Konkurs UMi: wyniki i przykładowe historie!

Konkurs UMi: wyniki i przykładowe historie!

To było tak: najpierw zastanawialiśmy się, czy taki negatywny, pesymistyczny i pechowy konkurs w ogóle ma sens. Potem postanowiliśmy zaryzykować, a gdy zaczęły napływać Wasze zgłoszenia, przekonaliśmy się, że mimo pechowych wydarzeń wiele osób mimo wszystko umiało podejść do nich z humorem i szczyptą optymizmu. Obawialiśmy się trochę, że “nadmiar pecha” trochę nas przytłoczy, ale tak się nie stało – dziękujemy Wam i za to, i za wszystkie zgłoszenia, jakie przysłaliście!

Pojawił się za to innego rodzaju problem. Najpierw chcieliśmy opublikować tylko zwycięskie zgłoszenie, ale potem uznaliśmy, że warto pokazać przynajmniej trzy najlepsze prace. Trzy? Poczekaj, może najlepsze dziesięć? Bardzo staraliśmy się zmieścić w tej liczbie, ale pojawiało się tyle ciekawych historii, którymi warto się podzielić. Stanęło na… szesnastu zgłoszeniach, które bardzo chcemy Wam zaprezentować, zachowując w miarę możliwości oryginalną pisownię. Bo każde z nich w jakiś sposób wyróżnia się spośród wielu dziesiątek przysłanych przez Was zgłoszeń.

No i każdemu z Was bardzo współczujemy!

Wybrane przez nas, najciekawsze zgłoszenia:
1.

Swój obecny telefon zniszczyłem 3 razy (dokładnie digitizer). Pierwszy raz na dachu: razem z tatą i bratem wymienialiśmy pokrycie dachu naszego domu z eternitu na blachodachówkę. Telefon miałem w kieszeni spodni. przykręcając blachę zacząłem się z niej zsuwać (pierwsze co robiłem to łapałem wkrętarkę ale w końcu ją puściłem). na szczęście przymocowana była już rynna, której się złapałem i nie spadłem na rurki rusztowania. Po jakimś czasie postanowiłem sprawdzić telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni, patrzę a tam pajączek – nie dało się z niego korzystać.

Po około tygodniu zamówiłem na allegro nowy digitizer, który sam wymieniłem. Telefon na noc kładłem na oparciu kanapy. któregoś ranka napisała do mnie dziewczyna więc ja wstałem, odpisywałem, kładłem telefon z powrotem na miejsce, aż za którymś razem źle go położyłem i spadł za kanapę, ekranem do góry przez co (zdziwiłem się) digitizer pękł ponownie. Pękł pewnie przez to, że leży tam przewód od listwy.

Najdziwniejszy był przypadek trzeci. Znowu wymieniłem digitizer a ten nie wiadomo dlaczego sam z siebie pękł, był po prostu w kieszeni. Byłem w samochodzie, wyciągam z kieszeni telefon, patrzę a tam jest drobne pęknięcie ale mogłem dalej korzystać, do czasu aż nie przeszło dalej i znowu musiałem wymienić digitizer. Po tej wymianie działa już dłuższy czas. Marcin Gałązka

2.

Był ciepły lipcowy, zwykły dzień. Pobiegłam z samego rana pomóc rodzicom na działce. Trafiła mi się najlepsza fucha- koszenie trawy traktorkiem. Ruszyłam zadowolona od razu z trójki i szybko rozwinęłam maksymalną prędkość (20km/h;)). Niestety jak się potem okazało to był ostatni mój tak ochoczy rajd tym traktorkiem. Swobodny strój do pracy okazał się nie być sprzymierzeńcem…mój pierwszy smartfon (kupiony tydzień wcześniej…) wysunął się z bocznej kieszeni spodni…widziałam go jeszcze kilka sekund, tylko chwila zawahania czy sięgnąć po niego ręką…obroty noży wciągnęły go szybciutko…i przyjemna praca zakończyła się poszukiwaniami resztek na działce w promieniu 10m. Nawet skarpetka zrobiona przez babcię na drutach go nie uratowała:(

W załączeniu ostatnie zdjęcia ‘telefonu’ i potwora.

Agata Pokrzywa

3.

Ballada o zbitym sercu

Mój mały LG, proszę wybacz mi,

że Cię wtedy upuściłam,

pierwszej pomocy nie udzieliłam!

Leżałeś taki bezbronny,

w jednym kawałku i wciąż przytomny.

Lecz to co stało się potem, do dziś jest dla mnie udręką.

Nie było w Tobie ani kreseczki zasięgu!

Jestem winna, bardzo winna,

bo pilnować go powinnam!

