Jaki dron wybrać?

Robisz ruch drążkiem i z wysokości 100 metrów widzisz świat tak jak w Google Earth. Pstryk. Filmujesz siebie na klifie od strony morza. Robisz gest ręką i selfie gotowe. Chcesz poczuć prędkość. Popychasz drugi drążek, a mały kwadrokopter mknie przed siebie ponad 100 km/h na godzinę (o ile to reacer…). Kończy się bateria, dron uruchamia procedurę autonomicznego powrotu do punktu startu i bezpiecznie ląduje.
Czterowirnikowy dron wyrastający ze szkicu.
Czterowirnikowy dron wyrastający ze szkicu.

Jak to lata?

Takie „cuda” potrafią przeznaczone do zastosowań amatorskich drony, a nie profesjonalne bezzałogowe statki powietrzne. Zdalnie sterowane statki powietrzne, które są coraz bardziej popularne na całym świecie to kwadrokoptery (czasem multikoptery). Tego typu drony poruszają się i utrzymują w powietrzu dzięki czterem wirnikom (najczęściej). Choć na ich pokładzie mogą znaleźć się bardzo zawansowane rozwiązania technologiczne, takie jak np. procesor przetwarzania wizyjnego, który pozwala omijać przeszkody, to zasada działania kwadrokoptera jest stosunkowo prosta. Znacznie mniej skomplikowana, niż chociażby helikoptera.

Silniki w dronie rozmieszczone są w równych odstępach od ramy urządzenia i obracają wirniki ze sztywnymi łopatami. Dwa z nich kręcą się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dwa w stronę przeciwną. Sterowanie dronem i jego ruch w przestrzeni odbywa się dzięki zmianie prędkości obrotowej pojedynczych silników.  Jak ruchy drążka na kontrolerze przekładają się na pracę wirników, możecie zobaczyć na poniższym rysunku.

Zasada działania kwadrokoptera (rys. CHIP)

Prawo wagi, czyli dlaczego dron powinien być lekki

Latanie dronem jest fajne. To słowo chyba najlepiej oddaje radość z latania. Daje poczucie wolności i zaspokaja w pewnej mierze odwieczną potrzebę eksploracji przestworzy, jaka tkwi w wielu z nas.

Jednak wolność ma swoje granice. Przekonał się o tym pewien Chińczyk, który wzbił się swoim dronem nad warszawskim pl. Zamkowym. W Polsce, jak i w każdym innym kraju, na każdej otwartej przestrzeni obowiązuje prawo lotnicze, które musimy respektować. Akurat Chińczyk pewnie nie wiedział albo… leciał na tzw. „przypał”, w strefie ROL48, w której obowiązuje całkowity zakaz lotów statkami  bezzałogowymi.

Takich zupełnie wyłączonych stref w Polsce jest całkiem sporo. Nie można latać np. na terenie parków narodowych, nad portami, obiektami wojskowymi, bankami, zaporami, elektrowniami, obiektami o znaczeniu strategicznym itp.  Szczegóły, które ma obowiązek znać każdy droniarz, a mówiąc bardziej profesjonalnie, operator BSP zostały opisane w stosownym rozporządzeniu Ministra Infrastruktury i Budownictwa z 9 grudnia 2016 roku (tu link).

DroneRadar – tutaj sprawdzisz czy w danym miejscu, w konkretnym czasie można latać dronem.

Może się to wydawać nudne, ale nieznajomość prawa nie zwalnia z obowiązku jego respektowania. Nieznajomość może okazać się bowiem szczególnie bolesna, gdy zechcecie polatać poza granicami Polski (np. 900 zł wynosi kary lot „bez wiedzy” stosownych urzędów nad jednym z niemieckich miast).

