -> patrz Wiedźmin 2. Tutaj czuję lekki niedosyt, choć do ekranów wczytujących grę taka stylistyka pasuje wyśmienicie.

Fabuła bełkocze. Coś o zbuntowanej armii SI chcącej dostać się do Sanktuarium – banku przechowującego świadomość ostatnich ludzi współczesnej cywilizacji. O Korporacji pełnej takich cybermięśniaków jak nasz Fletcher, która zajmuje się ochroną owej matrycy danych. Jest to potraktowane tak po macoszemu, że przerywniki zniechęcają do oglądania – poza tym niewiele się od siebie różnią.

Miasto. Masa. Maszyna.

Po pierwszych 4 godzinach gry nadal szukam cyberpunka. Miasto jest – oczywiście. Pod względem architektury nie różni się ono specjalnie od nam współczesnych, za wyjątkiem rozmieszczonych dość gęsto holograficznych reklam/ budek telefonicznych. Noc rozświetlona jest pełną gamą barw pochodzących z neonów i billboardów. Szukam wzrokiem jakiegoś życia. Wiecie, jakichś przećpanych, modyfikujących cybernetycznie swoje ciała buntowników walki o wolność/pieniądze/jedzenie. Szukam dostawców świeżych implantów. Zrezygnowanym wzrokiem szukam w końcu jakichkolwiek ludzi czyt. statystów,ewentualnie też i trupów na chodniku. Zero. No co jest. To dla kogo te reklamy? Dla kogo w ogóle pracuje oświetlenie uliczne? Przecież nie dla robotów…Cóż, widocznie mamy się czuć przygnębieni samotnością. Pod względem graficznym – jest dobrze. Tekstury są w miarę szczegółowe. Miło się zdziwiłam na widok plakatów ściennych. Gorzej na widok modeli aut wyglądających jak (tu zacytuję mojego przyjaciela ) “obitych blachą modeli z lat ’50.” Ale tam, w 2436r. może przecież nastąpić regres motoryzacyjny czyż nie?

Z maszynami niestety sprawa ma się gorzej- choć to tylko moje bardzo subiektywne zdanie. Ja słysząc cyberpunkowe maszyny widzę groźne, zabójcze, inteligentne, mroczne i straszne urządzenia. SI w Hard Resecie bardziej przypominała mi roboty z filmu animowanego o jakże wymownym tytule “Roboty” z 2005r J. Oczywiście nie są one tak przyjazne i kolorowe jak te wspomniane, ale przestraszyć się też ich nie zdołacie. Gdy pierwszy raz zobaczyłam małe, pędzące na mnie robociki-piły mechaniczne lekko się uśmiechnęłam. Gdy wypadł na mnie potężny robot-byk tratując wszystko po drodze,a następnie zapędzając mnie w kozi róg – nawet się roześmiałam. Mina mi zrzedła, gdy zabił mnie 3 razy z rzędu. I teraz przechodzimy właśnie do sedna gry.

Czy między nami zaiskrzyło?

Iskrzyło i to ostro. Serią 200 pocisków z karabinu maszynowego tudzież strumieniem z broni energetycznej. Dwie porządne bronie to jednak mało, gra oferuje więc tradycyjnie upgrady. I tak możemy z maszynówki zrobić sobie shotguna, wyrzutnię rakiet czy granatnik. Broń energetyczna ma podobne upgrady i szczerze mówiąc – ja nie widziałam specjalnej różnicy w jej używaniu oprócz walorów wizualnych. Rozwijamy swoje giwery za odpowiednią walutę walającą się po całym mieście i wykorzystujemy w stojących co jakiś czas holograficznych, samoobsługowych kioskach.