Chronić, czyścić, konserwować

i w etui zawsze chować!

Nie był może doskonały,

ale nie istnieją ideały!

Połączeń wykonywał całe mnóstwo,

teraz bez niego jest tak pusto!

Tak wiernie mi służył, sms-y pisał,

a teraz została tylko głucha cisza.

Wyrok jednogłośny był:

upadł mocno, szybkę zbił,

Zapewniałam, że to nie ja

ale zdradziły mnie przyciski…

wskazały moich palców odciski

I nie liczyło się to,

że jego zbita szybka i odejście

na zawsze zbiło moje serce…

Nie zrobiłam tego specjalnie,

a teraz jestem skazana na… telefon STACJONARNY!

Sylwia Rycyk

4.

Pierwszy dzień w pracy

Kocham jazdę rowerem, dlatego na podróż przez pół kontynentu zabrałem swoją maszynę. Nie było to takie proste: najpierw odpiąłem koła, później zrobiłem kilka magicznych ruchów, których do tej pory nie jestem w stanie odtworzyć i proszę – rower zamienił się w kupkę metalu, gumy i linek.

Nad Tamizę jechałem na kilkutygodniowy kontrakt i wszystko to rozpoczęło się nie tak, jak powinno. O godzinie dziewiątej trzydzieści miałem być w świeżuteńkim biurze, a do Londynu miałem ostatecznie dojechać o w pół do siódmej, jednak…

Podróż trwała całą noc. Już na samym starcie autobus spóźnił się jakieś trzy godziny, a że jestem osobą, która nie zostawia sobie żadnego marginesu błędu – byłem mocno spóźniony. Mój telefon kiepsko znosił trudy podróży – nie męczyłem go zbytnio, ale też nie podładowałem baterii przed wyjazdem z domu. Na moim smartfonie widniało złowieszcze 15%. Autobus ciął jak szalony. Przyjemne bujanie nie zmusiło mnie jednak do snu.

Do stolicy Królestwa dojechałem ostatecznie o dziesiątej – od pół godziny powinienem być już w biurze! Zanim odnalazłem swoje graty, zanim się rozłożyłem, zanim jakimś cudem wpisałem adres w GPS i pi razy drzwi wiedziałem gdzie mam jechać – wskazówki zegara zaczęły pracę ze zdwojoną prędkością.

Wreszcie zabrałem się za szybkie skręcanie roweru. Powiem tak: MacGyver mógłby się kilku rzeczy ode mnie nauczyć. Niektórzy współpasażerowie, zdenerwowani na spóźnienie nie mniej niż ja, myśleli chyba, że przy autobusie jakiś artysta wykonuje performance; ktoś wyciągnął telefon i zaczął nagrywać. To nic!

Rower skręciłem źle. Jedno koło było zósemkowane; po kilkudziesięciu metrach musiałem odpiąć hamulce. Wyobraźcie sobie co czuje człowiek w obcej metropolii, jadąc rowerem złożonym na słowo honoru – bez hamulców!

Wszystkie swoje rzeczy miałem przypięte do plecaka lub w plecaku. Wyglądało to trochę tak, jakbym zabrał cały swój dobytek życiowy i wyruszył w nieznane. Ale nie. Na kolejnych światłach, chciałem sprawdzić na telefonie, czy dobrze jadę. Miałem już tylko dwa procent baterii, więc postanowiłem podpiąć mój smartfon do laptopa. Stanąłem na poboczu, włożyłem kabelek w laptop i telefon i… nic. Lapek musiał pozostać otwarty, żeby ładować. Odpiąłem trochę plecak, komputer został delikatnie otwarty, obniżyłem sylwetkę w trakcie jazdy i w drogę, jak ten niepoprawny fanatyk Powrotu do przyszłości.

Droga była świetna, a ja od razu zakochałem się w Londynie. Przemierzałem betonową dżunglę angielskiej stolicy rozmarzony jak jeździec ze ściętą głową.

Ej panie, wypadają ci rzeczy z plecaku – krzyknął mi gość na którychś światłach. I rzeczywiście, plecak w trakcie mojej szaleńczej jazdy rozpiął się praktycznie do maksimum. Koleś generalnie tak mnie zaskoczył, że moja komóreczka wypadła mi z rąk i z impetem słonia uderzyła o beton. Wyświetlacz zamienił się w pajęczynę.

Niech to dunder świśnie! – krzyknąłem, bo z natury jestem człowiekiem kulturalnym. Zebrałem komórkę i pojechałem w nieznane.