Treść ustawy jest również bardzo istotna dla każdej osoby, która planuje zakup drona, Wynika z niej, że osoby latające sportowo i rekreacyjnie są zobowiązane do zachowania co najmniej 100 m odległości poziomej od linii zabudowy i zgromadzeń ludzi oraz 30 metrów od pojedynczych osób, pojazdów, obiektów budowlanych. Mówiąc wprost: w Polsce nie wolno amatorsko latać w terenie zabudowanym. Chyba, że znajdziecie jakiś bardzo duży pusty plac czy park. Jest jednak wyjątek: te zapisy nie mają zastosowania dla modeli latających o masie mniejszej niż 600 gr!

Lekkie drony mogą również być używane bez konieczności uzyskiwania zgody na lot w strefie znajdującej się w odległości od 1 do 6 km od granic kontrolowanego lotniska. Dlatego, moim zdaniem, zakup cięższego bezzałogowca mija się zupełnie z celem. Niewiele jest bowiem miejsc, w których uda się wam z niego skorzystać.

Czy to oznacza, że nie da się polatać w mieście dronem cięższym niż 600 gramów? Bynajmniej. Jeśli wydamy kilkanaście tysięcy złotych, odbędziemy szkolenie, przejdziemy badania lekarskie i zdamy egzamin państwowy, to zdobędziemy Świadectwo Kwalifikacji – dokument, który pozwoli nam latać obok budynków, ludzi i mienia nawet potężnymi BSP. Zrobienie ŚK to również jedyny sposób, żeby można było zarabiać na lataniu dronem, ale to już temat na inny tekst.

Jaki dron na początek?

Jeśli nigdy nie lataliście dronem, to odpowiedź jest bardzo prosta: tani. Jeśli nawet stać was na sprzęt z wyższej półki, to i tak na początek radzimy wybór tańszego modelu.

Na start radzimy wybór kwadrokoptera z nawet najprostszą aparaturą (inaczej: kontrolerem, RC). Myślę, że nie powinniście na niego wydać więcej niż 150 zł, ale tańszy, tym lepiej. Chodzi o to, żeby pierwszy dron był jak najprostszy i niezbyt szybki. Idealny będzie taki pozbawiony wszelkich systemów wspomagających, włącznie z barometrem trzymającym zadaną wysokość. W przypadku takiego modelu nawet lekki podmuch powietrza będzie wpływać na jego pozycję, co wymusi naukę opanowania maszyny.

Nie raz i nie dwa zaliczycie tzw. kreta. Dron wpadnie na ścianę czy krzaki, ale o to właśnie chodzi. Patrząc na dron musicie nauczyć się pilotażu i oceny sytuacji. Wszystko po to, by wyrobić właściwe nawyki, które przydadzą nam się w sytuacji zagrożenia podczas pilotowania 10, czy 20 razy droższego sprzętu. Tym bardziej, że nim również wcześniej czy później zaliczycie jakąś lotniczą katastrofę. Dopiero opanowanie taniego drona, pozwoli pomyśleć o wydaniu pieniędzy na model bardziej zaawansowany.

Rodzaje dronów

Najpierw musicie jednak zdecydować, czego tak naprawdę oczekujecie albo kupić nie jeden, a kilka różnych modeli. Tak jak bowiem w przypadku większości elektronicznych gadżetów, tak i w kwestii dronów wybór różnych rodzajów jest spory.

Racery to drony, zbudowane specjalnie z myślą o wyścigach. Są bardzo wytrzymałe i niezwykłe szybkie (nawet do 200 km/h). Brakuje im urody, tym bardziej, że wystają z nich „dziwne” anteny i zadarta w górę kamera. Jej funkcja sprowadza się do przekazywania obrazu na ekran FPV (w tańszych rozwiązaniach) albo bezpośrednio do gogli FPV. Nie liczcie na obraz o super jakości. Okulary są po to, by każdy pilot drona mógł się poczuć jak prawdziwy pilot myśliwca i widział obraz z jak najmniejszym opóźnieniem. Przy prędkościach osiąganych przez racery to podstawowy parametr.

