Nalej tuszu

Trudno się dziwić temu, że drukarki atramentowe są obecnie tak popularne. Współczesne modele oferują bardzo dobrą jakość druku, a cena samych urządzeń jest zazwyczaj niewysoka. Kiedy wykonujemy wydruki kolorowe, trudno znaleźć coś bardziej atrakcyjnego niż “plujka”. Niska cena sprzętu okupiona jest, niestety, wysokimi kosztami eksploatacji. Kartridż z atramentem kosztuje sporo i dość szybko ulega zużyciu. Każdy, kto pozwoli sobie na wydrukowanie choćby kilku kolorowych fotografii o większych rozmiarach, przekona się, że atrament dosłownie znika w oczach.

Czemu tak drogo?

Wielu użytkowników zaczyna się siłą rzeczy zastanawiać, dlaczego pojemniki z atramentem są takie drogie – zdarza się, że kosztują więcej niż sama drukarka. W przypadku urządzeń z głowicami termicznymi, zintegrowanymi z pojemnikiem na atrament, można się domyślać, że koszty produkcji kartridża są wysokie. Ale już w drukarkach wykorzystujących stałą głowicę piezoelektryczną nabój z atramentem to tylko plastikowe pudełeczko z płynem w środku! Dlaczego więc to cudo kosztuje kilkadziesiąt albo nawet ponad 100 złotych?

To prawda, że oryginalne pojemniki są napełniane doskonałym atramentem. Jego skład jest ustalany w wyniku kosztownych badań. Kolory muszą być naturalne, wydruk trwały, odporny na wilgoć, płowienie w promieniach słonecznych itd. Pewnie znajdzie się jeszcze dużo podobnych warunków, które spełnia barwnik trafiający do kartridża. Ponadto zyski ciągnięte ze sprzedaży kartridży pokrywają ubytki w kasie związane z niską ceną samych drukarek. Z punktu widzenia użytkowników jest więc i dobrze, i źle: z jednej strony “plujka” kosztuje niewiele, ale z drugiej jej eksploatacja nie jest tania.

Lepiej u konkurencji

Przedstawioną tu sytuację wykorzystały szybko różne firmy. Kartridże do drukarek atramentowych zazwyczaj nie są elementami skomplikowanymi i stosunkowo łatwo je wyprodukować. Wystarczy kupić plastikowe pudełko, trochę gąbki, jakieś uszczelki i zaworki, do tego atrament i złożyć z tego kartridż alternatywny.

Niezależny producent nie jest obciążony kosztami związanymi z produkcją samych drukarek czy badaniami rozwojowymi i może swoje produkty sprzedawać po bardzo przystępnej cenie. Z takiego obrotu sprawy klienci się tylko cieszą – drukują taniej, a obrazki mają jakość nie gorszą niż wtedy, gdy stosuje się materiały firmowe. To prawdziwa sielanka, ale nie dla każdego.

Na alternatywnych materiałach eksploatacyjnych tracą oczywiście producenci drukarek i podejmują działania mające zachęcić do kupowania kartridży oryginalnych. Używają przy tym różnych argumentów – od merytorycznych (związanych z oferowaniem produktów coraz lepszej jakości) aż po groźby, dotyczące np. unieważnienia gwarancji po zastosowaniu atramentu innego niż firmowy.

Chipa im na złość

W zniechęcaniu klientów do alternatywnych materiałów eksploatacyjnych najdalej posunęła się firma Epson. Nawet sterowniki jej drukarek wyświetlają – gdzie i kiedy tylko się da – informację o zalecanym stosowaniu kartridży oryginalnych. Ale i to okazało się za mało. Inżynierowie Epsona wymyślili nowy mechanizm kontroli poziomu atramentu. Pomysł był świetny, a rozwiązanie sprytne. Mały elektroniczny układ w trakcie drukowania zapisuje, ile płynu pozostało jeszcze w kartridżu. Wspomniany układzik, nazywany chipem, jest instalowany w obudowie pojemnika na atrament.

W rezultacie napełnienie barwnikiem zużytego naboju jest co prawda możliwe, ale zupełnie bezcelowe. Stary pojemnik, nawet “zalany do pełna”, będzie rozpoznany jako pusty. Drukarka pobierze z pamięci chipa informację o poziomie atramentu, a skoro sama wcześniej wpisała tam, że barwnika nie ma, to odmówi drukowania.

Producenci alternatywnych materiałów eksploatacyjnych mieli więc twardy orzech do zgryzienia. Wytworzenie układu elektronicznego to większy problem niż produkcja samego pojemnika z tuszem. Czyżby miał nastąpić koniec wolnej konkurencji? Oczywiście, że nie.

Ostrzeżenie
Należy pamiętać, że wszystkie operacje opisywane w artykule przeprowadzamy na własną odpowiedzialność. Regenerowanie kartridża może się wiązać np. z utratą gwarancji na drukarkę.

Więcej:bezcatnews