W końcu, koło jedenastej, dotarłem przed jakiś wielki budynek w okolicy, do której zmierzałem. Myślę sobie – to pewnie to! Wszedłem do środka. Pytam pierwszą napotkaną osobę, czy dojechałem pod właściwy adres, a ona, zdziwiona, mówi, że pierwszy raz w życiu słyszy taką ulicę. Wyszedłem więc przed wejście. Moim oczom ukazał się wielki napis SZPITAL. Obróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę kolejnego budynku.

Tenże okazał się największym biurowcem, jaki kiedykolwiek widziałem. Wszedłem do środka. Na zegarze wiszącym w holu widniała godzina 11.07. Byłem na miejscu. Zmęczony i zły, ale jednak na miejscu. Nowy szef nie pytał – popatrzył na to jak wyglądam i zrozumiał.

Jakub Bartecki

5.

Paulina ma strasznie nudną pracę. Przez 10 godzin dziennie siedzi przed monitorem i wypełnia tabelki w excelu. Powierzone zadania wykonuje przez 2 godziny, resztę czasu musi udawać, że pracuje. Jedyną jej atrakcją jest kontakt ze światem przy pomocy komunikatora w telefonie. Swojego smartphone’a używa dyskretnie, aby nie zostać nakrytą przez swojego wścibskiego przełożonego, który próbuje ją nakryć na gorącym uczynku zakradając się do jej pokoju. Aż w końcu dopiął swego… Wystraszona Paulina wypuściła z rąk telefon, którego szybka nie przeżyła kontaktu z podłogą…

Wyżej opisana sytuacja została przedstawiona w formie gifa.

Paulina Ogórkiewicz

6.

Moja smutna historia wydarzyła się w ostatni weekend czyli 23-24 lipca, ale po kolei… Jestem żeglarzem z Płocka, a przedostatni weekend lipca zapowiadał się bardzo pogodnie dlatego szkoda było zaprzepaścić możliwość spędzenia go inaczej niż na żeglowaniu zwłaszcza, że nadarzyła się okazja popływania na słonej wodzie. Mianowicie znajomy poinformował mnie, że jego rejs niestety zakończy się z przyczyn od niego niezależnych przed czasem. Dlatego bez zwłoki zorganizowałem chętnych znajomych i ruszyliśmy do Gdańska na weekendowe żeglowanie.

Pogoda potwierdziła się z wcześniejsza prognozą i trudno sobie wyobrazić większy chill out’cik, spokojne żeglowanie po Zatoce z noclegiem na Helu, gdzie atmosfera iście wakacyjna, ze wszystkimi kramikami i tłumami turystów. Ale w porcie było spokojnie a zarazem międzynarodowo – kilka jednostek z Niemiec a jeden jacht nawet z Kanady.

Niestety wszystko kiedyś się kończy więc i my zaczęliśmy powrót do Gdańska. Całą nawigację na rejsach morskich prowadzę od dłuższego czasu jedynie z wykorzystaniem smartofona i to zarówno z wykorzystaniem lokalizacji i map morskich (Navionics) jak i informacji o ruchu statków (AIS – Marine Traffic). I tu zaczyna się cały dramat mojej sytuacji, gdyż na podejściu do ujścia rzeki Wisły na Zatokę Gdańską (a jest to o tyle niebezpieczne podejście gdyż ukształtowanie dna przy ujściu rzeki może często się zmieniać) prowadzenie morskiego jachtu żaglowego bez aktualnych map może być problematyczne i niebezpieczne. Dlatego chcąc mieć cały czas podgląd map a mając zarazem końcówkę energii w baterii podłączyłem telefon pod ładowanie. Kabel nie był jednak na tyle długi aby telefon leżał koło mnie na rufie jachtu dlatego umieściłem go w szparze od sztorcklapy co pozwalało na jednoczesne ładowanie jak i podgląd ekranu z rufy.

Jedynym minusem było, że znajduje się w zejściówce do kabiny czyli w miejscu narażonym na zawadzenie a tym samym uszkodzenie. Dlatego przewidując zagrożenie uprzedziłem pozostałych członków załogi. Wszyscy bardzo uważali podczas schodzenia i poszli się pakować a ja zostałem sam w kokpicie i wtedy przypomniałem sobie, że nie mam pod ręką lornetki dlatego nie chcąc wprowadzać zamieszania i wołać kogoś aby mi ją podał sam wskoczyłem szybko pod pokład zabrałem ją i równie szybko wychodząc ale już nie pamiętając o zagrożeniu z telefonem wyskoczyłem do kokpitu tak niefortunnie, że kolanem zawadziłem telefon. Usłyszałem trzask, po chwili ból kolana a jak dotarło do mnie co się stało to później przyszedł ból w sercu po utracie ukochanego i bardzo osobistego przedmiotu jakim niewątpliwie był mój telefon.

