Fotokomórki – fakty i mity

Pamiętacie stereotyp japońskiego turysty? Czapeczka, plecaczek, a na szyi wielki aparat fotograficzny. Kilka razy natknąłem się ostatnio na japońską wycieczkę, której wszyscy uczestnicy słuchali przewodnika, po czym jak na komendę wyciągali telefony komórkowe, robili zdjęcie, przechodzili do kolejnego pomnika, słuchali przewodnika, wyciągali telefony komórkowe… Cóż, czasy się zmieniają.

Część osób nie widzi różnicy między zdjęciami wykonanymi komórką a tymi zrobionymi aparatem cyfrowym, inni uważają, że z przyczyn technologicznych tzw. fotokomórki nigdy nie dorównają prawdziwym kompaktom, o lustrzankach nawet nie wspominając. Prawda, jak to zwykle bywa, leży pewnie gdzieś po środku.

Mit pierwszy 
Rozdzielczość równa się jakość

Gdybyśmy porównali tylko rozdzielczość zdjęć, to okazałoby się, że najnowszy Sony–Ericsson C905 dogonił już niemal większość lustrzanek i kompaktów cyfrowych. Jego matryca ma rozdzielczość 8,1 mln pikseli, podczas gdy dobre aparaty oferują zwykle około 10 mln. Oczywiście można znaleźć aparaty z matrycą o większej rozdzielczości, ale właśnie 8–10 mln to obecnie wysoki standard. W telefonach komórkowych standardem powoli staje się 5 mln pikseli (jeszcze niedawno 2 mln), ale te dane zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Dla wielu osób komunikat jest zatem prosty: taka sama lub podobna rozdzielczość, czyli taka sama lub podobna jakość zdjęć.

Fakt pierwszy 
Jakość zależy od matrycy i biektywu

Rzeczywista rozdzielczość (a pośrednio także jakość zdjęć) każdego aparatu cyfrowego wynika z właściwego współdziałania tandemu: matryca plus obiektyw. Im większa rozdzielczość matrycy oraz im mniejsze jej wymiary, tym większe wymagania stawia ona w stosunku do obiektywu. On też ma określoną “rozdzielczość”, zależną od jakości użytych soczewek, sposobu zaprojektowania całej konstrukcji, sprawności działania filtra antyaliasingowego i algorytmów odszumiających, a w konkretnej sytuacji zdjęciowej także od stopnia otwarcia przysłony. To właśnie “rozdzielczość” obiektywu skutecznie ogranicza rzeczywistą wydajność podwójnego układu. Zatem zwiększanie rozdzielczości matrycy powyżej pewnego pułapu nie ma sensu. To jednak wcale nie przeszkadza producentom w kontynuowaniu megapikselowego wyścigu. Lustrzanki cyfrowe mają największe matryce, a przez to największe pojedyncze piksele, dlatego limit rozdzielczości matrycy wynosi w ich przypadku ok. 14 mln pikseli (dla matryc APS-C przy stopniu przysłony ok. f/8), kompakty mają mniejsze matryce, więc ich limit rozdzielczości to ok. 6 mln pikseli (przy ok. f/4). Jak się to ma do telefonów komórkowych? Mają najmniejsze rozmiary matryc, więc i rozmiar pojedynczych pikseli jest bardzo mały. Przez to, jak na ironię, właśnie telefony komórkowe stawiają swoim obiektywom poprzeczkę wyżej niż jakikolwiek inne urządzenia rejestrujące obraz. Cóż, jak łatwo się domyślić, obiektywy telefonów komórkowych mają spore trudności ze spełnieniem tych wymagań.

Limit realnej rozdzielczości fotokomórek jest trudniejszy do obliczenia, bo producenci nie podają wymiarów matryc, które są w nich zastosowane. Dużo zależy też od jasności obiektywu. Teoretycznie istnieje szansa, że nawet 5 czy 8 mln pikseli może zostać wykorzystanych przy przysłonie f/2,8 lub mniejszej, ale ze względu na inne czynniki (jakość soczewek itd.) nie jest ona zbyt duża. Realne optimum (nawet z górką) to więc chyba właśnie 5 mln pikseli, ale oczywiście producenci komórek na tym nie poprzestaną.

