Dobry żart, tynfa wart

Po opublikowaniu reportażu z wizyty pryncypała Microsoftu – Williama Gatesa – we Wrocławiu redakcyjne telefony rozdzwoniły się. Zewsząd przychodziły też maile. Jedni wierzyli, inni nie byli pewni.

Pamiętna wizyta Billa Gatesa w Polsce w lutym 1996 roku odbiła się echem w prasie, radiu i telewizji. Chyba żaden szef zachodniego koncernu nie był tak “upupiany” przez media. Fakt, że komputery mają wiele do zawdzięczenia Gatesowi, jest niezaprzeczalny. Założyciel najbardziej znanej firmy software’owej – biznesmen o wyglądzie studenta, który w ciągu kilku zaledwie lat stał się najbogatszym człowiekiem na świecie, wzbudza wiele emocji. Ten przykład krzepi ludzi; pokazuje, że do wielkich fortun dochodzą też skromni studenci o naukowych zainteresowaniach i jasno sprecyzowanej wizji przyszłości. Kolejna amerykańska bajka o pucybucie? Niekoniecznie.

Podczas wizyty “Billa” we Wrocławiu zabawa była przednia. Szampański humor udzielił się prawie wszystkim. Kamienną twarz zachowali jedynie ochroniarze. Jak widać są tacy, którzy nie potrafią się wyluzować… dobry humor

Postanowiliśmy pójść tym tropem. “Ludzie chcą Billa Gatesa, będą go więc mieli” – pomyśleliśmy. Szef Stratusa i Impresji – poznańskich firm parających się multimediami – Andrzej Martin z racji fizycznego podobieństwa do bossa Microsoftu od czasu do czasu nazywany był w tzw. środowisku Gatesem. Wystarczyło przekonać go do odegrania “życiowej” roli. Ponieważ na wyższych szczeblach menedżerskich w Polsce poczucie humoru nie zawsze dopisuje, mieliśmy pewne wątpliwości. Z drugiej strony znaliśmy Andrzeja prywatnie: rozegraliśmy z drużyną Stratusa niejeden mecz w piłkę nożną, schładzając się nie raz piwem. Byliśmy prawie pewni, że się zgodzi. I nie zawiedliśmy się! Andrzej Martin “podrasowany” przez charakteryzatorkę telewizyjną – Eleonorę Wlekły – na wzór uśmiechającego się ze zdjęcia bossa z Redmond, wcisnął na nos “korporacyjne” okulary (na co dzień nosi nieco inne), wsiadł do wynajętej na tę okazję limuzyny i wyruszył na spotkanie z profesorem Miodkiem, Tomaszem Czechowiczem oraz przedstawicielami radia i telewizji. Na szczęście wszyscy podejmujący go mieli poczucie humoru. Profesor Miodek, nazywany przez szacownego gościa “profesorem Honey”, jak zwykle z wielką pasją, ale i uśmiechem wyjaśniał kwestie czystości ojczystego języka w aplikacjach Microsoftu. Temat drobny, wydawałoby się, a jednak spędza sen z powiek niejednemu puryście.

W JTT przyjęto nas bardzo ciepło. Wizycie w imperium Czechowicza smaczku nadawał fakt, że nie wszyscy spotkani tam pracownicy wiedzieli, iż chodzi o primaaprilisowy żart. Oj, uśmialiśmy się zdrowo.

Więcej:bezcatnews