Strzela się dobrze, można powiedzieć nawet – miło! Otoczenie wybucha, roboty zgrzytają ze złości;), a my rozglądamy się po terenie szukając odpowiedniej taktyki. Tak, taktyki. Hard Reset nie jest bowiem na szczęście bezmyślnym shooterem. Tutaj stanie w miejscu dłużej niż parę sekund i walenie na oślep z karabinku – nie wiele zdziała. Zwłaszcza, że przeciwnicy atakują grupowo i z kilku stron równocześnie. Trzeba zatem przyciągać wrogów w pobliża pojemników z substancjami łatwopalnymi lub maszyn generujących źródła prądu. Po kilku takich akcjach stajemy się bardziej wyczuleni i nasz wzrok podświadomie od razu szuka wspomnianych “wspomagaczy”, gdy tylko wejdziemy w nową lokację. Można by się jeszcze przyczepić dość długiego upływu czasu podczas zamiany broni, tym bardziej, że często o wygranej walce decydują sekundy. Jeśli chodzi o wydajność – jest przyzwoicie. Na moim laptopie,procek 2,67 GHz i5, 8GB RAMie i Radeonie HD 5650 – na najwyższych ustawieniach działał płynnie. Może za wyjątkiem momentów gdy wrogowie wylewali się z ekranu i wybuchy rozświetlały całą scenę.

Jeśli widzisz chowającego się robota – wiedz, że coś się dzieje.

Co do lokacji znów trochę pomarudzę. Po paru godzinach chodzenia po mieście byłam już nim znudzona. O ile wnętrza pomieszczeń są jeszcze jakoś urozmaicone (parking podziemny, stacja metra itp.) to świat zewnętrzny jest taki sam. Rozumiem, że to jedno miasto, ale skoro różnorodność wrogów nie jest wysoka ( już nic nie powiem, albo dobra powiem – liczyłam na więcej ) to chociaż otoczenie mogłoby jakoś to rekompensować. Zmieniająca się pod wpływem akcji muzyka pasuje klimatycznie, jednak to dla mnie nie zaleta – to oczywista oczywistość. Miłe dla oka są natomiast malutkie robociki, które przebiegają ukradkiem niedaleko nas i chowając się za skrzyniami, zapowiadają tym samym kolejną jatkę.

Żałuję również, że nie ma trybu multi. Na pewno ciekawiej chodziłoby się w co-opie, mogąc rozplanować jakąś wspólną taktykę.

Wiem, że mnie zakrzyczycie. Że miał być shooter w klimatach staroszkolnych. Że wtedy fabuła /grafika/cut-scenki,których tu też oczywiście nie ma, a aż się prosi o ładny render patrząc na trailer gry/muzyka/różnorodność wrogów – nie miało znaczenia. I pod tym względem Hard Reset jest dobrą grą i potrafi sprawić przyjemność krótszą lub dłuższą. Pytanie brzmi czy warto za nią wydać już teraz te 70 zł tym bardziej, że zabawy starczy Wam na średnio 7 – 10 godzin zależnie od poziomu trudności. Każdy może zresztą pobrać demo i zobaczyć czy mu to odpowiada – ja pasuję. Jak na pierwszą produkcję studia – Świnki mogą być zadowolone, bo większość portali ocenia grę pozytywnie i na pewno zgromadzi jakąś rzeszę fanów.

Ja nie czuję się zresetowana.

Jak widzicie więcej przeżyłam tu rozczarowań niż zachwytów. Być może, gdybym nie liczyła na prawdziwie klimatycznego, polskiego cyberpunka i nie mierził by mnie tak płytki wątek fabularny ta recenzja byłaby bardziej entuzjastyczna. Strach pomyśleć co by było, gdybym w trakcie gry nie wspomagała się czekoladowymi akceleratorami endorfin…

I tym niezbyt optymistycznym, lecz szczerym akcentem chciałabym przywitać się z Wami wszystkimi. Jako, że kobiet graczy w naszym kraju wciąż jest zdecydowanie za mało, będę się starała przedstawiać Wam nasze, babskie spojrzenie na tematy około growe – by pokazać, że my też istniejemy, kochamy grać i często liczy się dla nas coś zupełnie innego niż dla przedstawicieli płci męskiej. Mam nadzieję, że zachęcę Was do dyskusji i gorącej wymiany poglądów:)