Ochrona wałów

Mogło być tak: w centralnym superkomputerze Centralnego Biura Analiz Geofizycznych (gdyby takie istniało) znajduje się wielowarstwowa, elektroniczna mapa kraju i jego najbliższych okolic dokładnie uwzględniająca topologię terenu. Mapa ta jest na bieżąco karmiona danymi o stanie wód, gleby i atmosfery, dostarczanymi regularnie z ośrodków regionalnych, stacji badawczych oraz współpracujących agend krajów ościennych. Do mapy podczepione są odpowiednie solvery – kody numeryczne, które korzystając z jej danych są w stanie dostarczyć wszelkich niezbędnych prognoz, zarówno tych “zwyczajnych” – meteorologicznych, hydrologicznych, pasm łączności – jak i kryzysowych. Na przykład – jak będzie się rozprzestrzeniać toksyczna lub radioaktywna chmura powstała w wyniku poważnej awarii fabryki chemicznej w miejscowości W.? Jaki jest rozkład prawdopodobieństwa wybuchu epidemii na obszarze Z., gdy podczas np. wielkiego wydarzenia rockowego w miejscowości J. nastąpi poważna awaria systemu kanalizacji przy jednoczesnym załamaniu pogody i obfitych opadach? Jak rozleje się woda z bardzo intensywnych opadów na południu kraju?

Na podstawie analiz geofizycznych, błyskawicznie dokonywanych przez wspomniany superkomputer, niemal natychmiast powstaje scenariusz reakcji na kataklizm. Mając wszystkie dane o całej infrastrukturze kraju, komputer formułuje zalecenia dla służb publicznych, np. natychmiast ewakuować miejscowości A,B i C, gminy D i E mają na to samo 10 godzin, zaś w miastach F, G, H i J przez najbliższe 3 dni wszystkie okna i drzwi muszą być zamknięte i uszczelnione i nikt nie może wychodzić z domu – to w przypadku radioaktywnej chmury. Albo – mamy nie więcej niż 2 dni na wywiezienie fanów rocka poza obszar awarii, bo może być niedobrze. Albo – no, w przypadku powodzi akurat wiemy dość dobrze, jakiego raportu zabrakło, niestety.

W ślad za dokonaną analizą komputer jest w stanie automatycznie rozesłać do właściwych organów – np. pocztą elektroniczną – dokładne zalecenia, określając m.in., jakie ekipy dokąd wysłać i jak winny być one wyposażone, ile samochodów lub pociągów trzeba wysłać do miejscowości J., wreszcie gdzie, kiedy i ile worków z piaskiem należy położyć, by zminimalizowć skutki powodzi, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc potencjalnie niebezpiecznych, takich jak magazyny chemiczne, wysypiska śmieci, itp. W przypadku kataklizmu hydrologicznego komputer ma wyjątkowo szerokie pole do popisu w postaci dokładnych symulacji różnych scenariuszy rozwoju sytuacji, pozwalając podejmować optymalne decyzje o tym, gdzie w krytycznej sytuacji przerwać wały ochronne tak, by np. zalać nieużytki oszczędzając miasto.

Technologia informatyczna oferuje dziś wszystkie narzędzia, sprzętowe i programowe, potrzebne do stworzenia takiego centrum. Co więcej, wszystkie te środki są dostępne w Polsce niemal na wyciągnięcie ręki. W naszych instytutach badawczych pracuje bardzo wielu ludzi – numeryków, programistów, kartografów, geologów, geofizyków – doskonale przygotowanych do podjęcia takiego zadania. Koszty projektu, choćby najbardziej rozrzutnie planowane, nie przekroczyłyby jednej tysięcznej strat, jakie właśnie nasz kraj poniósł wskutek powodzi.

Przed około 10 laty pojawiła się sezonowa inicjatywa budowy systemu monitorowania i symulacji sytuacji kryzysowych w Instytucie Badań Jądrowych. Projekt dotyczył początkowo tylko zagrożeń jądrowych, ale wstępne analizy rychło wykazały, że taki system ma sens tylko wtedy, gdy ma uniwersalny charakter, obejmujący wszelkie typy zagrożeń – bo zawsze musi być sprzężony co najmniej z meteorologią i hydrologią. Projektodawcy nie znaleźli jednak żadnego zrozumienia u politycznych decydentów; jedynie Straż Pożarna okazała zrozumienie, ale Straż nie ma takiego “przebicia” jak rada nadzorcza Banku Gospodarki Żywnościowej czy prezesura Związku Działkowców, zaś środków strażakom brakuje nawet na sikawki.

Niesie też wieść gminna, że przed paroma laty prezydent Bush podczas swej wizyty w Polsce przekazał naszemu rządowi dar od amerykańskich służb specjalnych w postaci dokładnej mapy elektronicznej Polski, sporządzonej na podstawie zdjęć satelitarnych. Ciekawe, w którym tajnym sejfie spoczywają dziś dyskietki?

Rzecz ze wszech miar dziwna – przez ponad trzy tygodnie trwania powodzi (piszę to 24 lipca) nikt, dosłownie nikt nawet się nie zająknął o potrzebie posiadania elektronicznej, topograficznej mapy kraju i jej ewentualnej roli w walce ze skutkami kataklizmu. Jak widać, ze zbawczej potęgi narzędzi GIS-owskich nikt nie zdaje sobie sprawy ani w obozie rządzącym, ani wśród opozycji. Na ten nośny temat nie wpadli też jakoś dziennikarze telewizyjni, radiowi i z gazet codziennych.

Kto jest winien kompromitująco niskiej świadomości informatycznej naszych elit? Chyba my, dziennikarze pism komputerowych, bo jak wynika z wypowiedzi niektórych członków rządu – zawsze najbardziej winni są jacyś dziennikarze. Musimy – tu zwracam się do kolegów z bratnich pism informatycznych – coś zrobić, bo jak nie, to jest niemal pewne, że przy następnej (na psa urok!) powodzi ponownie okaże się, że jedyną rzeczą, jaką władza potrafi robić dobrze, jest dobrze nam od lat znana, tradycyjnie pojęta ochrona wałów i trzymanie się koryta.

Andrzej Horodeński – fizyk, dziennikarz, do niedawna redaktor naczelny magazynu komputerowego “ENTER”

Więcej:bezcatnews