Lollipop Chainsaw – Recenzja gry


LollipopChainsaw to trudna gra do sklasyfikowania gra.
Lollipop Chainsaw – Recenzja gry

Najbliżej jej do slashera, tyle że walczymy w niej z hordą zombich, całość okraszona jest tanim,

absurdalnym humorem

i dużą dawką chorego,

psychodelicznego

japońskiego klimatu

rodem z Bayonetty.

Wcielamy się w niej w Juliet, nastoletnią cheerleaderkę

, przerysowaną w takim samym stopniu, jak w popularnych amerykańskich sitcomach. Intro w grze skupia się głównie na jej pięknej figurze, seksownym głosie, powodując, że zupełnie ignorujemy to, co sobie gaworzy w tle. Opowiada o swojej rodzince, chłopaku i innych bzdurach… kogo to obchodzi? Informacja, że tak przy okazji to zajmuje się mordowaniem nieumarłych jakoś zupełnie umyka podczas obserwowania nastolatki pod prysznicem. Czujecie klimat? Gra, mimo iż na pudełku jest wyraźny znak “tylko dla dorosłych”, już nawet w czołówce jest zdumiewająco niepoprawna politycznie. Erotyczne podteksty nie znikają aż do końca gry (jest nawet

Osiągnięcie w wersji na Xboxa 360 za skierowanie kamery pod spódniczkę głównej bohaterki

).

Fabuła trzyma klimat całości.

W momencie, w którym kończymy oglądać intro i bawić się ustawieniami gry, i zaczynamy właściwą zabawę, dowiadujemy się, że dziś są urodziny chłopaka Juliet. Ta, robiąc się na bóstwo, straciła poczucie czasu, więc Nick (ów chłopak) samotnie czeka na jej przybycie w umówionym miejscu. Zupełnie znienacka atakuje go chmara nieumarłych. Skąd się wzięła? Dlaczego akurat jego? A kto by się przejmował takimi szczegółami w fabule. Juliet nadciąga w ostatniej chwili i

za pomocą swojej piły mechanicznej masakruje nieumarłych

(a my uczymy się za pomocą samouczka podstawowych ruchów i combosów), ale nie odnosi pełnego zwycięstwa. Nick został ukąszony przez zombie, więc nasza główna bohaterka odcina mu głowę (sic!), by ten mógł przeżyć (sic!!!) i spędzić resztę życia jako ozdoba przypięta do paska spódniczki. Przy okazji, Nick przydaje się jako broń miotana przeciwko zombie. Rozumiecie coś z tego? Nie? Nie szkodzi.

Resztę gry spędzimy na ratowaniu miasta przed inwazją zombie. Mamy do wyboru trzy różne ciosy i blok.

Stosując różne ich kombinacje kreujemy nowe combosy, a tych jest naprawdę sporo.

Na dodatek są dość efektowne i satysfakcjonujące.

Zombie umierają na dziesiątki różnych sposobów

, a krew leje się strumieniami. Zapewniam was, że krojenie piłą mechaniczną setek, jeśli nie tysięcy zombiaków po prostu nie może się nudzić. Możemy też uwolnić nieco drzemiącego w nas sadyzmu. Musiałem dziwnie wyglądać, chichocząc z próbującego mnie ugryźć korpusiku, któremu odciąłem wszystkie kończyny…

Sami nieumarli też są zróżnicowani, i to nie tylko jeśli chodzi o wygląd (tu ilość odmian jest imponująca). Jedni to klasyczne, maszerujące zombiaki, inne mają przyklejone do siebie materiały wybuchowe, jeszcze inne nabierają więcej sił, jak słyszą muzykę z boomboxa. A najgorsi są nieumarli nauczyciele z liceum. Zresztą, nie tylko nieumarli.

Rzecz jasna, jak w każdym rasowym slasherze, za skuteczność jesteśmy nagradzani. Im więcej zombie zamordujemy pod rząd, im efektowniej, im bardziej różnorodnie, tym więcej punktów, nagród i nowych umiejętności. Przyznam, że nie to było jednak mogą główną motywacją, a

chaos, jaki powstaje na ekranie po udanej, widowiskowej masakrze

.

Otoczenie jest zróżnicowane.

Akcja co prawda rozgrywa się głównie wokół Liceum im. Romero (nazwisko z pewnością znane fanom zombie), ale i tak nie jest nudno.

Mordować będziemy w samej szkole, na ulicach miasta, a nawet na leżącej nieopodal farmie.

Każda lokacja to również przeróżne mini-gry. Na przykład, w szkole trzeba będzie zagrać w koszykówkę głowami nieumarłych.

Gra jest niestety krótka

. Na normalnym poziomie trudności spędzicie nad nią dwa wieczory. Biorąc pod uwagę, że jest sprzedawana po normalnej cenie (czyli ok. 190 złotych), jestem rozczarowany. Gra jest fajna, daje dużo dobrej zabawy, ale czas gry nie uchodzi jej na sucho, jak w przypadku takiego Call of Duty. Tam mamy widowiskowy block-buster, tu prostą, szaloną i “porytą” napierniczankę. Nawet bossowie w grze zajmą ci nie więcej niż 10 minut. A pisze to osoba, która nie jest ekspertem w slasherach i nie moshuje padem. Nie ma też żadnej motywacji, by przejść grę jeszcze raz. Co najwyżej uruchomić na chwilę, wyżyć się, i wyłączyć.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, jest przeciętnie. Komiksowa stylistyka byłaby przyjemna na nieco lepszym silniku. Miejscami gra wygląda jakby była pisana pod poprzednią generację konsol. Oprawa dźwiękowa to koszmar, ale to też wynika z mojego gustu. Chamskie beaty zmieszane z głupim rzępoleniem na gitarze, dubbing w japońskim stylu i znikoma ilość samych efektów dźwiękowych. Niektórym ta stylistyka pasuje, mi jednak nie.

LollipopChainsaw to dziwna gra. Nie lubię durnych produkcji, ale ta cały czas mnie zachęcała do kontynuowania zabawy. “Jeszcze chwilę i koniec”, znacie to? Ja aż za dobrze, na czym cierpi moje zdrowie.

LollipopChainsaw coś w sobie ma.

Ta absurdalna mieszanka seksownej blondyneczki-kretyneczki z piłą mechaniczną i zombiakami, hipnotyzuje i fascynuje.

Polecam, mimo wad.

Ale tylko, jeżeli potrafisz mieć dystans do otaczającej cię rzeczywistości.

OCENA: 75%


PLUSY:

+

Absurdalny klimat


+

Dopracowany system walki


+

Różnorodna rozgrywka


+

Stylistyka


+

Zróżnicowani przeciwnicy

MINUSY:


Długość gry


Oprawa audiowizualna

Autor: Maciej Gajewski

Więcej o świecie gier dowiecie się na stronie internetowej Gambler.pl.