Znak czasów?

Prawie 5 milionów Polaków ma dostęp do Internetu – wykazały najnowsze sondaże OBOP-u. Regularnie korzysta z Sieci 3,7 mln osób; najczęściej w pracy (25 procent) i w domu. Co piąty obywatel RP ma dostęp do Internetu w szkole i aż 14 procent u znajomych. Połowa zdeklarowanych ma do czynienia z Siecią nie dłużej niż rok, za to regularnie – przez kilka godzin dziennie.

Komputer zabiera nam coraz więcej czasu. Badania przeprowadzone w USA potwierdzają, że jedna trzecia pracowników spędza ponad 25 minut dziennie, buszując po Internecie w wyłącznie prywatnych celach: robiąc zakupy, wyszukując atrakcyjne oferty turystyczne i przeglądając site’y związane z motoryzacją. Podczas pracy popularne jest również przeglądanie stron z ofertami zatrudnienia, dorabianie na boku dzięki zleceniom przyjmowanym i realizowanym poprzez Sieć oraz dokonywanie operacji finansowych na prywatnych kontach. W czołówce złodziei czasu wciąż plasuje się poczta elektroniczna i grupy dyskusyjne. Wzbudzające wiele emocji strony dla dorosłych wcale nie są tak często odwiedzane, jak by się zdawało.

Zatem do gier będących od chwili pojawienia się komputerów utrapieniem pracodawców dołączyły “rozpraszacze” nowej generacji. Tę sytuację dość trudno opanować. Najlepszym wyjściem byłoby oczywiście odcięcie delikwenta od Internetu. A nie jest to najlepsze rozwiązanie, gdy Sieć rzeczywiście potrzebna jest do pracy.

W domu namiętnie ircujemy i gramy. To podobno ciekawsze od codziennej rutyny i – jak twierdzą zwolennicy wirtualnych przyjaźni – rozwijające wewnętrznie. Prawdę mówiąc, nic takiego nie zauważyłam, a znam kilku uzależnionych od sieciowych rozgrywek, pogawędek, wymiany e-maili i SMS-ów. Widać natomiast, jak zubaża się ich język i jak powoli tracą poczucie rzeczywistości. Kontakt z kimś, kto mówi urwanymi zdaniami, rozwijając wiele wątków naraz, i wiecznie nasłuchuje dźwięku telefonu komórkowego, przestaje mieć sens. Być może w Sieci jest to normą, ale w życiu tchnie pustką.

Niestety, zachowania nabyte i utrwalone w Sieci przenikają powoli w naszą codzienność. Zadziwiające, że nie jest odwrotnie. Widać to szczególnie jaskrawo na przykładzie najmłodszych użytkowników – tych, których era Internetu dopiero kształtuje. Przestaje liczyć się język wypowiedzi, gramatyka. Przerażająco ubogie słownictwo nie razi już chyba nikogo. Można odnieść wrażenie, że do sprawnego porozumiewania się w języku polskim wystarczy znajomość trzech, no może pięciu czasowników. Byle było wiadomo, o co chodzi.

To smutne. Nawet z punktu widzenia kogoś, kto przywykł do hermetycznego języka komputerowców i ich introwertycznych zachowań. Nie czytamy książek, przestajemy ze sobą rozmawiać. Strzelamy do “przeciwnika” strzępkami zdań, gestykulując internetowe “uśmieszki”. Mamy coraz mniej do powiedzenia, spotykając się z podobnymi sobie wyłącznie w wirtualnym świecie. Forpocztą e-społeczeństwa są młodzi technokraci. A dla nich, niestety, nowinki technologiczne są celem samym w sobie, a nie narzędziem do realizacji naprawdę ważnych celów.

Ewa Dziekańska
Redaktor naczelny

Czy to Internet nas kształtuje, czy też może my Internet? Czy kłótliwi, dyslektyczni i prymitywni infomaniacy byli wcześniej elokwentnymi, błyskotliwymi i kulturalnymi dyskutantami? Śmiem wątpić. Bliskie spotkanie z cyfrowymi cudami może zaprzeć dech w piersiach i zmącić umysł, ale przecież nietrwale! Przypuszczam, że ci, którzy nie mają nic ciekawego do powiedzenia w Sieci, byliby równie mało interesujący w czasach przedkomputerowych. Samo przebywanie w pobliżu włączonego peceta nie podwyższa inteligencji, ale też jej nie szkodzi. W dramacie Moliera bohater nie miał nic do powiedzenia, więc nauczył się francuskiego i nie miał nic do powiedzenia po francusku. Dziś głosiłby to jeszcze e-mailem.

Z pewnością nowa jest sytuacja, gdy każdy, kto tylko ma ochotę, a nie ma odpowiedniej dozy samokrytycyzmu, może prezentować światu swoją osobę. Używa przy tym takiego języka, na jaki go stać. Signum temporis? Z pewnością. Dowód, że upadają obyczaje? Moraliści głoszą to niezmiennie od tysięcy lat, więc i dziś pewnie nic się w tej materii nie zmieniło.

Tradycyjne media – prasa, radio, telewizja czy kino – stosowały mniej lub bardziej skuteczne metody selekcji dla kandydatów na wieszczów, proroków i autorytety moralne. Teraz wystarczy komputer i gniazdko telefoniczne, by aspirować do miana fachowca od gospodarki, polityki, etyki czy sztuki. Stwarza to szansę wszystkim zapoznanym geniuszom, ale również tysiącom megalomanów, którzy są geniuszami tylko we własnym przekonaniu. Internet jest doskonale demokratyczny. Oscar Wilde powiedziałby dziś: “Nienawidzę Internetu, bo Internet to medium większości, a większość to idioci”.

Internet jest demokratyczny, ale twórcy sztuki i wzorców kulturowych zawsze stanowili elitę. Jaka będzie cyberkultura stworzona przez zsieciowane masy? Niektórzy twierdzą, że nudna, wtórna i nijaka jak pierwszy pseudointernetowy serial telewizyjny “Big Brother”. Inni są przekonani, że przeciętność przepłynie przez Sieć jak woda, a osadzać będą się myśli wybitne i dzieła nadzwyczajne artystów i filozofów, po raz pierwszy wolnych od konieczności zabiegania o przychylność mecenasa. Korzystanie z Pajęczyny to sztuka selekcji. Każdy zasługuje na to, co znajdzie.

Dostęp do Sieci w pracy pewnie obniża wydajność – podobnie jak tradycyjna kawka, ploty i czytanie gazet. Jeśli jakiś pracodawca zdecyduje się odciąć swoich podwładnych od Sieci, nie powinien zapomnieć o odłączeniu im również bieżącej wody, prądu oraz o zakazie wnoszenia gazet i oglądania w domu brazylijskich seriali. Internet stanowi wyzwanie dla pracoholików i wymówkę dla bumelantów.

Wbrew katastroficznym prognozom, zgodnie z którymi ludzkie umysły nie wytrzymają naporu miliardów bitów pędzących w każdej sekundzie infostradą, nie widać nagłego kryzysu ani przyśpieszenia ewolucji homo sapiens. Czy to dobrze, czy źle – ludzie nadal są ludźmi. Tylko i aż.

Piotr Dębek
Redaktor
Więcej:bezcatnews