Nie miałem jednak czasu na długie opłakiwanie mojego telefoniku gdyż przede wszystkim musiałem bezpiecznie doprowadzić do portu zarówno załogę jak i jacht. Dlatego po szybkiej ocenie sytuacji ponownie wskoczyłem pod pokład tym razem po mapy papierowe (bez których nigdy się nie ruszam w morze) i ustaleniu mojej aktualnej pozycji dalszą nawigację prowadziłem już tradycyjnie przy pomocy map papierowych. Po szczęśliwym zakończeniu rejsu i dopłynięciu do portu oceniłem chłodno całą sytuację i już nie wyglądała tak dramatycznie jak w pierwszych chwili gdy ujrzałem cały wyświetlacz w drzazgach. Mogliśmy przecież utknąć gdzieś na mieliźnie bez możliwości samodzielnego zejścia z niej albo mogłem uszkodzić kolano i unieruchomić się do końca wakacji lub dłużej. A dzięki temu, że miałem odpowiedzialne zadanie – doprowadzić bezpiecznie załogę na brzeg nie miałem ani czasu ani głowy myśleć a takim drobiazgu jak uszkodzony telefon.

Powyższa historia, pomimo że dla mnie osobiście przykra, skończyła się szczęśliwie i gdyby ktoś zadzwonił nawet za chwilę, że jest okazja popływać to bez zastanowienia pakuję się i jadę, z tym że nadal zawsze będę pilnował aby mieć mapy papierowe i dobrych przyjaciół bo świat nie kończy się na telefonie a i bez maila i fb można też fajnie spędzić czas byle w doborowym towarzystwie.

Wspomnienie mojego telefonu. Patryk Romanowski

7.

Gdy ma się faceta – trzeba o niego dbać. Gdy ma się smartfona – trzeba o niego dbać. Czasem jednak ten pierwszy potrafi tak zdenerwować, że ten drugi traci życie. W zupie.

Rozmawiam zawsze i wszędzie. Nawet, gdy stoję nad garami. Pewnego dnia, mój narzeczony, zadzwonił do mnie podczas, gdy gotowałam mu pomidorówkę (ponoć ją uwielbia, a ja chciałam być miła). Zaczęliśmy więc gaworzyć sympatycznie do momentu, w którym mój facet zaczął krytykować mój długotrwały proces decyzyjny (że niby zanim podejmę jakąkolwiek decyzję to mijają lata). Wkurzona, coraz bardziej wkurzona, wręcz czerwona ze złości jak gotowana przeze mnie zupa, wypuściłam w amoku telefon z dłoni. Wpadł do gotującej się zupy, a wraz z nim utopił się głos mojego narzeczonego i moje zszargane nerwy. Czy płakałam? Nie! Śmiałam się jak głupia, a ten ugotowany telefon poprawił mi humor na cały dzień.

(w załączniki inspirowane zdjęcie) 🙂 Marta Gawrońska

8.

Jak to mówią coś przychodzi, coś odchodzi – a raczej bym powiedziała ktoś przychodzi, coś odchodzi. To był 17 grudzień a ja w nocy dostałam pierwszych skurczy. Odczekaliśmy trochę i gdy skurcze były coraz mocniejsze udaliśmy się prędko do szpitala. Zanim znalazłam się na porodówce minęły 3 godziny a już wcześniej uzgodniłam z mężem, że nie będzie wchodził ze mną na sale tylko będzie czekał przed drzwiami. Jednak sprawy potoczyły się tak szybko, że na sali porodowej byliśmy razem. Mąż stał przy mnie trzymał mnie za rękę i niestety…ale drugą ręką kręcił filmik. W pewnej chwili położna zawołała męża żeby mu coś pokazać chyba nieświadomy mąż podszedł i zobaczył główkę. Ten widok to chyba było dla niego za dużo bo telefon odrzucił i z impetem uderzył o podłogę a mąż uciekł:D Zapewnił tym całemu personelowi i mi chwilowy uśmiech. Tak się skończył żywot naszego smartfona.

W załączniku przesyłam zdjęcie biedaka:) Anna Hodun

9.

Około rok temu wraz ze znajomym postanowiliśmy wybrać się na spotkanie konwersacyjne gdzie można było prowadzić rozmowy w językach obcych przy odpowiednio oznakowanych stolikach. Gdy nadszedł już czas powrotu do domu, jako, że obaj nie widzimy, poprosiliśmy o pomoc w szybszym dotarciu na przystanek. Swoją pomoc zaoferował nam pewien Anglik, który choć w mieście był od około miesiąca, twierdził, że zna je na tyle, by podołać zadaniu.

