Czas gospodyń domowych

Najbardziej poczytny polski pisarz stwierdził niedawno w jednym z wywiadów, że komputer osobisty jest urządzeniem dużo mniej skomplikowanym od maszynki do mięsa. Z tej wypowiedzi można wnioskować, że albo sławny literat z techniką informatyczną miał kontakt jedynie przelotny, albo ma bardzo niezwykłą maszynkę do mięsa. Jednak to, co dziś jest bzdurą, w przyszłości może stać się truizmem. Czas komputerów prostych w obsłudze jak maszynki do mięsa zbliża się nieuchronnie.

Dziś z wytworów technologii informatycznych korzysta jedna piąta ludzkości, a szacuje się, że pozostałe cztery piąte mają do niej dołączyć w ciągu najbliższych 10 lat. Jednak by tak się stało, musi się jeszcze sporo zmienić. Obecni użytkownicy komputerów to w dużej mierze ich pasjonaci, osoby otwarte na nowe doświadczenia, chętne do nauki i lepiej przygotowane do zgłębiania opasłych podręczników i megabajtowych plików pomocy. Wielu zaś z tych, którzy od klawiatury trzymają się z daleka, czyni tak z własnego wyboru. Ba, zdarzają się już renegaci, którzy po pewnym okresie kontaktu z maszynami cyfrowymi dobrowolnie rezygnują z niesionych przez nie dobrodziejstw! W USA liczbę osób, które, zniechęcone, przestają korzystać z Internetu, mierzy się nie promilami, lecz procentami. Wciąż wprawdzie żarliwi neofici przewyższają liczebnie zawiedzionych sceptyków, jednak ci ostatni stają się coraz bardziej zauważalną grupą społeczną.

Głównym wyzwaniem dla przemysłu informatycznego w nadchodzących latach stanie się przekonanie do komputerów osobistych wielomilionowych rzesz ludzi, dla których szczyt możliwości stanowi zaprogramowanie magnetowidu. Jak ich zdobyć? Pokazać, że obsługa peceta jest prostsza niż “potyczki” z magnetowidem. GUI, “okienka” i “klikologia” to nie przemijająca moda, lecz rynkowa konieczność. Masowy rynek gwarantuje najwyższe zyski, a więc trzeba robić komputery dla mas! Jak najłatwiejsze w obsłudze, nie wymagające ukończenia specjalistycznych kursów ani żmudnego wczytywania się w książki pisane technicznym slangiem. Pecet przyszłości to nie narzędzie informatyka, ale gadżet każdej kucharki. Gospodyń domowych będzie zawsze więcej niż specjalistów od C++, i to one stanowią najliczniejszą, a więc i najatrakcyjniejszą potencjalną klientelę. Wątpiącym w prawdziwość takiego rozwoju wydarzeń proponuję porównać nakłady specjalistycznych gazet o tematyce komputerowej i prasy kobiecej.

Ta, widoczna już dziś na rynku tendencja jest oczywiście nie w smak komputerowym guru – ludziom, którzy przez lata cieszyli się wysokim prestiżem z racji opanowania wiedzy “tajemnej”. Posiadanie umiejętności niedostępnych dla ogółu poprawiało im samopoczucie, a niekiedy – gdy sąsiadce “znowu gdzieś zginęły pisma” – dawało przyjemne wrażenie bycia kimś niezastąpionym, lubianym i szanowanym. Nie trzeba wcale szukać ze świecą osób, które twierdzą, że teksty w gazetach popularyzujących technologie informatyczne powinny być hermetyczne. Zdarzają się propozycje, by prasę specjalistyczną testować na kobietach – jeśli nic nie zrozumieją z artykułów, ma to znaczyć, że czasopismo prezentuje wysoki poziom fachowości. Niektórzy niesienie kaganka komputerowej oświaty poczytują niemal za zdradę “hakerskiego” etosu. Wydaje się, że ideałem dla nich byłoby czasopismo, które w ogóle nie zamieszczałoby artykułów – wyłącznie wieloznaczne tytuły. Wtajemniczeni i tak będą wiedzieć, o co chodzi, a motłoch się nie dokształci! Tylko patrzeć, jak zaczną się pojawiać podziemne biuletyny pełne tekstów, które nikomu nic nie wyjaśnią, lecz upewnią wtajemniczonych, że posiedli wiedzę elitarną.

Do niedawna barierę dla laików stanowiła anglojęzyczność komunikatów i menu. Ale dziś, o zgrozo, nawet złowieszczy – bo niezrozumiały – “invalid command or file name” dzięki spolszczeniu nie straszy już nikogo. Tylko czekać, jak głosowe interfejsy czy ekrany dotykowe wyeliminują nawet konieczność zapamiętania położenia znaków na klawiaturze. W niepamięć odejdą problemy z pisaniem wyrazu “Łódź”, znajdowaniem procentów, paragrafów i “dowolnego klawisza”.

Czy można się spodziewać rewolty ortodoksyjnych miłośników trybu tekstowego? Swego rodzaju buntem przeciw systemom przyjaznym użytkownikowi jest obecna “moda na Linuksa”. Korzystać z systemu, który uchodzi za trudny do zainstalowania i administrowania – oto modny dziś snobizm! To, co powszechne i popularne, przestaje być godne zainteresowania.

Wydaje się wprawdzie, że im bardziej wygodny, intuicyjny i przyjazny jest interfejs pecetów, tym bardziej skomplikowane i złożone staje się ich wnętrze. W gąszczu plików konfiguracyjnych, sterowników i bibliotek orientować się będą jedynie specjaliści oraz pasjonaci, którzy dziś znają na pamięć funkcję każdej nóżki procesora. Tyle że gospodyniom domowym ta wiedza już nie zaimponuje. Nie będzie ich obchodziło, co też kryje się pod obudową tak powszechnych urządzeń jak pecet czy maszynka do mięsa. Przynajmniej do czasu, aż jedno z nich się nie zepsuje. Wtedy dla mieszkającego po sąsiedzku komputerowego guru wrócą czasy świetności i poważania. Na chwilę.

Piotr Dębek, entuzjasta fantastyki i mechanizmów działania kultury popularnej, doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego

Więcej:bezcatnews