Słowo Naczelnego – 2014/03

Konstanty Młynarczyk,

Konstanty Młynarczyk,
redaktor naczelny

Jeśli wasze oczy służą wam dobrze, to z pewnością już zauważyliście, że w tym miesiącu zajęliśmy się drukiem 3D. Oraz, że za pomocą tej technologii można przyoblec w realny kształt to, co do tej pory pozostawało jedynie elektroniczną ułudą – tak jak ta groźna wojowniczka na naszej okładce. Jednak niesamowite możliwości druku przestrzennego to tylko jedna strona medalu.

Drugą stroną, tą, o której znacznie mniej się mówi, jest stan rozwoju tej technologii. Bardzo przypomina on sytuację komputerów osobistych w drugiej połowie XX wieku. Podczas gdy drogie i wielkie drukarki przeznaczone do zastosowań przemysłowych osiągnęły stopień wygody i niezawodności, który przyczynia się do ich szybkiej popularyzacji, urządzenia domowe mimo wszelkich wysiłków marketingowych wciąż są sprzętem dla entuzjastów. Są drogie, skomplikowane w obsłudze, no i co najważniejsze, efekt ich działania zależy tyleż od naszych umiejętności, co od szczęścia. Pamiętacie, jak trzeba było chodzić na palcach i niczego nie trącać, bo z magnetofonu na komputer wgrywała się gra? Pamiętacie frustrację, kiedy kwadranse oczekiwania szły na marne bo coś – jakiś nieistotny drobiazg – zakłóciło proces wczytywania programu? Teraz dokładnie tak wygląda drukowanie 3D. Zaczyna się od starannych przygotowań, w czasie których czyścimy, wyrównujemy, kalibrujemy i ustawiamy wszystkie elementy mechanizmu. A potem godzinami czekamy na efekt procesu, który w dwóch, albo i w trzech przypadkach na pięć kończy się rozczarowaniem, kiedy wydruk zostaje przerwany albo ulega uszkodzeniu. Na szczęście, tak jak wtedy, również i teraz są wśród nas pionierzy, których nie odstraszają trudności. To dzięki nim – zobaczycie – już za dwa, może trzy lata także i wy będziecie mieć w domu drukarkę 3D.

 

Więcej:bezcatnews