Mówi się, że nie można kupić racera, którym wygrywa się wyścigi, że trzeba go samemu złożyć i zaprogramować. Nie jest to wcale takie proste. Na szczęście na rynku dostępne są zestawy RTF, czyli Ready To Flight. I to od nich powinno zacząć się przygodę z racerami. Najlepiej od najmniejszych modeli klasy Tiny Whoop, której nazwa pochodzi od najbardziej popularnego minirecera. Tego typu sprzęt pozwoli poszaleć na torze przygotowanym np. we własnym domu.

Latanie racerami nimi to prawdziwa sztuka. Jest to wejście w świat akrobatycznej elity. Ktoś, kto lata na co dzień dronem ze wspomaganiem (GPS, pozycjonowanie wizyjne itp.) nie ma co liczyć, że mu się uda uniknąć “kreta”. Dlatego „racerowcy” zachęcają do nauki lotu w goglach na symulatorach. Można do nich podłączyć nie tylko dedykowane RC, ale też zacząć naukę, korzystając z pada do gier.

Ściganie się nie jest tanie. Już na wstępie potrzebujecie drona, gogli i aparatury. Samodzielnie zbudowany i stuningowany racer z kompletnym wyposażeniem będzie kosztował ok. 1200-1400 zł (tak na marginesie: ceny dobrych gogle FPV są na podobnym poziomie). Dlatego niezależnie od tego, czy kupicie racera RTF, BTF (bez kontrolera, który trzeba samodzielnie połączyć z dronem) czy ARF (Almost RF – np. musimy złożyć quada i polutować kabelki; albo dodać jedynie akumulator), powinno się tak wybierać komponenty, by można było wykorzystać je w przyszłości do upgrade’u całego zestawu. Jedyne, co powinno wam posłużyć dłużej to wygodny leżak, na którym będziecie zasiadać podczas pilotowania na świeżym powietrzu.

Kolejny rodzaj dronów to bitewniaki, czyli małe proste drony. Walki quadcopterów najczęściej polegają na wspólnej zabawie w berka, tyle że zamiast klepać po plecach, drony muszą do siebie strzelić z działającego na podczerwień działka. Jeśli trafią przeciwnika, to ten, jak to bywa podczas prawdziwej bitwy, spadnie, a właściwie wyląduje i przez chwilę pozostanie „uziemiony”.

Inne rodzaj walki to rozszerzenie ataku „laserowego” o brutalną walkę kontaktową w przestworzach, tak jak to się dzieje w przypadku quadów Air Wars Battle Drones. Przykład na filmie poniżej:

Latające kamery, czyli chyba najbardziej pożądana i najbardziej zaawansowana technologicznie grupa dronów. Choć można nimi szaleć w trybie sportowym z prędkością 50 km/h czy nawet ponad 70 km/h, to wchodzą w zakręt nieco zbyt wolno, wydając się “mułowate”. Ale ich podstawową zadaniem nie jest mknięcie w przestworzach, a możliwość filmowania (tu prędkość czasem się przydaje) i robienia zdjęć.

Na rynku znajdziecie wiele dronów z kamerą. Specyfikacja większości wygląda nieźle. W końcu możliwość nagrywania filmów w 4K to bardzo dobra wiadomość. To prawda, ale pod warunkiem, że funkcja ta idzie w parze z kilkoma innymi cechami. Przede wszystkim dron musi mieć kamerę zamocowaną na co najmniej dwuosiowym gimbalu (trzecia oś stabilizowana jest wtedy cyfrowo). Tylko takie rozwiązanie zapewni stabilne ujęcia podczas lotu i utrzyma równy horyzont, nawet podczas wietrznej pogody. Kwestię stabilizacji doceni dopiero ten, kto zobaczy przechylonego drona, dzielnie walczącego z porywami wiatru, który dzięki gimbalowi pokazuje wciąż idealne ujęcie. Oczywiście, wszystko ma swoje granice. Nie spodziewajmy się stabilnych ujęć, podczas nagłych zakrętów wykonywanych podczas wyścigu. W takim przypadku płynności ujęcia nie poprawi nawet pracujący w trzech osiach mechaniczny gimbal.

