Pomnik dla pirata (ginącego gatunku)

Jaką twarz ma wróg publiczny numer jeden końca XX wieku? Czy jest ktoś, na kogo polowałaby wrocławska policja i kogo zniszczenie uzgadnialiby władcy supermocarstw? Kto w sezonie ogórkowym zawsze może być wywołany przez media do wzięcia odpowiedzialności za miliardowe straty i zagrożenie światowego bezpieczeństwa?

Czy to Saddam Husajn, narkotykowy baron, międzynarodowy terrorysta? Nie, to nastolatek kopiujący płyty kompaktowe. Czy sprawne działania służb tajnych i mundurowych wszystkich krajów spowodują, że ostatni piraci komputerowi zostaną wpisani na listę ginących gatunków? Zanim to nastąpi, warto spojrzeć bez emocji na społeczne konsekwencje istnienia nielegalnego obrotu oprogramowaniem.

Nie ulega wątpliwości, że kopiowanie i używanie programów bez zgody ich twórców jest czynem nagannym i, w większości krajów, bezprawnym. Jednak stopień szkodliwości piractwa nie jest już tak oczywisty. Wartość strat, jakie ponoszą producenci, sięga, według oficjalnych źródeł, kilkunastu miliardów dolarów. Tak olbrzymia suma robi wrażenie. Ja jednak pozwolę sobie powątpiewać w wiarygodność tych danych. Ich podstawą jest założenie, że odebranie zatwardziałym “grzesznikom” nielegalnych kopii dziesiątków posiadanych przez nich programów skłoniłoby ich do natychmiastowego zakupu legalnych egzemplarzy.

Czy jednak rzeczywiście student odrabiający zadanie domowe za pomocą “załatwionego” OrCAD-a gotów byłby wydać kilka tysięcy złotych na taką pomoc naukową? Czy nastoletni miłośnik gier przynoszący z giełdy złotą płytkę z kilkoma nowościami płaciłby co tydzień tysiąc złotych za ich legalne wersje? Bardziej prawdopodobna wydaje się rezygnacja z używania komputera w ogóle.

Całkowite zlikwidowanie piractwa załamałoby dynamikę rozwoju rynku informatycznego. Oczywista prawda, że na koszt zakupu komputera składa się cena hard- i software’u, nie jest wcale oczywista dla niebogatych rodzin decydujących się zainwestować w edukację swoich dzieci. Niejednokrotnie kwota rzędu 3-4 tysięcy złotych stanowi bardzo poważny wydatek. Powiększenie jej o koszty zakupu oprogramowania definitywnie wykreśliłoby komputer z listy zakupów niejednej rodziny. Jeśli kogoś nie stać na oprogramowanie, to nie znaczy, że ma prawo je ukraść. Jednak jeśli nie nabędzie komputera w ogóle, to z całą pewnością nigdy nie dokupi do niego żadnego legalnego programu. Ci, którzy komputery już posiadają, rzadziej też będą się decydować na ich unowocześnianie.

Na zdławieniu nielegalnego obrotu oprogramowaniem kosztem obniżenia dynamiki wzrostu całego rynku ucierpieliby nie tylko producenci sprzętu, ale też – autorzy programów. W ciągu ostatnich kilku lat odsetek legalnych programów wzrósł w Polsce z 10 do ponad 30 procent. Jak widać, znaczną część klienteli giełd można przekonać do zakupów w sklepach. Można, jeśli jest kogo przekonywać.

Swoją popularność komputery osobiste zawdzięczają piratom. Rygorystyczne przestrzeganie prawa autorskiego utrudniłoby pecetom drogę pod strzechy. Pozostałyby one rzadką ciekawostką, wyposażeniem instytutów naukowych i nielicznych biur. Co gorsza, informatyka pozostałaby mało atrakcyjnym, wąskim rynkiem, który zniechęcałby do inwestycji małą dynamiką i niewielką stopą zysku. Sprzęt pozostałby drogi, gdyż tylko produkcja na masową skalę umożliwia obniżenie kosztów. Nieliczne oprogramowanie byłoby równie trudno dostępne jak dziś osprzęt do profesjonalnych kamer.

Zmniejszenie nasycenia gospodarstw domowych pecetami miałoby też niekorzystny wpływ na gospodarkę narodową. Oznaczałoby nie tylko stratę wpływów z podatków od zakupionego sprzętu i zmniejszenie się liczby miejsc pracy w sklepach, hurtowniach czy serwisach, ale też trudne do oszacowania straty edukacyjne. Wiedza informatyczna zdobywana na kursach lub dopiero w trakcie pracy zawodowej oznaczałaby mniejszą wydajność pracownika w ciągu pierwszych kilku lat pracy.

Piractwo stanowi też formę konkurencji, zwłaszcza na tych obszarach, które zostały zmonopolizowane. Z niskimi kosztami tłoczonych w Rosji i Chinach CD-ROM-ów można walczyć atrakcyjnymi warunkami gwarancji, solidnością serwisu, kompetencją i szybkością pomocy technicznej. Chyba nic tak dobrze nie wpływa na rozsądek giganta i jego życzliwość dla klienta jak cień czarnej flagi na horyzoncie. Polscy dystrybutorzy oprogramowania, wprowadzając serie bardzo tanich gier, wyraźnie starają się odebrać klientelę różnorakim giełdom i stadionowym targom.

Podczas ostatniego szczytu G-8 jedyną rzeczą uzgodnioną pierwszego dnia obrad była zapowiedź działań w obronie praw autorskich. Choć świadczy to też o sile lobby producentów oprogramowania, to wydaje się, że pirat jest wygodnym, bo nie antagonizującym wrogiem publicznym. Aby akcje antypirackie stały się wiarygodnym tematem zastępczym na każdą okazję, trzeba demonizować przeciwnika i hiperbolizować powodowane przez niego straty.

Tymczasem społeczne i ekonomiczne skutki istnienia nielegalnego obrotu softwarem nie są jednoznaczne. Gdyby nigdy nie było rzesz anonimowych kopistów, to dzisiejszy świat z pewnością nie wyglądałby tak samo. I wcale nie jestem przekonany, że byłby lepszy.

Piotr Dębek jest doktorantem w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego i publicystą w prasie komputerowej

Więcej:bezcatnews