Mit drugi
Fotokomórki mają już podobne możliwości, co aparaty

Przekornie sprawdziliśmy, jakim aparatem wykonywane były zdjęcia prasowe najnowszej komórki Sony Ericsson-Cybershot C905. 8,1-milionowa rozdzielczość matrycy tego telefonu teoretycznie pozwala wykonać zdjęcia w jakości wymaganej nawet przy publikacjach prasowych, więc może ktoś wziął po prostu drugi egzemplarz C905 i pstryknął nim parę fotek? Cóż, okazało się, że wszystkie zdjęcia zrobiono za pomocą profesjonalnej lustrzanki cyfrowej (Canon EOS 1Ds Mark II). Co za brak wiary we własne produkty…

No dobrze, ale to przecież lustrzanka cyfrowa za kilkanaście tysięcy złotych, więc ma prawo być lepsza. Ale niewiele, bo kiedy ktoś popatrzy w menu fotograficzne nowych telefonów komórkowych, znajdzie tam mnóstwo zaawansowanych ustawień, takich jak programy tematyczne (sport, krajobraz, noc, portret itp.), regulacja balansu bieli, korekcji ekspozycji, ustawienia poziomu korekcji ostrości, kontrastu, nasycenia kolorystycznego czy poziomu czułości ISO. Są nawet zdjęcia panoramiczne. Zresztą chodzi nie tylko o ustawienia, lecz również nowe możliwości techniczne, takie jak zapis zdjęć na kartach pamięci, wbudowana lampa błyskowa (jeszcze niedawno w ogóle nie było lamp, a potem odtrąbiono pojawienie się do niczego nieprzydatnych, świecących światłem ciągłym lampek diodowych) czy nawet zoom optyczny (ostatnio w Samsugnu SGH-G800), a nie – jak dotychczas – cyfrowy. W menu tego ostatniego znajdziemy nawet funkcję stabilizacji obrazu. Można więc chyba powiedzieć, że najbardziej zaawansowane komórki dorównały pod względem możliwości fotograficznych, jeśli nie lustrzankom, to przynajmniej prostszym kompaktom cyfrowym?

Fakt drugi
W komórkach są możliwości, a w aparatach to działa

Funkcje telefonów komórkowych można podzielić na dwie grupy: zupełnie pozorne i prawie działające. Te pierwsze to takie, o których spece od marketingu powiedzieli, że “nawet jak się nie da, to nasz telefon musi je oferować”. Stąd mamy właśnie funkcję stabilizatora obrazu, która tak naprawdę jest tylko podwyższeniem czułości ISO, czy zoom cyfrowy, czyli inną nazwę obcinania kadru i pozostawiania tylko tego, co na środku, kosztem rozdzielczości lub jakości zdjęcia. W porównaniu z prawdziwą stabilizacją czy zoomem optycznym to tylko puste nazwy.

Trzeba jednak przyznać, że większość funkcji fotograficznych rzeczywiście działa w komórkach tak, jak powinna, choć… zwykle trochę gorzej niż w kompaktach. Lampy błyskowe są często tak słabe, że potrafią oświetlić każdy obiekt, pod warunkiem że znajduje się on w odległości 1–1,5 metra od telefonu. Trzykrotny zoom optyczny w Samsungu G800 działa wolno i skokowo. Podobnie jest w wypadku systemu ustawiania ostrości (autofokusu), w jaki wyposaża się większość zaawansowanych fotokomórek: ma on niską czułość, więc łatwo się myli i dość długo ustawia ostrość.

Mit trzeci
Telefony komórkowe nie nadają się do poważnego fotografowania

Pod adresem komórek padło już w tym artykule wiele nieprzyjemnych, lecz niestety prawdziwych zarzutów. Ich realne możliwości fotograficzne ukryte są za wyjątkowo gęstą zasłoną marketingowej papki i niewiele mówiących parametrów. Lepiej darować sobie fotografowanie komórką i kupić choćby najtańszy aparat kompaktowy.

Fakt trzeci
Z roku na rok telefony komórkowe robią coraz lepsze zdjęcia

W pewnym sensie cały czas mamy do czynienia z urządzeniami pionierskimi. Pierwsza komórka z aparatem, potem pierwsza z lampą, pierwsza z autofokusem, pierwsza z zoomem optycznym – to wszystko pojawia się na naszych oczach i czasami, jak to bywa w przypadku nowości, nie działa jeszcze idealnie. I tak np. zoom optyczny działa wolno, ale naprawdę działa! Autofokus nie zawsze ustawia poprawnie ostrość, jednak zazwyczaj ustawia, czas reakcji na naciśniecie spustu jest dość długi, lecz z modelu na model coraz krótszy.

Nowe telefony komórkowe z bardziej rozbudowanymi funkcjami fotograficznymi (np. seria Cyber-shot Sony-Ericssona, niektóre Nokie z serii N czy Samsungi z serii G) są na poziomie kompaktów sprzed kilku lat. To naprawdę wysoki poziom. Dzięki temu służą nam one do wykonywania zdjęć już dziś, już teraz – zamiast tanich kompaktów cyfrowych. Fotokomórki z roku na rok stają się coraz lepsze i bardzo prawdopodobne jest, że w przyszłości zastąpią kompakty za wyjątkiem modeli z długim zoomem optycznym.