Shure SM7dB godnym następcą legendy? Coś czuję, że to nowe marzenie podcasterów, lektorów i wokalistów

Aż trudno uwierzyć, że ta historia zaczyna się już w 1973 roku, wraz z rynkowym debiutem mikrofonu dynamicznego Shure SM7. Charakterystyczna konstrukcja przez 50 lat swojej obecności doczekała się raptem czterech wyraźnych iteracji, a mi przypadł zaszczyt spotkania z najnowszą z nich, czyli Shure SM7dB. Historia tego konkretnego mikrofonu zaczyna się tak naprawdę jeszcze wcześniej, dlatego w poniższym tekście wyciągam dla was najciekawsze smaczki z jego barwnej historii. Rzecz jasna, nie omieszkam też podsumować moich wrażeń z obcowania z obecnym wcieleniem legendy, które już teraz nieśmiało wpisałem na swoją listę zakupową.
Shure SM7dB godnym następcą legendy? Coś czuję, że to nowe marzenie podcasterów, lektorów i wokalistów

Trudno w ogóle dyskutować z legendą, która ma na karku już dobre pół wieku obecności w największych rozgłośniach radiowych i studiach nagraniowych całego świata. Mało tego, wielokrotnie występowała też w popularnych produkcjach telewizyjnych (o tym więcej za chwilę). Na tym się jednak nie skończyło, bo w pierwszym dziesięcioleciu nowego tysiąclecia, zaczęła się nią żywo interesować branża podcastów, a ostatnie lata to już prawdziwy boom ze strony wszelkiej maści cyfrowych twórców, w tym streamerów. Ja się wcale temu nie dziwię, bo ten już w zasadzie ikoniczny produkt marki Shure ma wszelkie zadatki na to, by z przytupem podbijać kolejne segmenty rynku, szczególnie w swojej najnowszej odsłonie. Aby jednak dobrze zrozumieć z czym naprawdę mamy do czynienia, cofnijmy się aż do lat 20. XX wieku.

Shure Unidyne, czyli jak wada stała się zaletą

Założona w 1925 roku firma Shure, przez pierwsze lata istnienia skupiała się na sprzedaży komponentów do samodzielnej budowy radioodbiorników fal krótkich AM. Stosunkowo szybko przestawiła się jednak na produkcję własnych mikrofonów, a prawdziwym przełomem dla przedsiębiorstwa okazał się pochodzący z 1939 roku pierwszy na świecie jednoczęściowy jednokierunkowy mikrofon dynamiczny z technologią Unidyne (Model 55). Poprzednie konstrukcje były zdecydowanie za duże i za ciężkie, żeby wokaliści mogli się z nimi w miarę swobodnie poruszać na scenie. Charakterystyczny design (na bank go choć raz widzieliście) wraz z szerokim gronem popularnych użytkowników (m.in. Elvis Presley czy Frank Sinatra) na stałe utrwaliły ten sprzęt w masowej pamięci ludzkości.

Na bazie technologii Unidyne powstaje Model 545 (1959), pierwszy jednokierunkowy mikrofon dynamiczny rejestrujący dźwięk z góry, zamiast z boku. To jednocześnie protoplasta mikrofonu instrumentalnego SM57 (1965), który wraz z wokalowym SM58 (1966) wyznaczyły standard w branży muzycznej i jedną z kluczowych linii produktów marki (skrót SM oznacza Studio Microphone). W 1966 roku debiutuje SM5, duży mikrofon lektorski przeznaczony dla rozgłośni radiowych i wytwórni filmowych, zazwyczaj umieszczany na specjalnym wysięgniku do bliskiego ustawienia. W tamtym czasie typu mikrofony miały w większości przetworniki pojemnościowe, ale SM5 wyróżniał się przetwornikiem dynamicznym, wymagał dużego wzmocnienia sygnału i mówienia z małej odległości, co na start nie wróżyło mu świetlanej przyszłości na otwartym rynku. Model SM7 (1973) został więc zaprojektowany jako wersja nieco bardziej przystępna gabarytowo i cenowo, konstrukcyjnie stanowiąca połączenie technologii zastosowanych w SM5 i SM57 (bywa też przez to określany mianem SM57 na sterydach).