Właśnie w tym miejscu zaczęła się prawdziwa przygoda. Do odjazdu naszego autobusu zostało zaledwie 10 minut, a naszemu towarzyszowi nazwy pobliskich ulic kompletnie nic nie mówiły. W akcie desperacji zdecydowałem się na ryzykowne posunięcie i wyciągnąłem z kieszeni mojego Samsunga Galaxy S4 celem uruchomienia nawigacji. Był jakiś promyk nadziei, że jeśli zacznę operować bardziej konkretnymi wskazówkami dotarcia na miejsce takimi jak odległości i zakręty nasz angielski znajomy poradzi sobie z misją. Akcja toczyła się świetnie, aż do ostatniego zakrętu. Ku naszemu wielkiemu smutkowi autobus prawie jużodjeżdżał. Gentleman postanowił dogonić pojazd i poprosić kierowcę o jeszcze chwilkę czasu. Pomysł brzmiał nietylko ryzykownie, ale też mało wykonalnie, niemniej jednak nie mieliśmy planu B, więc lepsze to niż nic. W tym czasie kolega zasugerował, abyśmy i my zwiększyli tempo marszu. O zgubnych skutkach biegania w ciemności nie widząc przekonaliśmy się prawie natychmiast. Ból, krzyk i oto uderzyłem z całym impetem w przydrożną latarnię. Dokonałem szybkich oględzin głowy – wszystko w porządku, może będzie guz, ale nic poza tym. Był jednak jeszcze jeden, w obecnej chwili poważniejszy problem. W chwili bliskiego spotkania trzeciego stopnia ze słupem, Galaxy pofrunął w bliżej nieokreślonym kierunku i znalazł się poza moim zasięgiem. Przechodząca w pobliżu kobieta dostrzegła mój telefon kawałek drogi dalej i podała mi go, więc chwilowo sytuacja była opanowana, a przynajmniej tak mi się wydawało. Prawie natychmiast zjawił się nasz przewodnik informując nas, iż próba powstrzymania autobusu przed przedwczesnym odjazdem zakończyła się klęską.

Pięknie, zanim przyjedzie następny minie sporo czasu – pomyśleliśmy, gdy nagle nadjechał inny, o którym zapomnieliśmy, a który zapewniał nam nienajgorszą przesiadkę. Cóż za piękny wieczór! Problemy same się rozwiązują! Wsiadamy. Postanawiam sprawdzić jak miewa się mój smartfon i oto ku mojemu przerażeniu jest nadal włączony, jednak nie reaguje na gesty.

Z późniejszych oględzin wyniknęło, iż wizualnie nie dało się dostrzec usterki jednak mój telefon stał się nieczułym na wydawane mu polecenia, statycznym monolitem. Z uwagi na nieopłacalność naprawy historia po paru tygodniach zakończyła się zakupem nowego telefonu, ale zapamiętam ją z pewnością na długo. Nawet teraz, wiedząc, że bohaterem niniejszego konkursu jest Umi London, przypomina mi się jak nietrwały okazał się Galaxy S4 oraz skąd pochodził znajomy, bez którego pomocy być może nie przeżyłbym tej przygody.

Paweł Masarczyk

10.

Konkurs wprost stworzony dla mnie. Dokładnie tydzień temu wróciłam znad morza z urlopu. Tak, tak miał być cudowny i niezapomniany. NIEZAPOMNIANY to wręcz musiałbym podkreślić, a dlaczego? O tym w dalszej części. Godzina 9 nad ranem już za momencik nadejdzie godzina 0 czy. godzina ewakuowania się z wynajmowanego przeze mnie i męża pokoju. Więc żeby pozostawić po sobie dobre wrażenie…no przecież trzeba nie? 🙂 Wpadam do łazienki jak burza szukając miotły.Nie nie oczywiście nie żebym jakąś czarownicą była i chciała na niej polatać czy coś:) Po prostu chciałam troszkę pozamiatać, bo w tym rogu piaseczek i w tamtym wiadomo jak to sie włazi z buciorami całymi od piachu wracając z plaży. Patrzę tu jej nie ma, ale o lampka mi się zapaliła widziałam ją przecież za szafą. Biegnę po nią z prędkością światła niczym słynny biegacz U. Bolt. Tak w końcu mam. Zabieram się do zamiatania z wielką gracją niczym baletnica tańcząca “Jezioro Łabędzie” kawałek po kawałeczku w 1 i 2 stronę ruszam miotełką. Kręcę 4 literami na prawo i lewo, aż tu nagle słyszę trzask.

