Żydzi, cykliści i hakerzy

Żyjąc pod koniec XX wieku trzeba się pogodzić – czy to się komuś podoba, czy nie – ze wzrostem znaczenia technologii informatycznych w życiu codziennym. Wiąże się to zarówno ze zjawiskami pozytywnymi, jak i nowymi zagrożeniami. Najmodniejszymi ostatnio niebezpieczeństwami tego typu są, obok zagrażających całej ludzkości wirusów w rodzaju “Michała Anioła”, bandy krwiożerczych hakerów. Straszliwi ci złoczyńcy, nie mając za grosz szacunku dla cieszących się z ciepłych posadek administratorów, włamują się bezczelnie do chronionych przez nich systemów informatycznych. Co gorsza, zamiast skrycie cieszyć się owocami swej zbrodniczej działalności, zostawiają oni dowody swych chuligańskich wyczynów w stylu napisów: “Byłem tu. Józek”. Nie naraża to wprawdzie zgromadzonych na serwerach cennych danych, ale psuje dobre samopoczucie ludzi odpowiedzialnych za ochronę zaatakowanych systemów. Ci ostatni, nie mogąc sprostać włamywaczom na polu wiedzy informatycznej, kontratakują przy pomocy szukających sensacji dziennikarzy i straszą wizją Apokalipsy, jaka nas czeka, jeśli taki wybryk powtórzy się raz jeszcze.

Biorąc pod uwagę, że większość cyberwłamywaczy to ludzie młodzi i bardzo młodzi, jeremiady te włączają się w nurt obwiniania rozwydrzonej młodzieży o całe zło współczesnego świata. Tymczasem ta powyżej przedstawiona taktyka zrzucania z siebie odpowiedzialności poprzez demonizowanie przeciwnika jest zrozumiałym, aczkolwiek niedopuszczalnym szczeniactwem. Młodociani hakerzy ostrzegają przed zagrożeniem, a nie stwarzają je; włamanie się po to tylko, aby udowodnić, że jest to możliwe, nie zasługuje z pewnością na pochwałę, ale nie jest też – jak chciałyby media – zbrodnią. Zbrodnią jest brak kwalifikacji i nieodpowiedzialność ludzi zatrudnionych przy ochronie państwowych banków danych. Kiepsko świadczy o ich umiejętnościach fakt, że do włamania do chronionego przez nich systemu potrzeba jednego nastolatka dysponującego komputerem za 4000 zł i paroma godzinami wolnego czasu. Koncentrowanie uwagi nie tylko opinii publicznej, ale i organów ścigania na młodocianych pasjonatach Internetu jest taktyką, którą nasz były prezydent z właściwym sobie wdziękiem podsumował słowami: “Stłucz pan termometr, nie będziesz miał gorączki”. Tymczasem niebezpiecznie będzie wtedy, gdy włamań dokonywać będą dorośli profesjonaliści – gdy archiwa wojska, UOP, policji i rządu penetrować będą zgodnie fachowcy zatrudnieni przez kartele narkotykowe, mafie czy wywiady państw niekoniecznie bratnich.

Wtedy nieudolny administrator nie znajdzie wystawionej mu w postaci wizytówki włamywacza oceny niedostatecznej i nie będzie mógł liczyć na życzliwą informację o lukach w jego systemie zabezpieczeń.

Włamania do słabo bronionych serwerów rządowych, poza oczywistym zagrożeniem kradzieżą tajnych dokumentów – a co za tym idzie sparaliżowaniem naszych służb specjalnych, utratą kontroli nad strategicznymi gałęziami gospodarki i zagrożeniem pozycji międzynarodowej – dają całą gamę subtelniejszych, lecz wcale nie mniej groźnych możliwości. Spośród licznych zagrożeń wymienić można ułatwienia w werbowaniu agentów opierając się na wykradzionych danych osobowych, jak również możliwość umieszczania w Sieci różnego rodzaju fałszywek mniej oczywistych niż linki do Playboya, a groźniejszych dla np. stosunków Polski z jej sąsiadami. Przed tym zagrożeniem nie uchronią nas mianowani z partyjnego klucza działacze.

Mógłby ktoś powiedzieć, że przesadzam. Owszem, przy dzisiejszym nasyceniu naszego życia techniką informatyczną koszmar z filmu “System” nam nie grozi, ale już teraz trzeba myśleć o niebezpieczeństwach jutra. A to nie nastoletni hakerzy stanowią zagrożenie dla interesów państwa, ale niekompetentni, nieudolni i niefrasobliwi administratorzy państwowych systemów informatycznych. W interesie wszystkich obywateli naszego kraju leży bezwględne tępienie niedouczonych, ale zadowolonych z siebie urzędników, którzy po wykazaniu ich indolencji robią wielkie oczy i zadziwieni jąkają, że “nie mogą zrozumieć, jak to możliwe”. Zamiast oburzać się na elektronicznych włamywaczy należałoby wykorzystać spore – jak widać – umiejętności i zapał młodych ludzi, których trudno poważnie oskarżać o złe zamiary; gdyby chcieli narozrabiać, to zrobiliby to i nikt nie mógłby im przeszkodzić.

Wart rozważenia jest pomysł wprowadzenia wśród osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kluczowych systemów informacyjnych zasad panujących w wilczych stadach – nowym administratorem sieci zostanie ten, kto pokona zabezpieczenia założone przez dotychczasowego.

W kategoriach cudu należałoby przecież postrzegać fakt, że w kraju, w którym w szkołach statystycznie na jednego ucznia przypada moc obliczeniowa kalkulatora “Lolek”, Internet kojarzy się tylko z internatem, a informatyki nauczają przekwalifikowani rusycyści, mamy młodzież dysponującą pierwszorzędną wiedzą informatyczną. Udowadnia to, że zawsze można, jeśli się chce: ignorując niewydolną, zapóźnioną o lat kilkadziesiąt oświatę można zdobyć doskonałe wykształcenie. Z początkiem roku szkolnego chylę czoła przed wszystkimi, którzy uczęszczając do dziewiętnastowiecznych szkół potrafią zdobyć wiedzę godną dwudziestego pierwszego wieku.

Piotr Dębek jest doktorantem w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego i zajmuje się kulturą masową.

Więcej:bezcatnews