Komputer jako maszyna moralna

W czasach Newtona przyrządy używane do badań fizycznych nazywano “instrumentami filozoficznymi”. Nikt naturalnie nie chciał przez to powiedzieć, że pryzmat czy wahadło poczynają sobie z zagadkami bytu bystrzej niż plebejski młotek. Były “filozoficzne” bo i fizykówuważano wtedy jeszcze za zbikowanych na punkcie matematyki filozofów przyrody. Ale w pewnym sensie były również filozoficzne naprawdę: rychło okazało się, że dociekliwe przestawanie z nimi odmienia obraz świata i sny filozofów.
Podobne skutki mam na oku mówiąc o komputerze jako o maszynie moralnej. Nie twierdzę naiwnie, że ludzie wstają, albo będą wstawać od klawiatury cnotliwsi. W to nie uwierzyłby nawet prosty czytelnik gazet, w którego wyobrażeniu komputer służy przeważnie do włamywania się do banków, zabijania kosmitów na ekranie i oddawaniu się rozpuście w Internecie. A jednak, myślę, w samej naturze działania komputera jest także coś, co powoduje, że niezależnie of tego, czy przechowujemy na dysku dzieła Ojców Kościoła, czy też fotografie bezpruderyjnych dziewcząt, posługiwanie się nimi wpływa na naszą zdatność moralną.
To herrendalne przeświadczenie kłóci się z rozpowszechnionym dziś poglądem. jakoby narzędzia były same w sobie moralnie obojętne. Nóż, powiada się, równie dobrze służy do krojenia chleba, jak i do zabijania. Gdy u Szekspira widmo skrwawionego sztyletu pcha Makbeta do mordu, my widzowie nowocześni, rozumiemy od razu, że to tylko poetycko ujęta psychologia.
W epoce mniej nowoczesnej pewien mądry rabin utrzymywał, że z każdego ludzkiego wynalazku płynie jakaś nauka moralna. – Aj, rebe – dziwili się jego uczniowie – jaka też nauka moralna może płynąć na przykład z głupiego telegrafu na poczcie? – Że za każde słowo w końcu trzeba będzie zapłacić. – A z pędzącego automobilu, rebe? – Że na drodze życia człowiekowi najbardziej potrzebne są hamulce. – A jaka nauka płynie z telefonu? – Że mówi się tu, a słychać Tam – odparł rabin i pobożnie wniósł oczy w górę.
O tym, że również z komputera płynie surowa nauka moralna, przekonałem się niedawno na własnej skórze. Zamieniałem akurat sektor startowy dysku, beztrosko ignorując (a bo to pierwszy raz robię?) różne straszliwe ostrzeżenia, i gdy właśnie zignorowałem ostatnie, w rodzaju: are you really sure?, a dysk zamruczał łagodnie jak kotek, nagle coś mi się przypomniało… Już w następnej sekundziewiedziałem, że postąpiłem lekkomyślnie, i wiedziałem też, że mój postępek drogo będzie mnie kosztował.
W życiu pozakomputerowym podobnie jasne przeżycie związku między własnym czynem a jego następstwami zdarza się, wbrew pozorom dość rzadko. Podkreślam: przeżycie, a nie suche “uświadomienie”, gdyż na poziomie wiedzy jest to banał niewart złamanego grosza. O tym, że człowiek posiadamoc tworzenia przyczyn, które wplątają się w przyczynowo-skutkową tkaninę świata, “wie” każdy, ale realne życie nie toczy się w głowie. W potoku codziennych wydarzeń zacierają się związki błahe: stłuczone kolana, palce przycięte w drzwiach, natomiast owoce najważniejszych decyzji z reguły dojrzewają niespiesznie. Gdy zaś wreszcie po latach dojrzeją, nierzadko płaczemy nad sobą, dziwiąc się za co nas los pokarał, choć oto ukaraliśmy przecież sami siebie.