Obracam się niczym przestraszony pies po wystrzale petardy. Robię w strone męża wiecie ten wzrok kota ze “Shreka”. Widzę jego minę niczymy Panowie z filmu “Szybcy i Wściekli”. Przy czym on szybki nie był, bo nie złapał telefonu. Za to był wściekły. Tak moja głowa zwieszona w dół i widok roztrzaskanego ekranu ulubionego smartfona mojego męża bezcenne. Chciałam dobrze żeby było czysto, a tu taka niespodzianka. Przez nieuwagę strąciłam pupą telefon. Mąż mi wybaczył, jego telefon nadal żyje jednak szybka troszkę popękana:(

Załączam zdjęcie.

Ewelina Bethe

11.
Sprawa potoczyła się bardzo szybko… Było to z 5lat temu, malowaliśmy płot u teściów, miałem ledwo co kupiony i sprowadzony z USA iphone pierwszej generacji tzw 2g. Do dziś nie wiem jak to się stało, musiał jakiś mi wypaść z kieszeni… ;/ W każdym razie kiedy zauważyłem jego brak to już było zdecydowanie za późno – pies teściów zrobił sobie z niego zabawkę… (alaskan-malamut) więc naprawdę wiele z niego nie zostało, żałuję że nie zrobiłem fotki, bo wygraną miał bym w kieszeni… 😀

Ale mam kartę sim, której foto załączam(potem przycinałem ją na micro-sim ale ślad po zębie na szczęście pozostał:) ) – myślę że każdy widząc to jest sobie w stanie wyobrazić jak ‘telefon’ wtedy wyglądał =]

Na szczęście pomimo wszystko karta sim działa do dziś – to moja jedyna pamiątka po tamtym telefoniku, ehh nawet nie zdążyłem się nacieszyć… 😉

Dorian Emirski

12.

Witam serdecznie chciałbym o powiedzieć o tym jak straciłem mój ukochany smartfon. Bardzo podobał mi się Samsung Galaxy Note 5. Mimo że nie jest oficjalnie dostępny w Europie, udało mi się go kupić. Piękny lśniący nowy SM-N920C Silver Tianium 32GB:-) Tego telefonu nie miał nikt prawa dotknąć a sam nosiłam telefon w “skarpecie”, żeby się czasem nie zarysował (sam telefon zresztą nie był tani i co gorsza był to pierwszy telefon bez ubezpieczenia).

Jest piękny słoneczny dzień. Postanowiłem wyjść na spacer z moim niespełna 2-letnim synem.
Stojąc przed domem sprawdzam czy wszystko jest: klucze mam, butla dla małego jest, czapeczka? Ma na głowie, Hmmm telefon. Kurde, nie mam kieszeni i co teraz?

Wózek dziecka jak ma złożony daszek, robią się fałdy w których zawsze chowałem jakieś “pierdoły” smoczek… takie tam. Idealne miejsce dla mojego Note 5:-) Więc go tam włożyłem.

“OK Tymek idziemy tylko tata nie może zapomnieć gdzie telefon schował” powiedziałem do syna, idąc w cieniu wyszedłem za dom prosto w świecące słońce. Ile mogłem zrobić? 20 metrów? Widząc, że słońce razi w oczy syna, automatycznie otwieram daszek:-) a sam telefon wypada z niego i z wysokości 1 metra ląduje na betonie:-((( i to był już koniec mojego Note 5.

Sam telefon miał w jednym miejscu ślad lądowania na betonie, ale LCD Display nie wytrzymał. Dziwne że, sama szyba się nie rozbiła tylko ekran wewnątrz. I tak” dmuchany chuchany ” telefon w jednej sekundzie stał się zabawką syna:-(((((

Radosław Dwoiczko

13.

Moja historia jest trochę zabawna, z taką jakby nauczką.

Otóż, był to czas zimowy, jakieś kilka miesięcy temu, gdy mi babcia dokuczała abym jej kupił jakieś książki z katolickiej księgarni na terenie kościoła. Chodziłem tam kilka razy, bo albo dostawcy nie było, albo była inna pani i nic nie wiedziała, albo dziwnym trafem było zamknięte, z napisem “zaraz wracam”.

No, i właśnie wtedy się to stało. Czekałem i czekałem, chyba już 15-20min, na zimnie i padającym śniegu. Już sie zaczynałem wkurzać, że to “zaraz” będzie trwało wieki. Chciałem sprawdzić która godzina, bo już wracałem z pracy i pragnąłem szybciej do domu, zjeść coś ciepłego i się ogrzać. Sięgnąłem po telefon, który był w bocznej kieszeni w kurtce, i podczas wyjmowania jakoś mi się wyśliznął i upadł na kant. Miałem założone rękawiczki, więc miał prawo się wyślizgnąć. Nie zmartwiłem się od razu, bo to nie pierwszy raz upadał i nigdy mu nic nie było, w dodatku wylądował w niewielkiej ilości śniegu. Ale, gdy go podniosłem, to mnie zamurowało, bo ekran był roztrzaskany, jak widać na dołączonym zdjęciu. Pomyślałem sobie, że to niemożliwe. Przecież zawsze jestem ostrożny, wszystko szanuje i mi długo trwa…ale jednak. No, i poszedłem wkurzony od razu.
Nie warto się wkurzać, złościć…zwłaszcza w pobliżu kościoła.

