TEST: Samsung DeX w praktyce, CZĘŚĆ 1

Początek był łatwy. Klawiatura, mysz, kabel HDMI – wszystko trafia na swoje miejsce bez problemu. Podczas wstępnych testów wykorzystywałem połączenie WiFi, ale zabierając się na poważnie do pracy postanowiłem skorzystać szybkiego połączenia kablowego, więc w gnieździe RJ45 DeX-a znalazł się kabel Ethernetowy i mój nowy komputer był gotów do działania.
Samsung DeX

Samsung DeX

Samsung DeX w całej okazałości. Półkula stanowiąca podparcie dla telefonu jest wyposażona w wiatrak chłodzący.

Logowanie przypomina to, które przechodzimy uruchamiając Windows. Możemy skorzystać z możliwości wpisania hasła lub PIN-u z klawiatury, możemy też po prostu popatrzeć telefonowi prosto w oczy, pozwalając wbudowanej kamerze podczerwonej zeskanować nasze tęczówki. Jest to możliwe, bo stacja DeX ustawia smartfon pod kątem, przy którym da się spojrzeć na niego wygodnie i bez dziwnego przekręcania czy pochylania głowy.

Interfejs: “Little differences”

Na pierwszy rzut oka, wszystko jest na miejscu. Pulpit, menu Start, pasek zadań, pasek powiadomień… Jak w desktopowym systemie operacyjnym, czy będzie to Windows, OS X czy Linux. Aplikacje uruchamiają się w oknach, których można umieścić na pulpicie ile tylko się chce, układając w sposób, jaki nam się podoba. Minimalizujesz appkę? Chowa się, ale pozostaje obecna w postaci ikonki na pasku zadań. Po najechaniu na nią kursorem myszy zobaczysz podgląd okna, tak jak w Windows. Oczywiście, nie można podchodzić do DeX-a jak do kopii Windows i oczekiwać, że wszystko będzie takie samo. Bardzo szybko pojawiają się, cytując bohatera Pulp Fiction, “niewielkie różnice”. Niektóre z nich są zmianami na lepsze, niektóre na gorsze, a jeszcze kolejne są po prostu inne. W ciągu pierwszego kwadransa używania czeka cię trochę niespodzianek, w ciągu drugiego zaczniesz łapać co i jak, a po trzecim będziesz poruszał się po DeXie jakbyś robił to całe życie.

Interfejs Samsunga DeX wygląda znajomo: jest pulpit, menu Start, pasek zadań…

Zacząłem od skompletowania moich codziennych aplikacji. Narzędzia dla mnie narzędzia, takie które pozostają otwarte praktycznie przez cały czas pracy to Outlook służący do komunikacji zewnętrznej, Microsoft Teams zapewniający możliwość wspólnej pracy całemu zespołowi redakcyjnemu, niezależnie od tego, kto gdzie się w danym momencie znajduje, OneDrive będący redakcyjnym magazynem plików, Trello do zarządzania zadaniami zespołu, Chrome, Facebook, no i oczywiście OneNote – niezastąpiona aplikacja do gromadzenia i obróbki informacji, moje ulubione narzędzie do researchu i pisania. Outlook, OneDrive i OneNote mają, podobni jak cała reszta MS Office, świetne appki na Androida. Co więcej, są one z miejsca przygotowane do pracy na dużym ekranie (rozmiar okna można dowolnie zmieniać) i sterowania myszą i klawiaturą. Podobnie bezproblemowo zachowuje się Chrome, który na DeX-ie wygląda i działa praktycznie tak samo jak na systemie dektopowym.

Cały pakiet MS Office – prawie cały, ale o tym niżej – wygląda i działa tak, jak na pececie.

Nieco gorzej poszło z Teams, Trello i Facebookiem. Appki uruchamiają się oczywiście bez problemu, ale nie są przystosowane do DeX-a i w związku z tym otwierają się wyłącznie w okienku o proporcjach ekranu telefonicznego i niewielkiej rozdzielczości. Okno można przełączyć z pionowego na poziome i na odwrót, ale nie można powiększyć, co oznacza że w praktyce korzystanie z androidowych apek tych usług byłoby dla mnie nie do przycięcia na dłuższą metę… Na szczęście, jest Chrome i wersje sieciowe wszystkich trzech wymienionych narzędzi: odpalone w oknie przeglądarki Trello czy Teams (nie mówiąc już o Facebooku) oferuje te same możliwości, co na desktopie, gdzie zresztą też często korzystam z nich w dokładnie ten sam sposób.

Mobilna wersja OneNote zastosowana na DeX zachowuje się tak, jakby cały czas była obsługiwana palcami.

Pewnym zawodem był dla mnie fakt, że dwie wymienione wyżej, bardzo ważne dla mnie aplikacje mimo prawidłowego skalowania okazały się niedostosowane do używania z myszką. Mobilny Outlook nie pozwala na przykład zaznaczyć tekstu przez przeciągnięcie po nim kursora – odczytuje to jako próbę scrollowania. Nie obsługuje też dobrze menu kontekstowego pod prawym klawiszem myszy. Choć wydawać by się mogło że to drobiazgi, ich wpływ na wygodę pracy był tak duży, że przesiadłem się na aplikację Samsung E-Mail, która działała dokładnie tak, jak powinna.
Problemy sprawia też OneNote, jednak na szczęście w jego przypadku są one mniejszego kalibru. Też chodzi głównie o zaznaczanie tekstu, które wymaga użycia myszy, jakby to był palec (trzeba “złapać” i przeciągnąć wirtualne “uchwyty”), nie mniej jednak, działa. I dobrze, bo dla OneNote nie mam alternatywy.

Pierwszy krok był więc zrobiony, mogłem przystąpić do pracy.

Klawiatura: Samsung nie robi łaski

Miła niespodzianka: klawiatura została nie tylko bez problemu rozpoznana i zainstalowana ale system prawidłowo zastosował układ klawiatury “Polski programisty”, czyli bez żadnych modyfikacji można było zacząć pisać po polsku z użyciem wszystkich naszych znaków diakrytycznych, wprowadzanych kombinacją ALT+Litera. Zdziwieni, że o tym piszę z taką radością? Na pewno nie, jeśli kiedykolwiek próbowaliście pisać tekst z polskimi znakami na klawiaturze podpiętej do czegoś z Androidem. Jeśli nie, podpowiem że na palcach jednej ręki można policzyć producentów, którzy swoje telefony wyposażają w obsługę układu programisty. Do chlubnych wyjątków należy Asus, który robi to od czasów Padfone’ów, a od niedawna także Samsung. Na telefonach Huawei nie napiszecie “zażółć gęślą jaźń” bez doinstalowania dodatkowej aplikacji,  co już samo w sobie nie jest szczególnie przyjazne, a potem pojawić się mogą jeszcze kłopoty z przełączaniem się pomiędzy klawiaturą dotykową i fizyczną. Co zabawne, jeszcze do niedawna to Samsung właśnie promował swoje tablety jako narzędzia pracy i sprzedawał je wraz z dodatkową, zewnętrzną klawiaturą i systemem, który nie potrafił obsłużyć ALT+N czy S… Zrozumcie więc moją radość, kiedy okazało się, że wszystko działa jak trzeba natychmiast, bez dodatkowych działań i starań. Koreańczycy potrafią uczyć się na błędach.

Wkrótce kolejna część – zobaczcie, jak poszło mi z cyfrową rozrywką, co przeszkadza a co zachwyca w pracy z wieloma aplikacjami i jak sprawdza się hardware, kiedy solidnie się go obciąży! | CHIP