Kto się boi Internetu?

Śledząc informacje, jakie na temat Internetu ukazują się w tradycyjnych środkach przekazu, można odnieść wrażenie, że 90 procent danych w światowej pajęczynie to pornografia, a reszta to przepisy na bombę atomową i faszystowska propaganda. Przesadzam? Oto telewizja informując o aresztowaniu gdzieś na świecie pedofila, fałszerza, sekciarza czy szpiega niezmiennie akcentuje, że w swej zbrodniczej działalności wspomagał się on Internetem. Szantażysta, który wysłał swoje ultimatum e-mailem był tematem dnia w “Wiadomościach”. Czy media poświęciłyby mu tyle uwagi, gdyby skorzystał ze “ślimaczej” poczty?

Nikogo, kto zastanawiał się nad wizją świata, jaką lansują publikatory, nie może dziwić taki dobór przedstawianych faktów. Media są w stanie znaleźć seks i przemoc wszędzie, nawet w instrukcji obsługi pralki. Ponadto modne jest wskazywanie prostych przyczyn wszelkich problemów społecznych. Aktualnie za wzrost przestępczości, młodzieżowe gangi i burdy na stadionach odpowiedzialny jest Internet i gry komputerowe. Że to absurd? Nie, to tylko tzw. fakt prasowy. Wprawdzie młodzież z patologicznych rodzin komputery widuje tylko w witrynach sklepów, a większość szalikowców pewnie nawet nie zna słowa Internet, lecz oto Wielki Autorytet na łamach ogólnopolskiego tygodnika wzywa: “Spójrzmy na Internet, gdzie 70-80 proc. informacji to śmieci […]. Wszelkie przekazy multimedialne, terminale telewizyjne niosą ze sobą nieświadome zidiocenie, skretynienie, powiem więcej – zbydlęcenie ludzkości. […] Popatrzmy chociażby na ulice naszych miast, gdzie młodzi chłopcy napadają i mordują staruszków, powstają kluby pedofilów, a wszystko to zawdzięczamy właśnie osiągnięciom techniki komputerowej.” Pozostając pełnym podziwu dla Autorytetu, który zdołał poznać większość informacji krążących w światowej pajęczynie, pozwolę sobie nie zgodzić się z powyższymi opiniami.

Nie miejsce tu na powtarzanie opinii rozsądnych ludzi, którzy wskazują, że za dzisiejszy kryzys cywilizacyjny odpowiedzialna jest kombinacja wielu czynników o charakterze zarówno społecznym, kulturowym, jak i ekonomicznym. Środki masowej komunikacji wpływają oczywiście na życie społeczne, ale nikt nie chce bez emocji przyjrzeć się roli Sieci. Internet jest medium ludzi myślących. W przeciwieństwie do telewizji czy prasy wymaga świadomego uczestniczenia w kształtowaniu przekazu. Wędrówka po stronach Webu wymusza znacznie większą aktywność niż pstrykanie pilotem telewizora, a w dodatku równie łatwo jak odbiorcą można stać się kreatorem przekazu! Czy ktoś z czytelników CHIP-a ma finansowe możliwości, by powołać własną ogólnoświatową telewizję lub chociaż globalne radio? Tymczasem Internet daje taką możliwość każdemu i to całkiem za darmo. A listy dyskusyjne, które prowokują, często kontrowersyjnymi czy wręcz głupimi wypowiedziami, do przemyśleń i polemiki? W oczywisty sposób idiotyczne są kasandryczne wizje upadku kultury, do którego doprowadzić ma powszechne łączenie komputerów kablami. Posiadając komputer z modemem można dziś łatwiej niż kiedykolwiek uprawiać wiedzę: rzesze entuzjastów z całego świata zgrupowane w setkach list dyskusyjnych to de facto nieformalne instytuty badawcze zajmujące się najróżniejszymi dziedzinami. Większość z nich poświęca swój czas zgłębianiu zjawisk marginalnych, a niewielka tylko część spełnia kryteria naukowości, nie są one jednak z pewnością zagrożeniem dla “PRAWDZIWEJ KULTURY”, podobnie jak nie jest nim filatelista czy numizmatyk. Internet to oczywiście medium rozrywkowe, ale dla sporej części internautów rozrywka jest synonimem wiedzy. Nawet jako forma rozrywki Sieć stawia wysokie wymagania intelektualne, bo łatwiej jest wygrać w “Warcraft II” czy “Diablo” z komputerem niż z innym graczem.