Mikan

14.

Pragnę opowiedzieć Wam w ramach konkursu dziwną historię jak pechowo zniszczył się mój smartphone Xperia Z. Cała historia wydarzyła się jakieś 2 lata temu.

Było ciepłe lato, choć czasem padało. Dużo wina się piło i mało się spało. Tak zaczyna się wakacyjna przygoda…

No dobra, dobra, a tak serio. Faktycznie było ciepłe lato i wolny czas. To też skłoniło mnie do tego, aby wypić parę piw ze znajomymi. W końcu wolne i nie trzeba nigdzie jechać. Usiedliśmy nad rzeka, rozpaliliśmy ognisko i mijał spokojnie czas.

Był czas wolny wiec szybko zapomnieliśmy o upływającym czasie i nie zauważyliśmy nawet kiedy zrobiła się noc. Były także z nami dzieci znajomych. Cześć już poszła spać, a najwytrwalsi zostali jeszcze przysłuchiwać się przeróżnym historiom opowiadanych przez starszych.

Oczywiście nie brakło historii z kategorii tych strasznych, nawiedzonych i “uduchowionych”. Było ich wiele, nawet bardzo wiele. Nie muszę mówić że cześć dzieciaków nie wytrzymało napięcia.. 🙂

Wśród tych historii znalazła się też jedna opowieść wzorowana na wspomnieniach z naszego dzieciństwa, a dokładnie na jednej z bajek “POKEMON” (Tak wiem że to popularny teraz temat, ale co poradzę że akurat taka była historia i że akurat teraz zrobiliście ten konkurs) .

Jeden z kolegów zaczął (oczywiście wymyślać) jak to właśnie w czasie takiego wieczoru jak dziś, gdy siedzieli wszyscy w około nad jakimś jeziorem (chyba Ińskim) z wody wynurzył się jakiś stwór i porwał jednego chłopca, który jeszcze nie spał i siedział z dorosłymi przysłuchując się strasznym historiom (Tak, historia była zmyślona przez kolegę po to, aby ten mały chłopak – Karol poszedł już spać.). Jak później dowiedziałem się opowieść była wzorowana na pokemonie Gyarados. Ale do rzeczy.

Jeszcze zanim zaczęła się opowieść o tym wodnym stworze, który porwał chłopca, dałem do zabawy swój telefon; właśnie Xperie Z. Karol cały wieczór grał w jakieś gry, i tak średnio słuchał o cym mówiliśmy. Ale gdy został już sam z dzieci i rozpoczęła się ta historia, jakoś dziwnie zaczął dokładnie słuchać.

Szymon tak ma na imię ten kolega, opowiadał swoją historię bardzo przekonywująco. Karol coraz bardziej niespokojnie siedział i nadal słuchał co wydarzy się dalej. Szymon opowiedział mu że jedynym ratunkiem dla chłopca wtedy było rzucić czymś twardym w stwora i uciec jak najszybciej do namiotu, bo tam stwór już nie mógł nic zrobić.

Karol jednak nadal nie szedł spać, a była już późna godzina. Dalej siedział i grał w jakieś gry. Razem z kolegami stwierdziłem że trzeba coś zrobić. Przeprosiłem towarzystwo na chwilę mówiąc że jedziemy na stację benzynową po coś do picia i jedzenia i odjechaliśmy kawałek od ogniska. Po chwili:

Ja schowałem się i zacząłem wydawać dziwne ryki i trząść szuwarami i liśćmi, a Szymon wybiegł wprost na Karola z okolicznych, nadrzecznych krzaków krzycząc: Gyarados! Gyarados! Znów tu jest!

Karol tylko popatrzył na Szymona z przerażoną miną, rzucił moim smartfonem na oślep w kierunku krzaków i rzeki i uciekł do namiotu. TAK udało się Karol poszedł spać! Wszyscy się ucieszyli. Ja tylko poszedłem znaleźć mój telefon. I znalazłem:

Fragmenty tylnej części telefonu leżały na kamieniach nad wodą, a reszta telefonu w rzece, Telefonu nie dało się już uratować:( Ale Karol poszedł spać!

Kamil Nietrzeba

15.

