Leonardo da Vinci mógł spać spokojnie. Gdy namalował Monę Lizę, miał pewność, że sława przypadnie w udziale tylko jemu. Nie musiał obawiać się naśladowców, gdyż żaden z nich nie dorównywał mu umiejętnościami, a ponadto około 1500 roku do kopiowania można było użyć tylko dwóch narzędzi: pędzla i farb.
W obecnych czasach Leonardo miałby jednak znacznie trudniejsze życie. Nie tylko malarze, graficy, komputerowi artyści, fotografowie, programiści, ale również kompozytorzy, pisarze, reżyserzy i filmowcy, którzy publikują swoje dzieła w postaci cyfrowej, mogą łatwo zostać pozbawieni wynagrodzenia za własną pracę. Do skopiowania takiego dzieła wystarczy bowiem często jedno kliknięcie myszką. Działalność taka może narazić autorów na poważniejsze straty finansowe w sytuacji, gdy proceder ten uprawiają nie prywatni użytkownicy, lecz firmy komercyjne.
Jeśli dzieło zostanie przy tym opublikowane w Internecie, to nic już nie będzie stało na przeszkodzie jego masowemu rozpowszechnianiu. Wszystkie mechanizmy ochrony praw autorskich muszą uporać się z sytuacją, w której oryginał i każda kopia danych cyfrowych są identyczne.
Z sytuacji tej zdawał sobie sprawę Geoffrey Rhoads, gdy planował swego czasu sprzedaż cyfrowych zdjęć astronomicznych. Ten amerykański inżynier z Portland w stanie Oregon postanowił wprowadzić na swoich dziełach takie oznaczenia, które byłyby odporne na fałszowanie. Udało mu się znaleźć odpowiednie rozwiązanie: cyfrowy znak wodny.
|
Cyfrowe znaki wodne to specjalne wiadomości, umieszczone w zapisanych cyfrowo zdjęciach, filmach wideo lub nagraniach dźwiękowych. Są one ściśle zintegrowane z zawartością danego obiektu i nie wymagają dodatkowego miejsca ani innego formatu pliku. Znaki takie mogą zawierać najróżniejsze informacje, np. dane o prawach autorskich (tzw. copyright), numer seryjny, dane o nabywcy lub numer ISBN książki.