Nieporuszone zdjęcia nocne to również zasługa pracy gimbala. (fot. Andrzej Pająk)

Niemniej gimbal to podstawa. Tym bardziej, że w parze z nim idzie regulowanie kąta patrzenia obiektywu. Umożliwi to zmianę kadru podczas robienia zdjęć, bądź trzymanie w nim wybranego obiektu podczas przelotu i filmowania.

Małe drony zazwyczaj wyposażone są w kamerę z niewielką matrycą. Ich jakość odpowiada (a bywa, że jest gorsza) tym, które znamy ze smartonów. Jednak wraz z elastycznymi możliwościami ustawień wideo (np. wybór bitrate’u, liczba klatek na sekundę, profil koloru, szybkość migawki itp.), zapisem fotografii w formacje RAW oraz równie rozbudowanym trybie manualnym mamy do dyspozycji latający aparat, który zmieści się do miejskiego plecaka.

O ile w przypadku wszystkich innych dronów można mówić o dość szerokim wyborze, to w przypadku dronów filmujących wybór jest zdecydowanie mniejszy i dla lekkich dronów ogranicza się do trzech marek: DJI Spark, Parrot Anafi, DJI Air (kolejność nieprzypadkowa). Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia. Chyba że ktoś jest w stanie zaakceptować model z kamerą 4K bez gimbala, to może jeszcze zwrócić uwagę na Yuneec Mantis Q.

Zdjęcie HDR z 5 klatek z dodanym efektem pseudo tilt-shift (fot. Andrzej Pająk)

Niebywała inteligencja

Wymienione filmowe drony oczywiście różnią się między sobą, ale mają też zestaw cech wspólnych. Przede wszystkim potrafią dość daleko odlecieć od miejsca startu. Nikogo nie namawiam na zabronione w Polsce loty poza zasięg wzroku (BVLOS). Ale warto wiedzieć, że każdy z wymienionych modeli może odlecieć od operatora kilometr, lub dwa, a pokonanie takiego dystansu zajmie im ledwie chwilę, bo lecą z prędkością od 50 do 72 km/h (w zależności od urządzenia). Przez cały czas operator ma pełną kontrolę nad bezzałogowcem, otrzymuje wysokiej jakości podgląd tego, co widzi kamera, może obserwować na podłączonym do kontrolera telefonu parametry lotu i śledzić pozycję GPS na mapie. W razie utraty połączenia z kontrolerem, bądź gdy zacznie wyczerpywać się bateria, uruchomiona zostanie procedura Return To Home. Jest to funkcja nie do przecenienia. Osobiście zdarzyło mi się stracić połączenie z dronem podczas nocnego lotu. Nie było szansy, bym go znalazł w ciemnościach. Ale dzięki procedurze RTH sprzęt po chwili wrócił na miejsca startu i grzecznie czekał, aż go ręcznie wyłączę.

Panorama sferyczna. (fot. Andrzej Pająk)

Ważna rada: nie dajcie się zwieść funkcji o nazwie One Key Return, jaką znajdziecie nawet w tanich quadcopterach. Owszem naciśnięcie jednego przycisku działa, ale sprowadza się jedynie do lotu bezzałogowca w przeciwnym kierunku do wcześniej obranego.

Drony filmowe wyposażane są w dodatkowe systemy zapewniające bezpieczeństwo, takie jak wykrywanie przeszkód. W tej kwestii najlepiej sprawuje się DJI. Spark zatrzymuje się 50 cm przed przeszkodą, którą zauważy z przodu. “Czuje” również to, co znajduje się pod nim. Air widzi to, co dzieje się zarówno przed nim, jak i za nim. Poza tym jego sensory działają nawet przy prędkości 28,8 km/h i zapewniają, że dron samodzielnie omija przeszkody, np. podczas autonomicznego powrotu do bazy.