Zwykły dzień w pracy, jak każdy inny. A może jednak…

Już od rana dostawałem telefon za telefonem. Z przyjemnie zapowiadającego się wtorku zaczął robić się koszmar. Nic nie szło po mojej myśli, z minuty na minutę kolejne telefony obwieszczały złe wiadomości- istny koszmar. We mnie z każdą chwilą wzbierał gniew. Po odebraniu kolejnego nieprzyjemnego połączenia w napadzie furii zacząłem wić się i wymachiwać rękoma próbując rozładować skumulowaną we mnie złość. Podczas robienia jednego z tych wygibasów telefon w niezrozumiały mi sposób wyślizgnął się z ręki i popędził w kierunku ściany znajdującego się obok budynku.

I nagle… w ułamku sekundy uświadomiłem sobie, że dla osób postronnych obserwujących to całe moje przedstawienie mogło wyglądać to na celowe działanie. Wyglądałem jak miotacz baseballa rzucający piłkę – zamach, cel i rzut. Telefon z impetem uderzył w ścianę rozlatując się na kawałki. Moja pierwsza myśl – może ten telefon jest wytrzymały jak stare Nokie, wystarczy poskładać i tyle. Przecież nie było tak mocno. Niestety jednak nie. Wyświetlacz wyglądał jakby wpadł pod ciężarówkę- całkowicie zmasakrowany. Nie pozostało mi jednak nic innego tylko go poskładać i spróbować uruchomić…działa, super. No może poza wyświetlaczem, którego fragmenty trzymały się razem tylko dzięki naklejonej na nim folii. Tym sposobem pozbyłem się prawie nowego telefonu. Wszystkim ciekawskim jednak opowiadam, że to nowoczesna technologia ekranu 3D i tak ma być:-)

Dawid Serba

16.

Po ukończeniu szkoły przyszedł czas na znalezienie pierwszej pracy. Ku mojemu zdziwieniu udało się ją znaleźć bardzo szybko, dobre płaca, umowa na pełny etat oraz telefon służbowy o którym historia. Tego samego dnia rodzice zabrali ze schroniska malutkiego szczeniaczka(zdjęcie 1). Następnego dnia po powrocie z pracy z nowym telefonem bawiąc się ze szczeniaczkiem telefon wypadł mi z kiszeni lądując w misce z jedzeniem dla psa. Na szczęście telefon w jednym kawałku, szybko podniesiony, odłożyłem na stolik do ładowania. Kolejnego dnia, zaspałem do pracy, budząc się ujrzałem szczeniaczka bawiącego się resztkami kala ładowarki oraz telefon ze zbitym wyświetlaczem. Do dziś mnie zastanawia czy denerwował go zwisający kabelek czy może czuł na telefonie zapach po upadku do miski z jego jedzeniem. Tak o to drugiego dnia pracy zaspałem oraz zniszczyłem nowy telefon służbowy. Pracuje dalej już ponad rok, jedynymi konsekwencjami było potrącenie kosztów naprawy z mojego wynagrodzenia. Szczeniaczek wyrósł na dużego psa, jest moim najlepszym przyjacielem ale telefony trzymam od niego z daleka. A szef dalej twierdzi ze mam bujną wyobraźnię:)

Marek Myśliwiec

UMi London wędruje do…

Jak już zauważyliście, przysłane na nasz konkurs historie są ciekawe, nieraz wręcz dramatyczne, często też humorystycznie opowiedziane lub pokazane. To wyobraźcie sobie teraz nasz ból głowy związany z tym, że musieliśmy wybrać i nagrodzić tylko jedną z nich…

Dla przypomnienia: nagrodą w konkursie jest wytrzymały smartfon UMi London, wyposażony w w unikalny system ochrony przed uszkodzeniem: poprzez zastosowanie wzmocnionego szkła DG Twin-Shield oraz poprzez wykorzystanie opracowanego przez 3M podwójnego pokrycia elementów wewnętrznych pianką absorbującą wstrząsy. Do tego wytrzymała, wykonana z aluminium obudowa o grubości zaledwie 4,8 mm. Wszystko to sprawia, że ten telefon nie tylko jest bardzo wytrzymały, ale i świetnie wygląda.

Przykro nam, że nie możemy każdemu wynagrodzić pecha związanego z uszkodzeniem bądź stratą smartfona, ale takie są warunki tego konkursu. Po dość burzliwych obradach jury uznaliśmy, że nagroda trafi do… Anny Hodun (ósma praca wśród pokazanych powyżej przykładów). Serdecznie gratulujemy! W mailu poprosimy o dane kontaktowe potrzebne do przesłania nagrody.

Wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie, DZIĘKUJEMY!!!

Zdjęcie otwierające pochodzi z serwisu Shutterstock.