Drakensang – dobra gra RPG mimo niedoróbek

Przedziwna gra. Graficznie niczym się nie wyróżnia. Ot średniak który pokazuje falowanie trawy, a w którym zabrakło pieniędzy na animacje postaci.
Zdjęcie rodzinne na tle zabytku.

Dorodne kobiety w skórzanych mini i przystojni faceci z długimi mieczami. Oto sedno Drakensang.

Dźwięk pozostawia sporo do życzenia. Sample rwą się bowiem niesamowicie, a cześć postaci sprawia wrażenie jakby ktoś zapomniał podłożyć im głos.

System walki wygląda mocno umownie. Rach, ciach padasz ty, albo ja.

Mało tego. Całość wysypuje się co dwadzieścia minut. To efekt niedopracowanego kodu który po uruchomieniu na Viście 64 bity szaleje i pomimo 8 giga ramu, czterech rdzeni i GF 9800 GX2 systematycznie działa coraz wolniej i wolniej, żeby w końcu wyświetlić pulpit i okno o błędzie.

Porażka? Nic bardziej błędnego. Od czasów Baldurs Gate nie grałem w bardziej wciągające i bezpretensjonalne RPG. Zero wodotrysków i bajerów, czysta zabawa.

Niczego sobie fabuła. Zagadki, jak na razie, na średnim poziomie trudności. Sympatyczne postacie bohaterów. Rozbudowany i co ważne czytelny system rozwoju postaci. Proste jak drut sterowanie. Przepis na przebój RPG?

Niekoniecznie. Raczej na solidną pozycję, przy której spędzić można dłuższy czas nie wściekając się, że komputer nie wyrabia ( Bartek ma o niebo słabszego kompa i twierdzi, że na jego XP śmiga wszystko bez zarzutu), a fabuła nie kończy po dniu grania tak jak to ma miejsce w Falloucie 3.