Doświadczanie własnego życia jako konsekwencji niegdyś dokonanych wyborów nie przychodzi łatwo. Rozum dostarcza tylu usprawiedliwień, że nawet nałogowy palacz umierający na raka płuc potrafi zapomnieć o swoim pierwszym papierosie. Także współczesne instytucje działają destrukcyjnie na zasady moralne.
Dla humanistów patrzących z obrzydzeniem na kombinerki zabrzmi to z pewnością okropnie, ale kto wie, czy – przymusowo ubezpieczeni od wszystkiego – niedługo ocalenia fundamentów moralnych cywilizacji nie będziemy zawdzięczać właśnie maszynom. Wszak jeszcze tylko obcowanie z nimi wymagapewnej elementarnej odpowiedzialności i może zrównoważyć wpływ zgubnego obcowania z urzędnikami.
Maszyna jest nieprzekupna, konsekwentna i po swojemu sprawiedliwa: nierozważnemu – oberwie rękę: niezapobiegliwego – zawiedzie w krytycznej chwili. Nie kolaboruje z władzą, nie ześwini się, bo w domu “żona i dzieci”. Bodaj też i komunizm upadł głównie dlatego, ponieważ w ustroju tym tak nikczemnie obchodzono się z maszynami. To one nie wytrzymały – a nie ludzie!
Komputer potrafi udzielić człowiekowi lekcji moralnej lepiej niż przeciętne narzędzie. Licho załatana rura zapewne pęnknie dopiero w okolicach Bożego Narodzenia, podczas gdy przy pracy z komputerem istnieją tysiączne możliwości, by zrobić głupstwo, którego skutki będą widoczne natychmiast. W dodatku nawet najbardziej nierozważne formatowanie dysku można jakoś przeżyć, a potem zdobyć sie na refleksję nad swoim postępowaniem. Po nierozważnym wyprzedzaniu we mgle podobna refleksja staje się zazwyczaj już tylko udziałem uczestników pogrzebu.
Prostolinijność komputera budzi czasem lęk u nowicjuszy: pliki nigdy nie są kasowane “trochę”, nie zapisane – zazwyczaj giną bez wieści. Zarazem w trakcie nauki odkrywają, że klawiatura należy do innego porządku, w którym przy podejmowaniu decyzji naprawdę obowiązuje ewangeliczne: Tak, tak. Nie, nie. Z tego punktu widzenia każdy komputer zachowuje sie bowiem, jakby w istocie był maszyną jednobitową!
Niestety, twórcy oprogramowania prześcigają się ostatnio w uporzyjemnianiu życia również największym lekkoduchom. Ich ideałem jest nieograniczone “undo”, backup w tle wszystkiego we wszystkie możliwe miejsca oraz sprytne kosze na śmieci, które udają kasowanie, przenosząc chyłkiem pliki na następne pięć lat do ukrytego katalogu. Na szczęście dla naszego rozwoju moralnego Windows wciąż jeszcze się zawieszają…
Jednak nie każdemu przynosi to pożytek. Nie tak dawno zastałem swoją znajomą wpatrującą się smętnie w ekran i powtarzającą monotonnym głosem: Dlaczego on mi to zrobił? Zapytana delikatnie, czy ma jakieś kłopoty osobiste, odparła: Ach, nie. To tylko on – tu wskazała na monitor – znowu zjadł mi sprawozdanie dla szefa.
Pomyślałem wtedy, że o duchowych zaletach komputerów opowiem jej raczej innym razem. Trudno bowiem przekonać do nich kogoś, kto na dobry ład nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, co czyni. Duch wprawdzie wieje, kędy chce, ale bieda w tym, że bez światła wiedzy łatwo go pomylić ze zwyczajnym wiatraczkiem.
Jak się okazuje, istnieją zatem także racje natury moralnej, aby regularnie czytać CHIP-a.

Lech Stępniewski jest niezależnym dziennikarzem, znanym z zainteresowań komputerowych, publikuje m.in. w “Polityce”

Więcej:bezcatnews