Z pamiętnika lamera

Linux się powiesił. A to ciekawostka – dawno czegoś takiego nie widziałem… Aha – no tak. Na co dzień używam przecież Windows…

Dzień 1.

Nowy dysk w domowym komputerze. Odgrażałem się publicznie, że zainstaluję Linuksa – chyba przyjdzie mi to zrobić… Warto przecież zobaczyć, co też podobno zagraża Windows: -)

Dzień 2.

Pożyczyłem książki o Linuksie. Jedna ma nawet odpowiedni tytuł – “Linux dla uzależnionych od Windows”. Cóż – może się przyda… Biorę CHIP-a Speciala z Mandrake’em 8. Zielony może jestem, ale przynajmniej słyszałem, że to jedna z najbardziej “przyjaznych” dystrybucji. Zobaczymy…

Dzień 3.

Nie ma sensu czytać “na sucho”. Instaluję. Raz kozie śmierć. Partycje robię Partition Magikiem. Komputer uruchomił się z CD-ROM-u. Interfejs nawet po polsku. A co to? Wybór myszki? To program nie widzi? I jeszcze każe sprawdzać, czy wszystko działa? A niech mu tam będzie. Wybór pakietów – daję sobie spokój z sieciowymi programami. Już przecież wiem, że mój Zoltrix Spirit to softmodem i według niektórych w ogóle nie zasługuje na miano modemu.

No, no! Nawet szybko poszło! Niecały kwadransik i już się zainstalował. To miłe. Reboot… Wstanie czy nie wstanie? I co zrobił z moimi czterema różnymi “Okienkami”? No proszę – nawet działa. Karta graficzna – rozpoznana. Dźwiękowa – też. I jeszcze uruchomił cztery głośniki (bo to Live!). Jak miło… Przypomina trochę Windows. A więc zamykam – chcę zobaczyć, czy “żyją” inne systemy… Ależ ze mnie lamer! : -)

Dzień 4.

Wracam do darmowego Uniksa. Wołam żonę: chcę się pochwalić. – Czemu to takie nieczytelne? – pyta. No, rzeczywiście – wszystkie napisy jakieś takie pogięte. Chyba da się to zmienić? Znajduję centrum sterowania KDE. Ho, ho, ho! Sporo tu można pokonfigurować! Zmieniam chyba z 10 różnych czcionek na bardziej czytelne.

Następne dwie godziny strawione na przeglądaniu tego, co można od strony wizualnej zrobić z Linuksem. Rany Julek! A kiedyś słyszałem, że Windows jest pełen niepotrzebnych “wodotrysków”! Toż on nie dorasta pod tym względem Linuksowi do pięt! W porównaniu z pingwinowym rozpasanym barokiem Okienka są wręcz romańsko ascetyczne!

Druga w nocy. Idę spać. Dobrze, że miałem książkę. Dzięki niej znam już magiczną kombinację klawiszy [Ctrl] + [Alt] + [Backspace]. Była nader użyteczna – te X Window kilka razy powiesiły się na amen.

Dzień 5.

W redakcji mała sensacja. Jako że bywam żartobliwie nazywany “agentem Microsoftu”, kilku kolegów nie może wyjść ze zdumienia. Pytają: – naprawdę zainstalowałeś LINUKSA?

Dzień 6 i 7.

Dwa wieczory strawione na przeglądaniu niezliczonych linuksowych gierek. Toż to wspaniały system do biura! Miłośnicy Pasjansa będą mogli tracić czas przy czymś nowym.

Dzień 8.

Słucham muzyczki. Xmms to kopia Winampa. Tylko… dlaczego okno tego programu przesuwa się skokami? Czy to wina mojego Mandrake’a? W redakcji spojrzałem na komputer jednego z kolegów – u niego zachowuje się tak samo. A więc to po prostu programistyczna wpadka…

Linux się powiesił. A to ciekawostka – dawno czegoś takiego nie widziałem… Aha – no tak. Na co dzień używam przecież Windows…

Dzień 9.

Czeka mnie instalacja nowej karty graficznej. Ściągnąłem już nvidiowe sterowniki do Mandrake’a i 10 stron instrukcji instalacji. Dlaczego w Windows W OGÓLE jej nie ma?

I proszę – nawet przeżył. I sam zainstalował własne sterowniki. No tak – nie działa akceleracja sprzętowa… A więc instaluję firmowe. Na szczęście w instrukcji jest też punkt “Dla niecierpliwych”. Jeszcze dwa wpisy w pliku konfiguracyjnym X-ów i już działa. Podejrzanie prosto poszło…

Dzień 10.

Korzystając z instrukcji zamieszczonej swego czasu w CHIP-ie, wywalam LILO z MBR. Dość już mam oglądania loadera Linuksa. Zadziałało! Ale tylko raz… No tak, w końcu jestem lamer.

Instaluję od nowa Linuksa – 15 minut to nic strasznego. Teraz sterowniki Nvidii. O! Nie działa… Przecież wszystko zrobiłem tak jak poprzednio – o co tu chodzi?

Grzebię w instrukcji. Grzecznie informuje, że edytować trzeba plik odpowiedzialny za konfigurację X Window. Świetnie – to już wiem. Aha – mogą być różne. Dobrze. Napisano nawet, jak znaleźć ten aktualny – mówi o tym wpis w logu, który tworzą uruchamiające się X-y. OK. Znajduję odpowiednią informację. Szukam pliku. Zaraz – gdzie on się podział? No nie, gdzieś być musi. Cholera jasna! To już trąci paranoją. Rozumiem – lamer jestem. Ale żeby nie umieć znaleźć pliku na dysku?

Dzień 11.

Instaluję “Pingwina” od nowa. Powtarzam procedurę Nvidii. Tym razem – działa. No to ja bardzo przepraszam. Nikt mi już nie wmówi, że za chwilę zobaczymy Linuksa we wszystkich domach. Pospolite ruszenie pryszczatych programistów spod znaku przejedzonego nielota będzie się jeszcze musiało napracować, by choćby zbliżyć się do Windows pod względem prostoty obsługi. Do zobaczenia za 10 lat.

Dzień 12.

Piszę niniejszy tekst. W Wordzie…

Marcin Meszczyński,
redaktor działu Software. Redakcyjny “lamer” – na nim sprawdzana jest jasność wypowiedzi informatycznych “guru”.

Poglądy prezentowane na łamach kolumny Felieton nie zawsze są zgodne ze zdaniem redakcji.
Więcej:bezcatnews