Zwiększone bezpieczeństwo bardzo przydaje się podczas korzystania z inteligentnych trybów filmowania, które są kolejnym przykładem inteligencji fotodronów (tym razem już wszystkich). Tryby takie, jak śledzenie poruszających się obiektów (Follow), orbitowanie dookoła nich (POI) lub specjalne szybkie ujęcia bardzo się przydają podczas kręcenia nie tylko urlopowych filmów. Zresztą sami zobaczcie:

Na następnej stronie odpowiadamy na tytułowe pytanie, czyli co kupić.


Co kupić?

Wybór nie jest łatwy. Tanich dronów znajdziecie całe zatrzęsienie. Nie jest złym pomysłem zaczęcie przygody od F36. Reszta to już kwestia preferencji. W przypadku bezzałogowców do fotografowania przy mniejszym budżecie najlepiej będzie wybrać DJI Sparka (używane zestawy z kontrolerem i dodatkowymi bateriami kupicie już za 1800-2000 zł).

Na start i nie tylko: FuriBee F36 (ok. 60-70 zł)

Mały idealny dron dla początkujących. Dzięki dobrze zabezpieczonym śmigłom nie straszne mu są spotkania ze ścianami czy krzakami. Jest bardzo responsywny i przy odrobinie umiejętności można samemu robić nim flipy. Trzeba tylko pamiętać, że mały dron lata maksymalnie przez 5-6 minut. Biorąc pod uwagę, że bateria ładuje się ok. 50 minut powinno się go kupować od razu z co najmniej 3 dodatkowymi bateriami.

F36 ma bardzo mocne silniki i właściwie można by go uznać za racera. Brakuje mu jednak kamery FPV, którą można domonować (ok. 70 zł) i korzystać z gogli.

Na start: Niezniszczalny JJRC H31 (ok. 130 zł)

Również dobry wybór. Nie jest aż tak szybki jak F36, ale za to jest większy i jeszcze bardziej niezniszczalny. Niestraszne mu nawet kąpiele wodne. Plusem jest też większy zasięg (do 70 m) i dłuższy czas działania na bateriach (do 10 minut). Od razu kupcie dwie dodatkowe baterie.

Pierwszy racer: Blade Inductrix FPV Plus RTF (180 dol.)

Gotowy do lotu racer klasy Mini Whoop, który kupujemy wraz z kontrolerem i 4,3-calowym ekranem FPV. Jeden z lepszych tego typu wyborów na pierwszego drona wyścigowego. Lata w trzech trybach. Altitude Mode jest idealny dla początkujacych ustawia drona w poziomie i utrzymuje wysokość; Angle Mode to już tylko żyroskopowe ustawianie poziomego położenia oraz tryb w pełni akrobacyjny tryb bezwspomagania Tryb agility. W jego przypadku również bez kilku dodatkowych baterii nawet nie ma co zaczynać zabawy, bo jeden pakiet starcza na maks. 6 minut.

Pierwszy dron albo pierwszy bitewniak: Xiaomi MiTu (260 zł)

MiTu – niewielki dron z kamerą 720p (fot.Xiaomi)

Kolejny maluch, ale tym razem o już bardziej zaawansowany technicznie. Jego dwie najważniejsze cechy to: utrzymywanie wysokość i wbudowana kamera 720p.  Zdjęcia zapisywane są w rozdzielczości 1600×1200 punktów. MiTu nie ma pamięci i obraz z kamery jest rejestrowany na telefonie, który służy do sterowania. W efekcie jego jakość zależy od jakości połączenia. Bateria starcza na ok. 10 minut lotu. Jeśli na niebie spotkają się dwa MiTu to oprócz latania będzie można nimi toczyć walki.