Być może większość opinii na listach to banały i banialuki (choć ja nigdy bym się tego nie odważył powiedzieć o sieciowym forum inżynierów MIT-u), ale nikt nie oczekuje od dziecka bawiącego się klockami, że zbuduje konstrukcję godną Leonarda da Vinci. Istotne jest, że listy dyskusyjne tak samo jak zabawa klockami, służą rozwojowi osobowości. Zresztą, gdyby jedynie 10 procent danych niosło ważne i mądre treści, to i tak Internet powinien być hołubiony. Ile spośród napisanych w tym roku powieści będzie czytanych za sto lat? Ilu muzyków stworzy dzieła godne Beethovena? Wreszcie, ile ze zdań, jakie wypowiadamy codziennie, godne jest przekazania potomnym? Ale jeśli kogoś z nas olśni kiedyś pomysł genialny, to Internet jest najprostszym sposobem, by ogłosić go światu lub zweryfikować jego wartość w dyskusjach online.

Czy nagonka na Internet to planowa kampania? Odpowiedź podsuwają nam działania władz Chińskiej Republiki Ludowej: oto ostatnie mocarstwo komunistyczne jest prekursorem praktycznych działań cenzorskich w Sieci. Nie chodzi tu jednak o lęk przed techniką komputerową w ogóle, lecz przed swobodną wymianą informacji między obywatelami Państwa Środka a zagranicą. I trudno się temu dziwić, skoro o protestach i masakrze na Placu Niebiańskiego Spokoju świat dowiedział się właśnie przez Sieć. Była ona także głównym źródłem informacji o zamachu stanu, który wyniósł do władzy Jelcyna oraz o wojnie w Czeczenii. Internet jest śmiertelnym zagrożeniem dla wszelkich zamordyz-mów, bo uniemożliwia ukrycie pod korcem ciemnych spraw lokalnych Stalinów i Hitlerów. Można zdławić siłą opozycję w Tybecie i Kurdystanie, ale jeśli wieści o tym wywołają protesty w Berlinie i Nowym Jorku, to raczej trudno posłać tam czołgi.

Nie wiem, czy istnieje spisek mający na celu zniszczenie “Sieci wszystkich sieci” jako globalnego środka wymiany poglądów, idei i informacji. Gdy jednak czytam doniesienia o “sponsorowanych” przez chiński wywiad amerykańskich kongresmenach, którzy zgłaszają prawne projekty cenzurowania Internetu szermując hasłami walki z pornografią i przemocą, trudno mi oprzeć się myśli, że bzdury wygłaszane w mediach “analogowych” na temat infoprzestrzeni są zbyt podobne, aby mogły być tylko efektem podszytego technofobią umysłowego obskurantyzmu i pogoni za brukową sensacją. Czytając kolejne rewelacje o “mafiach, camorrach i gangach, które dzięki Internetowi uzyskują wstęp na arenę informacji”, zastanówmy się, komu zależy na kształtowaniu takiego obrazu Sieci? Czy komuś w ogóle może zależeć na tym, by przyszłe pokolenia tępo wpatrywały się w tasiemcowe seriale telewizyjne, zamiast aktywnie brać udział w tworzeniu najbardziej demokratycznej społeczności w historii ludzkości?

Piotr Dębek jest doktorantem w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego i zajmuje się kulturą masową.

Więcej:bezcatnews