Podsumowując: zmieniła się karoseria, ale w środku nadal ten sam silnik w postaci wspomnianej technologii Unidyne (oczywiście z czasem nieco unowocześnionej). Niska moc wejściowa mikrofonu, wymagająca wzmocnienia na poziomie ok. 60 dB, z wady stopniowo stała się zaletą. To właśnie jej zawdzięczamy charakterystyczny ‘radiowy’ dźwięk rejestrowanego głosu. I to działa, bo przez ostatnie 50 lat powstały raptem trzy iteracje SM7, wprowadzające nieznaczne usprawnienia względem poprzednika: SM7A (1999; poprawiona konstrukcja podwójnej cewki i mocowanie), SM7B (2001; większa osłona przeciwwietrzna) i bohater tego materiału, czyli SM7dB (2023). SM7 wyszedł ze swojego radiowego i lektorskiego profilu do świata muzyki i o wiele dalej. To do niego śpiewa Michael Jackson na płycie “Thriller”. Do SM7 wydziera się James Hetfield, wokalista zespołu Metallica, uwieczniony w dokumencie “Some Kind of Monster” w trakcie nagrywania albumu “St. Anger”. Lista słynnych wykonawców jest dużo dłuższa. Ciekawostka: do SM7 mówi też Chris o poranku z serialu “Przystanek: Alaska”.

Co się zmieniło w Shure SM7dB względem Shure SM7B?

Dość już o historii, rzućmy okiem na teraźniejszość. Dominująca obecnie na rynku wersja SM7B wymaga dokupienia zewnętrznego przedwzmacniacza (są one dostępne zazwyczaj w bardziej zaawansowanych interfejsach audio i sprzęcie studyjnym). Wydaje się, że Shure posłuchał w końcu apeli zwykłych użytkowników i w SM7dB przede wszystkim zdecydowano się w końcu na zintegrowanie przedwzmacniacza w konstrukcji samego mikrofonu. Daje nam to nieco więcej wygody, szczególnie jeśli mowa o transporcie sprzętu i środowisku pracy. Szybki rzut oka na obudowę i widać, że celem pomieszczenia preampu w środku konstrukcja uległa nieznacznemu wydłużeniu. Co ciekawe, producent daje nam jednak możliwość jego obejścia (jeśli wolimy wykorzystać np. zewnętrzny studyjny preamp, wtedy ustawiamy przełącznik na pozycję bypass). Dodatkowo możemy też zwiększyć poziom wzmocnienia sygnału (przełącznik +18dB albo +28dB). Dwa przełączniki na górze odpowiadają za filtr górnoprzepustowy (eliminacja najniższych składowych) oraz filtr półkowy (podbicie zakresu częstotliwości zwiększające przejrzystość mowy).

O próbkę możliwości mikrofonu Shure SM7dB poprosiłem Tomasza Serwatko, wokalistę zespołu Orbita Wiru, który na co dzień używa mikrofonu Shure SM7B. Nagrania poprzedzone są aktualnymi parametrami pracy sprzętu i dobitnie pokazują różnice, zarówno we wzmocnieniu sygnału, jak i w brzmieniu. Charakterystyczny radiowy klimat jest tu oczywiście wyraźnie wyczuwalny i stanowi niejako znak rozpoznawczy całej serii.

