Brak

Większość miłośników Quake’a, Command & Conquer czy Cywilizacji zapytana, czym jest to, co pochłania im cały wolny czas, odpowiedziałaby zapewne, parafrazując znaną definicję konia, że “gra jaka jest każdy widzi”.

Intuicyjnie rzeczywiście możemy określić, co jest grą komputerową, a co nią nie jest. Gra to program komputerowy, który ma dostarczać radości z zabawy, sprawiać przyjemność. Jest to więc produkt ludyczny(z łac. ludus = gra, zabawa). Gramy dobrowolnie, nieprzymuszeni żadnymi obowiązkami do łamania głów nad siódmą misją Warcrafta czy wytężonego wpatrywania się w stadko zielonowłosych lemingów. Czasem gramy pomimo zakazu, narażając się na przykre konsekwencje: od nieodrobionego zadania po reprymendę szefa. Jednak przyjemność płynąca z machania myszką i gorączkowego wciskania klawiszy jest warta podjęcia ryzyka. Niektórzy gracze totalni gotowi są nawet zaryzykować życie i zdrowie, gdy zapominając o jedzeniu i spaniu oczyszczają labirynty MUD-ów z dziesiątków potworów. Dla nich wszystkich gra komputerowa to program, z którego korzystanie dostarcza znakomitej rozrywki. Czy powyższy truizm rozwiązuje wszystkie problemy definicyjne? “Diabeł tkwi w szczegółach”, jak powiedział pewien serwisant po trzech godzinach instalowania sterownika SCSI. A co z grupą fanatyków, którzy potrafią modelować Gwiazdę Śmierci przy pomocy 3D Studio zapominając o bożym świecie? Co z autorami programów rozpowszechnianych jako freeware czy public domain? Co z nastoletnimi komputerowymi guru, którzy znają funkcję każdego pliku Windows 95? Jeśli sporo ludzi czerpie przyjemność z używania 3D Studio, poznawania sekretów Delphi czy posługiwania się Windows w sposób perfekcyjny, to czy te aplikacje stają się grami?

Więcej:bezcatnews