Cały pomysł zasadza się na nanoszeniu warstwa po warstwie na przemian przewodników, półprzewodników i izolatorów polimerowych, tworząc niezbędne obwody elektroniczne, od razu wkomponowane w jedną bryłę. Mechanizm takiej uniwersalnej fabryki przypomina klasyczną drukarkę atramentową. Urządzenie ma zasobniki z różnymi rodzajami polimerów, które natryskuje kropla po kropli, budując tranzystory, kondensatory, cewki indukcyjne i inne podzespoły elektroniczne, a następnie łączy je w złożone obwody. Technologia ta jest już na tyle zaawansowana, że możliwe jest nawet natryskiwanie elementów, które później będą ruchome. Z takich materiałów można skonstruować zarówno diody podczerwone, jak i żarówkę, spajając przezroczysty polimer z plastikowym emiterem światła. Jedyne, co trzeba będzie dołączyć, to… baterie.
Jednym z najważniejszych atutów pomysłu naukowców z Berkeley jest niska cena tworzonych w ten sposób gadżetów. Dzięki temu, że nie trzeba budować linii produkcyjnych, polimerowa elektronika jest dużo tańsza od krzemowej.
Istnieje kilka ograniczeń opisywanej technologii. Jeśli najdrobniejszy element urządzenia ulegnie uszkodzeniu, trzeba wyrzucić całość, gdyż nie ma możliwości wymiany popsutej części. Góry śmieci będą więc rosły szybciej niż do tej pory. Ponadto polimerowe tranzystory są około 100 razy wolniejsze od krzemowych, nie da się więc w ten sposób skonstruować wysoko wydajnych urządzeń. Po nowy procesor czy kartę graficzną nadal trzeba będzie pójść do sklepu.