Niemoralna ekonomia

Coraz łatwiej zostać piratem. Napędy CD-R i czyste krążki tanieją, niedługo w sklepach masowo pojawią się odtwarzacze łatwych do znalezienia w Internecie plików MP3. A wszystko to przy coraz ostrzejszych regulacjach prawnych i szeroko zakrojonych kampaniach medialnych, nawołujących do poszanowania własności intelektualnej.

Jeszcze dwa lata temu cena płyty CD z pirackim oprogramowaniem sięgała 40-50 zł. Dziś jest ona nawet trzykrotnie niższa. Wpłynęło na to przede wszystkim obniżenie cen nagrywarek i płyt CD-R. Z giełdowymi krążkami sprzed dwóch lat legalni dystrybutorzy mogli jeszcze konkurować. Pojawiły się wszak niepirackie serie gier po 40-70 zł. Jednak trudno tak skalkulować koszty, by opłacało się wydać program, który kosztuje 15 zł. Spadek cen nagrywarek uniemożliwił wyparcie piratów z całkiem sporego fragmentu rynku.

Wbrew pozorom powszechna dostępność cyfrowych urządzeń nagrywających stanowi problem nie tylko w Polsce. Oto w USA, gdzie nielegalne oprogramowanie od lat ma najmniejszy udział w rynku, kosz-marem firm developerskich stają się domowi kopiści. Tamtejsze zespoły programistów jeszcze do niedawna nie chciały sobie zawracać głowy wprowadzaniem zabezpieczeń, by nie podwyższać kosztów produkcji. Teraz okazuje się, że to nie poszanowanie prawa powstrzymywało przeciętnego Amerykanina przed korzystaniem z nielegalnego “softu”, lecz rachunek ewentualnych zysków i strat. W tym bilansie uwzględniał on m. in. kłopotliwość szukania pirata, dyskomfort psychiczny wywołany świadomością popełnienia czynu niemoralnego i nielegalnego, brak wsparcia technicznego. Wspomniane niedogodności zniknęły wraz z pojawieniem się napędów CD-R w cenie poniżej 300 dolarów. Hardware czyni złodzieja?

Mogłoby się komuś wydawać, że producenci sprzętu odgrywają rolę jakowegoś Robin Hooda, co to biednym miłośnikom gier i muzyki rockowej dostarcza wspaniałe prezenty, grabiąc bogate firmy software’owe i fonograficzne. W rzeczywistości chodzi o zysk, a gdy mogą go zapewnić tysiące piratów-chałupników – skrupuły znikają.

Na Zachodzie pieniądz wygrywa z moralnością. Dlaczego u nas miałoby być inaczej? To, co dzieje się na polskim rynku informatycznym, stanowi tylko skrzywione odbicie światowych tendencji. Liczy się zysk i temu podporządkowane są wszelkie działania rynkowe. Utrzymanie wysokich cen na cyfrowe urządzenia nagrywające ograniczyłoby krąg ich nabywców, a tym samym zyski producentów. Hasła reklamowe w stylu “nagraj swoją własną płytę” to mydlenie oczu. Trudno uwierzyć, by ktoś robił kosztowną medialną kampanię reklamową produktu kierowanego do domorosłych muzyków. “Nagrywanie” płyty to komputerowy odpowiednik piwa “bezalkoholowego”. Wszyscy i tak wiedzą, że w pierwszym przypadku chodzi o kopiowanie, a w drugim o alkohol, ale reklamodawca jest w zgodzie z literą prawa. A co z duchem prawa? W duchy nikt dziś nie wierzy.

Niestety, specjaliści od produkcji soft- i hardware’u potrafią się dogadać, gdy jest szansa na obopólną korzyść. “Niestety”, gdyż ofiarą tego przymierza padnie uczciwy audiofil. Oto po wielu dyskusjach ustalono standard DVD-Audio. Warto przypomnieć, że ograniczenie pojemności płyty winylowej do 45 minut muzyki, a srebrnego CD do ok. 60 minut wynikało z przyczyn technologicznych. Ponieważ DVD może pomieścić ponad dwudziestokrotnie więcej danych niż CD, można by się spodziewać, że kupując wkrótce jeden krążek nowej generacji, znajdziemy na nim wiele godzin ulubionej muzyki. Nic z tego. Zgodnie ze specyfikacją DVD Forum będzie tam miejsce jedynie dla 74 minut audio. Pozostałą część prawie pustej płyty producent może wypełnić wideoklipami, danymi tekstowymi i innymi bajerami, takimi jak możliwość zwiększenia częstotliwości próbkowania dźwięku z 44 do 192 kHz oraz rozdzielczości próbkowania z 16 do 24 bitów. To ostatnie docenią wyłącznie psy i nietoperze, gdyż ludzkie ucho nie rozróżnia takich subtelności.

Nie wiem, ilu miłośników Beethovena ma ochotę oglądać przez godzinę rzędy panów we frakach wykonujących V Symfonię. Ja do nich nie należę, choć lubię muzykę niemieckiego Mistrza. Nie obchodzi mnie też, jak wygląda ani co ma do powiedzenia Ian Anderson, natomiast chętnie kupiłbym płytę DVD, na której mieściłaby się cała dyskografia Jethro Tull. Zamiast gmerać w zapchanej szufladzie i przekładać ponad dwadzieścia krążków CD, by znaleźć trzy ulubione utwory, wsunąłbym dysk DVD, by – w zależności od nastroju i pogody – wybrać jeden z przygotowanych wcześniej zestawów. Ech, można sobie tylko pomarzyć…

Inercja firm fonograficznych zablokowała największą rewolucję od czasu wynalezienia patefonu. Wielogodzinne DVD-Audio musiałyby kosztować oczywiście znacznie drożej niż dzisiejsze 60-minutowe CD. Wymagałoby to opracowania nowych strategii marketingowych, innego podejścia do sprzedawanego produktu. Ale po co się wysilać? Wystarczy zatrzymać postęp techniczny.

Historia uczy, że rewolucji nie da się powstrzymać dekretami i zakazami. Brak atrakcyjnego dla melomana standardu DVD zwiększy zainteresowanie kompresją MP3 i VHQ. W znakomitej większości przypadków ich stosowanie narusza dzisiejsze prawa autorskie. Jednak prawa stanowią wielcy tego świata. Zwykli konsumenci do nich nie należą (vide: umowy licencyjne oprogramowania), a producenci urządzeń cyfrowych stanowią tu silne lobby.

Po czyjej stronie grają twórcy hardware’u? Wygląda na to, że po swojej własnej. W pędzie za pieniędzmi nie oglądają się ani na interesy twórców oprogramowania, ani na odbiorców. Nie wydaje się też, by byli zainteresowani moralnymi i prawnymi konsekwencjami rozpowszechnienia nowych technologii cyfrowych. Gdy wielkie koncerny fonograficzne usiłują walczyć z rosnącą popularnością formatu MP3, giganci przemysłu prześcigają się w wypuszczaniu przenośnych odtwarzaczy tych plików. Pecunia non olet?

Piotr Dębek, entuzjasta fantastyki i mechanizmów działania kultury popularnej, doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego

Więcej:bezcatnews