Spojrzenie wstecz

jerzy karwelis

Zaklęte rewiry CHIP-a

W czasie ostatniego długiego weekendu znudzony bezczynnością, po raz któryś już z rzędu oglądnąłem film pt. “Zaklęte rewiry”. Na ten aktorski debiut Marka Konrada można patrzeć z różnych punktów widzenia, dla wielu jest to moralitet o dorastaniu i godności, dla mnie – wydawcy CHIP-a – ten weekendowy seans był pretekstem do pewnej metafory.

W “Zaklętych rewirach” rzecz się dzieje w niezłej restauracji. Tamże świat dzieli się na dwie, kompletnie nieprzystające do siebie rzeczywistości. Sala restauracyjna, pełna wykwintnych gości, grzeczności kelnerów i zapachu potraw, za kulisami zaś – w kuchni, przy bufecie, za kasą prawdziwa rzeczywistość – podchody kelnerów, intrygi szefów kuchni, rodzące się i upadające “miłości w pracy”, przybieranie uprzejmych min, gdy wychodzi się do gości.

Tak też jest w CHIP-ie. To znaczy “kulisy” nie wyglądają tak piekielnie, nawet powiedziałbym, że stosunki panują tu zaskakująco poprawne. Analogia polega tu na szczęście na czym innym. Na podziale świata na dwie rzeczywistości – salę i kuchnię. I tu jest jak na filmie. Goście (czytelnicy) zamawiają ulubione potrawy (artykuły), które dostarczają im kelnerzy (kioskarze, poczta w przypadku prenumeratorów). I jeżeli goście są zadowoleni, to delektują się już tylko przyjemną atmosferą i jakością ulubionych dań, dla których tu przyszli. A tam za kulisami “w kuchni” trwa praca całego sztabu ludzi, dla których najważniejsze jest to by atmosfera była dobra, a kuchnia smakowita, obfita i świeża. I tu, tak jak na sali restauracyjnej, kiedy już gość prosi do stołu kucharza, to raczej nie jest zadowolony z potraw, kiedy czeka zbyt długo na kelnerów (ach ta poczta z prenumeratą!), to znaczy, że nie wszystko jest w porządku. Oznacza to jedno – ludzi “z kuchni” nasi czytelnicy widują rzadko, a nawet jeśli już, to raczej wtedy, gdy coś nie gra. Czasami musimy tłumaczyć się za nie swoje winy, ale taka jest rola restauratora – to on jest odpowiedzialny za wszystko.

Kiedy mnie poproszono, bym dał jakieś “słowo od prezesa”, to zamiast menedżerskiego ble ble “o wzroście” i że “należy wzmóc” chciałbym Państwu powiedzieć parę słów.

Po pierwsze – podziękować i pogratulować takiej frekwencji i zaufania.

Po drugie – powiedzieć, że za kulisami “w kuchni” naprawdę wre praca i dobrze, że widzicie Państwo tylko jej (mam nadzieję, że coraz lepsze) efekty, nie zaś kucharzy proszonych do stolika, gdy coś się przypali.

Po trzecie – tak jak na filmie, pamiętajcie, że od czasu do czasu, oko restauratora omiata uważnie salę, przegląda dzisiejszy spis potraw, czujny krok przemierza kuchnię, ręka poprawia przekrzywioną muszkę…… Taka jest dola wydawcy. Niewidoczny, odpowiedzialny za wszystko i wszystkich. I muszę Państwu powiedzieć bez kokieterii, że wcale mi to nie doskwiera. Jeśli bowiem to ja będę proszony na salę, to znaczy, że idzie coś już na prawdę źle, a – chwalić Boga – zdarzyło się to tylko parę razy.

Po czwarte – zza ścian naszej sali restauracyjnej niektórzy goście słyszą już stukot młotków. Tak, tak… Rzeczywiście, przygotowujemy już nowe sale, by tam schlebiać coraz to bardziej różnicującym się gustom naszych gości.

Szef restauracji w “Zaklętych rewirach” zjawiał się na sali dość rzadko. Oznaczało to najczęściej kłopoty, ale i czasem składanie życzeń świątecznych, otwieranie szampana na Nowy Rok. Niech mi więc teraz będzie dane to rzadkie zejście do Państwa na salę, by wspólnie z Wami i Załogą wznieść toast za naszą wspólną pomyślność.

Więcej:bezcatnews