Programowalny dron z kamerą: Ryze Tello (ok: 420 zł)

Maluszek, w którego konstrukcji ma swój udział zarówno DJI jak i Intel. Jest bardzo zwinny. Potrafi latać z prędkością do 28,8 km/h, wzbić się na 30 metrów w górę (o ile nie wieje), filmować w 720p i robić zaskakujące dobre zdjęcia 2592×1936 pikseli.Steruje się nim albo telefonem, albo kontrolerem bleuetootha. Wbudowana pozycjonowanie wizyjne bardzo stabilnie trzyma go w powietrzu i pozwala robić niezłej jakości nieporuszone zdjęcia. Tello automatycznie ląduje, stratuje, oferuje kilka trybów filmowania (360°, odlot w górę, wielokierunkowe filpy itp.). Można go również wystartować z ręki. Dzięki alternatywnej aplikacji na telefon aTelloPilot, możliwe jest śledzenie wybranej osoby i sterowanie za pomocą taniego pada od konsoli PS3/4. Ciekawostką jest, że można zaprogramować jego lot w Scratch’u.

Filmowa arystokracja

DJI Spark (od ok. 1800 zł z aparaturą)

Najlepszy wybór w relacji do ceny. Waży 300 gramów i mieści się w niewielkiej torbie transportowej wraz z 2 zapasowymi bateriami. Ma wbudowane inteligentne tryby lotów, czujniki wykrywające przeszkody i można go sterować gestami (nie trzeba nazwę uruchamiać telefonu czy kontrolera). Wbudowana kamera nagrywa filmy tylko w Full HD 30 kl./sek., ale w połączeniu ze stabilizowanym w dwóch osiach mechanicznym gimbalem daje to już naprawdę bardzo dobrze wyglądające ujęcia. Sparkiem da się już nakręcić epickie filmy. Co więcej w trybie Sport poleci z prędkością do 50 km/h. Jedna bateria wystarczy mu w praktyce ok. 12-13 minut lotu. By można było spokojnie realizować swoje fotograficzne czy filmowe pasje trzeba zabierać z sobą w sumie 3-4 akumulatory.

Parrot Anafi (2600 zł)

Ten dron po złożeniu jest nawet mniejszy niż Spark. Mniej w nim inteligencji, tryb śledzenie obiektów trzeba sobie osobno dokupić w aplikacji, ale ma cechy, których nie ma nawet DJI Air. Tak jak konkurent kręci filmy w 4K, ale oprócz rozdzielczość UHD możemy wybrać tryb Cinema (4096 x 2160 24 fps). Gibmal w Anafi stabilizowany jest mechanicznie tylko w dwóch osiach, ale pozwala na odchylenie kamery o 90° w górę (wyobraźcie sobie przelot pod mostem patrząc na niego od dołu). Jest jeszcze coś, co sprawia, że warto się nim zainteresować: bezstratny zoom (1,4x w 4K, 2,8x w Full HD). Tyle już wystarczy, by uzyskać hitchcockowski efekt typu dolly zoom (pamiętne “Vertigo”). Zaletą Anafi jest też jego pojemna bateria, wystarczająca w teorii na 25 minut lotu.

DJI Mavic Air (od ok. 3400 zł)

Mimo plusów Parrota ja stawiam na inteligencję od DJI. Air to zminiaturyzowany Mavic Pro, który po złożeniu jest mniejszy niż Spark. 6 kamer dba o bezpieczeństwo (po dwie na dole, z przodu i z tyłu), pełny trój osiowy gibmal stabilizuje kamerę, która można wychylać w zakresie -90° – +17°. Nagrywa filmy w 4K UHD i daje już bardzo dużą kontrole nad parametrami aparatu i kamery. Automatycznie (taka jak Spark) robi panoramy poziome, pionowe, sferyczne, zdjęcia HDR, AEB (3x, 5x). Ma nawet wbudowana pamięć 8 GB, która może uratować ujęcie kiedy zapomnieliśmy do niego wsadzić karty micro SD. Bateria w praktyce wystarcza mu na ok. 15-16 minut lotu.
Moim zdaniem w tym momencie lepszego filmowego i inteligentnego drona ważącego mniej niż 600 gramów nie znajdziecie. Wada: jest najgłośniejszy z wszystkich filmowych dronów. | CHIP