Priorytety kobiety

Nie wiadomo, czemu przywykło się uważać, że komputery i wszystko co z nimi związane, to tzw. męska rzecz. Kobitki nie mają tu nic do roboty. Panowie lubią we własnym gronie opowiadać co zabawniejsze kawałki na temat reakcji pań na różne przejawy działalności blaszanego pudła. Pełnym pobłażliwości chichotom nie ma wtedy końca.

Tymczasem jest, niestety, nieco inaczej niż my (stu-, a nawet dwustuprocentowi), mężczyźni, przywykliśmy uważać. Komputery są koedukacyjne i nic na to nie poradzimy. Ośmielę się postawić jeszcze bardziej obrazoburczą tezę. To panie (blondynki także) na co dzień mają z nimi więcej do czynienia. Wystarczy przejść się po paru urzędach, bankach czy dworcach, żeby to zauważyć.

Inna sprawa, jak ONE z tych maszyn korzystają… Pierwszy z brzegu przykład. Jeszcze do niedawna w pewnej ekskluzywnej bibliotece nie było żadnych komputerów, za to miła atmosfera. Człowiek przychodził, wybierał sobie książki, panienka odnotowywała to na karteluszku i już. Jeśli chciało się książkę przetrzymać, wystarczył jeden telefon do owej panienki, która zaznaczała to w twojej kartotece i po sprawie. Wszyscy byli zadowoleni.

Nowe czasy postawiły jednak nowe wymagania i bibliotekę skomputeryzowano. Wszystko się skończyło. Teraz, aby przedłużyć wypożyczenie, trzeba przynieść(!) książkę do biblioteki, naburmuszona pracownica przejeżdża czytnikiem po kodzie kreskowym, po czym można książkę zabrać z powrotem do domu. To gdzie tu logika, ja się pytam? Przecież komputery mają, przynajmniej w teorii, ułatwiać życie.

A dworce? Kolejki przed kasami były zawsze, ale teraz… Teraz kasjerka siedzi przed zielono migającym ekranem, pracowicie wpisuje twoje zachcianki komunikacyjne, to wszystko trwa, drukarka zgrzytliwie wypluwa blankiet, po czym okazuje się, że i tak masz bilet tyłem do kierunku jazdy, w przedziale dla palących, a na dobitek w pociągu do Rzeszowa, gdzie się, jak raz, nie wybierałeś.

Kolejny przykład: moja biedna żona poprosiła mnie, abym jej pięciu koleżankom z pracy przybliżył nieco najprostsze sposoby korzystania z komputerów, bo właśnie, cholera jasna, im założyli i nikt nie wie, jak się tym posługiwać.

– Nie załatwili wam nawet króciutkiego kursu? – zdziwiłem się.

– Bądź jutro o czwartej w biurze – ucięła żona i już wiedziałem, że ten temat został zamknięty na zawsze.

Nie wiem… Przez całe życie wydawało mi się, że potrafię jako tako złożyć zrozumiale parę zdań do kupy. Sądziłem także w swej naiwności, że niewielki talencik pedagogiczny jest także moim udziałem. Jednak kiedy po raz osiemnasty przyszło mi tłumaczyć, jak ustawić tabulator w Wordzie, przy czym delikwentka te trzy czynności robiła w dowolnej kolejności, ale nigdy we właściwej; kiedy pełnym słodyczy głosem namawiałem, żeby z wyłączeniem komputera poczekać do stosownego komunikatu, ale one i tak wyłączały wcześniej; kiedy prosiłem jak kogo dobrego, by poczytać, co komputer zgłasza, zamiast piszcząc wniebogłosy, naciskać od razu “Anuluj”; kiedy wreszcie zacząłem je straszyć, że za karę nauczę je WSZYSTKICH komend DOS-a… – jedna z nich przytomnie wrzuciła zwykłą dyskietkę do czytnika CD–ROM-u i moja kariera komputerowego guru została zakończona.

Ktoś może w tym momencie powiedzieć, że grymaszę i się czepiam, bo przecież oprogramowanie dla tych pudeł piszą w większości panowie, więc oni są winni, że np. jedzie się do Rzeszowa, a zwykła kobieta ma kłopoty z tabulatorami.

To prawda i dlatego śpieszę z rewolucyjną propozycją, która raz na zawsze odmieni ten stan rzeczy i sprawi, że między płciami wreszcie zapanuje harmonia.

Geneza mojego wynalazku, jak wszystkich epokowych zmian w ludzkiej egzystencji, wzięła się z banalnej na pozór obserwacji. Było tak: w samym środku lata ujrzałem oto wychodzącą ze sklepu kobietę. Była młoda i ładna, więc z przyjemnością kontemplowałem ten idylliczny obrazek.

Pani była objuczona sporą liczbą paczek. Podeszła do swego auta, położyła delikatnie pakunki na chodniku, otworzyła drzwi, po czym przeniosła cały bagaż, sztuka po sztuce, na tylne siedzenie, wsiadła i z fantazją odjechała.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że był to kabriolet…

Jak widać po tym przykładzie kobiety kierują się nieco inną logiką od naszej. Żeby nie zabrzmiało to szowinistycznie, powiedzmy, że ich logika ma trochę inne priorytety.

I tu jest właśnie sedno, jądro, trzon, kościec mojego pomysłu. Mianowicie komputery trzeba robić dla pań i panów OSOBNO. Jakie są dla panów, to już mniej więcej wiadomo. A dla pań, bo nad ich problemami tu się z troską pochylam?

Otóż powinien być podobny w funkcjonowaniu do żelazka (dla bardziej ambitnych z termostatem). Włączamy, ustawiamy temperaturę, prasujemy. Koniec. Żadnych więcej manipulacji przy urządzeniu. Nawet wiem, jak to powinno działać:

Pani siada przed cichym i ciemnym komputerem. Mówi niegłośno, ale z naciskiem:

– Heniek!

I komputer ożywa. Błyskawicznie jest gotów do pracy, ale nie wydaje z siebie żadnych tam melodyjek, tylko, powiedzmy, taki tekst wypowiadany seksownym barytonem:

– O, słoneczko już wstało? Wspaniale wyglądasz – jak zawsze… Co dziś będziemy…

Pani przerywa, choć w głębi ducha jest zadowolona:

– Nie bajeruj mnie tu. Do roboty…

A on na to:

– W tej chwileczce, duszko. Tylko niczego nie dotykaj, kwiatuszku, sam wszystko załatwię. A widziałaś, jak Zocha przytyła?

Konwersacja momentalnie nabiera kolorów, a komputer tymczasem robi swoje. Kiedy pani się zmęczy, on to zauważy i delikatnie oraz z czułością pożegna ją do jutra…

I co, nie zrobiłby taki komputer błyskawicznej kariery? Przecież to tylko kwestia oprogramowania, więc może już niedługo… A za licencję i dodatkowe pomysły do takiego systemu pobieram zwyczajowe 10% od obrotu. Muszę być pazerny, bo właśnie przepaliło się żelazko i żona patrzy na mnie dziwnie…

Konstanty Putrament – z wykształcenia filmowiec, z zawodu dziennikarz, pisarz i ekswydawca, prezes Agencji PR i Materiałów Autorskich

Więcej:bezcatnews