Pada więc podstawowe pytanie: czy warto przesiadać się na SM7dB, jeśli macie już SM7B? Dla kontekstu potrzebujemy jeszcze informacji o cenie nowego modelu. Obecnie trzeba za niego zapłacić w okolicach 2500 zł. Sporo, ale poniekąd cena jest uzasadniona obecnością wspomnianego preampu i samym faktem świeżości samego produktu na rynku. Dla porównania, nowy SM7B to wydatek rzędu 1500 zł. Jeśli doliczymy do tego dodatkowy preamp (od 200 do nawet 500 zł), jak widać, póki co ekonomicznie bardziej opłaca się SM7B, szczególnie jeśli już zainwestowaliście nieco pieniędzy w sprzęt studyjny. Co innego, jeśli dopiero zaczynacie i szukacie czegoś możliwie nieskomplikowanego.

Korzystanie z mikrofonów pokroju SM7B czy SM7dB jest raczej zabawą stacjonarną. Jak pokazywał James Hetfield, SM7 można nawet trzymać w ręku, ale umówmy się, że będzie to raczej sytuacja wyjątkowa. Zazwyczaj ląduje on na wysięgniku i w takiej formie zobaczycie go w niezliczonej liczbie streamów i podcastów na YouTubie, a także w rozgłośniach radiowych czy lektorskich budkach. Można też umieścić go na biurkowym statywie, ale konstrukcja nie należy do najlżejszych (chociażby za sprawą solidnej metalowej obudowy), więc również tutaj sugerowałbym dobór tego typu akcesorium pod konkretny model. W zestawie z mikrofonem znajdziemy rzecz jasna regulowane mocowanie, dodatkową osłonę przeciwwietrzną i przejściówkę do gwintu umożliwiająco zamocowanie na standardowym statywie mikrofonowym.

Czytaj też: Test mikrofonu SteelSeries Alias Pro. Oto idealny model dla streamerów 

Dla mniej doświadczonych przyda się też informacja o rodzaju połączenia z interfejsem audio: wykorzystywane jest tu popularne w branży audio złącze XLR (tzw. symetryczne). Można sobie temat połączenia z komputerem nieco ułatwić, za sprawą interfejsu Shure MVX2U. To prosty jednokanałowy interfejs audio XLR-USB z wyjściem słuchawkowym, który można stosować z każdym mikrofonem (dynamicznym lub pojemnościowym), wymagającym połączenia za pomocą złącza XLR. Interfejs ma również własne zasilanie fantomowe 48V (dla mikrofonów pojemnościowych). Tego typu zakup może więc zaprocentować na przyszłość. Uzbrojeni w taki zestaw możecie śmiało ruszać w teren, nie tracąc absolutnie nic na jakości swoich nagrań. Nie jest to może zabawa najtańsza, ale z pewnością warta swojej ceny w dłuższym horyzoncie czasu, a być może nawet inwestycja w całkiem nowe zawód.

Podsumowanie: Shure SM7dB podtrzymuje ciężar legendy

Opisywanie doświadczeń z używania sprzętu audio, które ma być konsumowane przez szerokie grono użytkowników wymaga znalezienia specyficznego kompromisu, w którym materiał końcowy będzie dostatecznie dostępny i zrozumiały. Dlatego starałem się ująć ten konkretny mikrofon w historycznych realiach, żeby nadać mu nieco szerszej perspektywy. Swoją drogą, to niesamowite, jak długo czekał on na swój rynkowy sukces. Trudno wyobrazić sobie producenta elektroniki użytkowej, który dałby tak wiele czasu na zainteresowanie swoim produktem. W świecie sprzętu audio jest nieco inaczej, bo zasady fizyki i akustyki mimo upływu lat pozostają stałe. A skoro to, co zostało stworzone dawno temu działa doskonale, to po co to zmieniać? Zawsze jest przestrzeń na drobne ulepszenia i tak właśnie stało się po raz kolejny, w przypadku trzeciej iteracji SM7. Nie ma rewolucji, a raczej ewolucja, co ważniejsze, uwzględniająca potrzeby nowego rynku. Brawo, Shure.

Za dostarczenie mikrofonu Shure SM7dB do sprawdzenia serdecznie dziękujemy firmie Polsound.