Progres regresu

Właśnie wróciłam z CeBIT-u. Muszę przyznać, że tegoroczna edycja tej imprezy zrobiła na mnie spore wrażenie. Odwrotnie niż poprzednia, świadcząca o chwilowym braku namacalnych rozwiązań o przełomowym znaczeniu dla branży. W tym momencie zagorzali kibice zmagań Linuksa z Windows podniosą zapewne krzyk. Ja jednak będę upierać się przy swoim. Ten system operacyjny czy inny – jakie to ma znaczenie? Byleby spełniał swoje zadanie i wspierały go popularne aplikacje. Co innego praktyczne zastosowania technologii BlueTooth i WAP, wysiew urządzeń umożliwiających zdalny dostęp do Internetu i aplikacji dedykowanych e-commerce. Ucieszył mnie też ogromny postęp w dziedzinie rozpoznawania mowy oraz trudna do przeoczenia ekspansja coraz doskonalszych monitorów LCD.

Są lata stagnacji i rozwoju. Hanowerska impreza jest odzwierciedleniem rynku, więc podlega tym wahaniom. W tym roku obfitowała w szczególnie ciekawe, choć nie zawsze premierowe rozwiązania. Te prezentowane są zazwyczaj kilka miesięcy wcześniej na Comdeksie. Jeśli zaś chodzi o CeBIT, nic nie dorówna mu pod względem organizacyjnym. Niemcy są w tym bezkonkurencyjni, co wiadomo nie od dziś.

Myśląc o targach, na których z obowiązku bywam, nie mogę pozbyć się przygnębiającego wrażenia, jakie robią na mnie nasze rodzime imprezy, chylące się ku upadkowi. Gdy przypomnę sobie męczące ekspozycyjną mizerią Komputer Expo: zaduch wąskich korytarzy PKiN-u, tłum ciał przesuwających się w żółwim tempie pomiędzy stłoczonymi przy ścianach stoiskami zawalonymi odgrzewanym hard- i software’em, nie przestaję się dziwić. Jak to jest, że drugi co do wielkości rynek IT w Europie Centralnej i Wschodniej ma się, patrząc przez pryzmat targów, coraz gorzej? Dlaczego wystawia się coraz mniej firm, a te, które to jeszcze robią, rażą brakiem świeżych rozwiązań – i obcych, i własnych? W branży IT dzieje się tyle, ile w żadnej innej. Trudno to jednak zauważyć, patrząc na targowe ekscesy polskich “biur handlowych” znanych firm komputerowych. Komputer Expo dusi się pępowiną, a Infosystem dotknięty ostracyzmem warszawki ewoluuje w bliżej nieokreślonym kierunku. O Softargu z przyzwoitości nie wspomnę.

Nie spodziewam się CeBIT-u nad Wisłą, podobnie jak poroniony wydaje mi się pomysł Expo we Wrocławiu. Trudno mi się jednak pogodzić z tym, że polska wersja ekspozycji najbardziej dynamicznie rozwijającej się dziedziny przemysłu sięga koncepcji sklepu z używaną odzieżą. Z punktu widzenia zwykłego użytkownika odwiedzającego targi jest to smutne.

Myślą przewodnią CeBIT-u 2000 było “No business without Internet”. I rzeczywiście, nie było stoiska, na którym nie prezentowano by konkretnej oferty prointernetowej. Może magiczne słowo “Internet” okaże się w przyszłości ciekawym antidotum na nasze targowe niemoce. Pozwoli nam ominąć wiele drażliwych, między innymi lokalowo-toaletowych problemów.

Ewa Dziekańska
Redaktor naczelny

Co do toalet (publicznych, rzecz jasna), to ponoć ich liczba i czystość świadczą o kulturze narodu. Nie zaś mnogość teatrów, kin czy innych przybytków kultury. Nie o tym jednak mamy mówić… Kwestia lokali(zacji)? Cóż… Jako naród słyniemy z kłótliwości i pieniactwa. Myślę, że właśnie tym cechom możemy zawdzięczać brak jednych porządnych targów. Dlaczego potrafią je zorganizować Czesi? Wielokrotnie wychwalany przeze mnie w reportażach Invex jest wzorem targów tej części Europy. A u nas? Nie! Po co organizować jedną solidną imprezę?! Przecież można trzy. Każdą do kitu. Za punkt honoru każde miasto stawia sobie urządzenie wystawy o dużej randze. Niestety. Nikomu jeszcze się to w Polsce nie udało. Powodów jest kilka. Ceny powierzchni wystawowej i polityka gospodarcza, która wykańcza drobną wytwórczość (myślę tu m.in. o małych firmach piszących software). Może tu trzeba upatrywać przyczyn zastraszająco szybkiego spadku jakości targów? Może – jak piszesz – ten drugi rynek w Europie B przeżywa stagnację? Może nikomu po prostu nie opłaca się wystawiać, bo i tak efekt będzie mizerny? Może oprócz hałastry żądnych gadżetów dzieciaków nikt nie zajrzy na stoisko (a` propos, wstępu na CeBIT nie mają dzieci do lat 15, nawet w towarzystwie osoby dorosłej)? A może targi są nam po prostu niepotrzebne? Może wystarczą konferencje, sympozja i spotkania z właściwymi (a nie przypadkowymi) klientami? Trudno jednoznacznie zawyrokować.

Mam propozycję. Dla tych, od których najwięcej chyba w tej kwestii zależy. Skorzystają na niej wszyscy. Jedni nie będą musieli jeździć po całym kraju od imprezy do imprezy, drugich nie trzeba będzie szukać w różnych miejscach kraju, żeby zapoznać się z ofertą. Decydenci też pewnie byliby zadowoleni. Owa sugestia-postulat zwie się konsensus. Przecież tak niewiele trzeba… Zaściankowe (czy też separatystyczne) ambicje i aspiracje odłożyłbym na bok. Ważniejszy jest chyba obraz Polski na europejskim forum jako silnego i godnego współpracy partnera. Moim skromnym zdaniem “monotargowość” świadczyłaby o stabilności i sile naszego rynku informatycznego. Dlaczego na przykład targi Polagra triumfują? Czy branża IT jest tak krańcowo różna? Przecież komputery dziś to już chleb powszedni, i to nie tylko na zachód od Odry. Czy znowu trzeba zacząć utwierdzać siebie nawzajem idiotycznym hasłem z epoki galopującego komunizmu, że “Polak potrafi”?

Adam Chabiński
Redaktor
Więcej:bezcatnews