Istniejąca sytuacja jest dowodem ilustrującym znaną tezę, że komputery powstały dla rozwiązywania problemów, których – gdyby nie one – w ogóle by nie było. Z drugiej strony nasze przekonanie o tym, że dzięki komputerom możemy dziś robić rzeczy, o których naszym dziadom się nie śniło, nie zawsze okazuje się słuszne.
Już w 1932
roku w Pittsburghu pewna sieć sklepów korzystała z 250 terminali kart perforowanych, połączonych liniami telefonicznymi z dwudziestoma tabulatorami Powersa (urządzeniami zdolnymi przetwarzać dane przy użyciu techniki mechano-elektrycznej) i piętnastoma elektrycznymi maszynami do pisania. Prowadzono statystykę sprzedaży, fakturowano klientów, nadzorowano kredyty. System pozwalał zarejestrować do 9000 transakcji na godzinę!
Mechanografia narodziła się w roku 1884, przyjęła w 1890, była powszechnie używana do początku lat pięćdziesiątych, natomiast jej zmierzch nastąpił w latach sześćdziesiątych pod naporem ewolucji komputerowej. Jej historia liczy więc około siedemdziesięciu lat, więcej niż historia komputerów. Po osiemdziesięciokolumnowej karcie perforowanej pozostały nam na przykład osiemdziesięciokolumnowe terminale w biurach rezerwacji biletów lotniczych.
Innym artefaktem z przeszłości jest sekwencja
Kłopoty czyhają również w trzewiach systemów operacyjnych. Na przykład system Unix liczy czas w sekundach od północy pierwszego stycznia 1970 roku. Sposób, w jaki je zapisuje, pozwala mu doliczyć się ich 214 748 364, zanim wróci do pięknych lat siedemdziesiątych. Stanie się to 19 stycznia 2038 o godzinie 3
14
i siedem sekund. Mamy więc jeszcze trochę czasu, ale następny problem czai się już w mroku.
Najgłośniejsza ostatnio zaszłość z przeszłości to dwucyfrowy sposób kodowania roku w zapisie daty. W czasach kiedy postanowiono ją tak zapisywać, liczył się każdy bajt pamięci operacyjnej i masowej. Nawet Departament Obrony Stanów Zjednoczonych zalecał dostawcom oszczędzać pamięć. Niestety, od tamtej chwili nie udało się nam wyposażyć komputerów w inteligencję i teraz grozi nam katastrofa.
Warto przypomnieć, że podobny kataklizm w Polsce już przechodziliśmy, choć na nieco mniejszą skalę. Denominacja wymagała również przejrzenia kodów wszystkich programów finansowych i wprowadzenia odpowiednich poprawek. O jesieni owa, w naszym kraju, wypełniona nieprzespanymi nocami i lękiem o to, co będzie po pierwszym stycznia! Znam ładną a prawdziwą historię o systemie, który został przebadany zgodnie ze wszystkimi zasadami sztuki. Przeprowadzono testy według wcześniej starannie opracowanego programu. Nadano wewnętrzny znak zgodności z denominacją. Na szczęście użytkownik sprawdził system u siebie na bazie testowej. Wszystko było w porządku oprócz jednego drobiazgu: system podzielił przez dziesięć tysięcy również zapisy na kontach dewizowych.
Słusznie nadany problemowi rozgłos czyni zeń jednak zjawisko kultury masowej, mieszczące się w okolicach myszki Miki i dalmatyńczyków z filmów Disneya. Z jednej strony można na tym zjawisku socjologicznym zarobić spore pieniądze. Liczne i bardzo drogie programy kontrolno-naprawcze przyniosą zapewne pewien efekt. Z drugiej strony właściwa przełomom wieków skłonność do mistycyzmu i pospolitego mętniactwa otwiera pole do działania wszelkiej maści hochsztaplerom. Gdyby mi się chciało, zacząłbym, zamiast pisać te felietony, produkować chroniące przed skutkami zmiany daty amulety. Sądzę, że zbyt by był.
A jak się to skończy? Wszyscy dziś prorokujący powinni pamiętać, że zapewne pierwszego stycznia roku pamiętnego niecała cywilizacja ulegnie zagładzie i ktoś będzie mógł przeczytać dzisiejsze proroctwa. Myślę, że – jak u Disneya – pomoc przybędzie w ostatniej chwili. Obudziwszy się z lekkim bólem głowy, zobaczymy śnieg za oknami. Gdzieś tak do marca będziemy wyjaśniać w banku, ubezpieczalni i na poczcie, że zaszła pomyłka. Produkt narodowy trochę przez to spadnie, ale w trzecie tysiąclecie wkroczymy już z uzgodnionymi kontami.
Piotr Fuglewicz – wiceprezes Polskiego Towarzystwa Informatycznego, autor modułów sprawdzania pisowni dla popularnych w naszym kraju edytorów tekstu