Reforma, a jakże

“Reforma oświaty przygotowana jest bardzo dobrze. Istnieją jednak obawy, że nie wystarczy na nią pieniędzy”- powiedziały Gremia. Gremia – dodajmy – odpowiedzialne nie tylko za bardzo dobre przygotowanie reformy, ale również za to, żeby znaleźć na nią pieniądze. Cytowane stwierdzenie można zinterpretować na trzy sposoby. Po pierwsze – rozumienie państwowego biznesu diametralnie różni się od prywatnego, głównie dezynwolturą, z jaką traktuje się podatnika i jego pieniądze. Państwowe, czyli niczyje. Bo wyobraźmy sobie, że ja – Jerzy Karwelis – w końcu biznesmen, przygotowuję dla swoich szefów biznesplan na rok 2000 i prezentuję go w stylu jak wyżej (tzn. “biznes- plan jest przygotowany dobrze, tylko nie ma na niego pieniędzy”). W prywatnym przedsiębiorstwie pierwszy człon takiego stwierdzenia oznacza, że plan nie jest w ogóle przygotowany. Co oznacza z kolei, że w (prywatnej) firmie dni takiego prelegenta są policzone. No, ale przecież jakże inaczej wygląda to na państwowej posadzie. Dwa lata (tak: dwa lata!) w ministerstwie oświaty siedzą ludzie, którzy biorą ciężkie pieniądze za to, by przygotować reformę oświaty (część sił politycznych na tej reformie wjechała do parlamentu). A tu się okazuje, że wszystko jest w porządku, tylko nie zaplanowano wydatków (zaplanowano je źle?).

Po drugie, w zacytowanym zdaniu ukrywa się cała – niestety już założona – strategia tłumaczenia się z tego, dlaczego nie wyszło. Będzie więc (i to wkrótce) mówiło się o tym, jak to trudności budżetowe storpedowały znakomicie przygotowaną reformę. Z tym wspaniale sprzęgną się zapowiadane protesty nauczycieli windykujących płace. Tak jakby tej sprawy nie dało się z nauczycielami załatwić PRZED wprowadzeniem reformy. Na to nałożą się protesty rodziców, gdy ich dzieci w “wieku tornistrowym” tuptać będą dodatkowe kilometry przez skrzyżowania i pasy, bo dotychczasową podstawówkę zamieniono im na gimnazjum.

Po trzecie, wychodzi na to, że rząd – powodowany oczywistą troską o oświatę – będzie szukał dodatkowych pieniędzy. Oznacza to, że będzie drożej. Wicepremier, w społecznym odbiorze Premier-co-to-mu-się-nie-domyka (budżet, oczywiście), będzie szukał nowych środków. I to nie tylko na oświatę. Po aferach z rolnikami (to też pewnie panowie w Warszawie “dobrze” zaplanowali) i faktycznym strajku służby zdrowia przyjdzie czas na następne sezonowe branże. W Polsce sezonowość protestów jest dokładniejsza niż cykl zmian meteorologicznych i tylko jakiemuś szczególnemu zaćmieniu umysłów rządzących należy zawdzięczać fakt niezauważenia, iż nauczyciele protestują w okolicach września, a górnicy tuż przed rozpoczęciem sezonu grzewczego. Ten sezon też się zbliża, co widać nie tyle po pogodzie, ile po górnikach, którzy nie zjeżdżają… A jak górnicy jednak będą zjeżdżać i wydobywać, to im przyjdą z bratnią pomocą maszyniści, którzy z kolei nie dowiozą. Trzeba więc im będzie DAĆ. Nie, nie zapłacić, tylko dać. Tak już mówią wszyscy. Tak samo jak kiedyś mieszkania się DOSTAWAŁO, a nie KUPOWAŁO.

No, ale skąd wziąć? Przecież nie z firm państwowych. Państwo to bardzo kiepski pracodawca. Popatrzcie, kto cały czas strajkuje? Ale niechby jakiś prywaciarz nie zapłacił ZUS-u przez dwa lata, nie odprowadził VAT-u przez rok, nie płacił notorycznie podatków od wynagrodzeń i zysków przedsiębiorstwa lub opóźnił wypłaty dla pracowników. To by mu nasze Państwo pokazało. Na to niezgulstwo Państwa będzie się zrzucała teraz cała reszta gospodarki, a właściwie nie reszta, tylko jej większość, a więc biznes prywatny. To na jego barkach leży dziś finansowa odpowiedzialność za realizację rządowych obietnic o skupie, dopłatach, odprawach, biletach za friko, deputatach, dodatkach mundurowych, branżowych kasach chorych i co tam jeszcze z komunistycznego rozdawnictwa zostało.

Z regularnością godną zainteresowania powraca co dwa lata kwestia podatku VAT od książek i czasopism. O co tu chodzi? Ano o to, że Państwo na samym początku wprowadzania podatku zrezygnowało z poboru VAT-u przy obrocie wydawnictwami po to, by wymiana wiedzy i informacji była jak najtańsza, to znaczy – dostępna. VAT to podatek, który tak naprawdę płaci kupujący towary klient. Przedsiębiorstwa jakoś tam się z niego rozliczają, najczęściej wychodząc na VAT-owski bilans zerowy. Klient już nie. Płaci jak za zboże. I wierzcie mi: w przypadku wprowadzenia VAT-u na czasopisma i książki wydawnictwa jakoś się obronią. Podniosą ceny o ten właśnie VAT i on to – już bezpośrednio – wyląduje w kasie Skarbu Państwa. “Zyska” więc jedynie Państwo w swoim skarbie. Ale zyska tylko pozornie.

W kraju, gdzie ponad połowa dorosłej populacji NIE ROZUMIE wieczornych wiadomości, gdzie istnieją rodziny dzielące się jedną szczoteczką do zębów, gdzie na 1000 ludzi kupuje się 113 gazet (Czesi 188, Węgrzy 170, Niemcy 300), zwiększanie dla doraźnych celów kosztów dostępu do informacji i wiedzy to cywilizacyjne samobójstwo w centrum Europy. I z czym my wejdziemy do tej Unii za trzy, cztery lata? Z trzema generacjami analfabetów? Pierwszą zafundowały nam wojny, bieda i zacofanie, drugą – “społeczny awans” ze wsi do miast. Teraz wchodzimy w trzecią fazę tzw. cyberanalfabetyzmu, gdy rodzice zamiast piór sami wciskają w ręce dzieci piloty i joysticki. Coraz rzadziej natomiast dziwi zgoda pani nauczycielki, by uczniowie klas od piątej wzwyż pisali swe wypracowania z polskiego na komputerze. Oczywiście przy wyłączonym sprawdzaniu pisowni, a jakże…

Państwo potrzebuje pieniędzy i będzie ich potrzebować coraz więcej. Nie tylko na rewindykacje, ale i samo na siebie. Doradzam skręcić z głównej drogi dojazdowej przed samą Warszawą i obejrzeć PAŁACE budowane przez urzędników na głodowych stawkach państwowych posad. To kosztuje. Nas.

Ale też w końcu okazało się, że po przećwiczeniu wszystkich cudownie subtelnych mechanizmów oddziałujących na gospodarkę polski fiskus odsłania swą prawdziwą twarz. Pięćset dziewięćdziesiąta podwyżka akcyzy do paliw i VAT od wszystkiego. Tu i teraz, zaraz. Po nas choćby potop, niechby i analfabetyzmu.

Drogi Czytelniku! Fakt, że trzymasz w ręku CHIP-a, jest dowodem na to, iż należysz do wąskiego grona mniejszości intelektualnej. Mniejszości wymierającej i sekowanej finansowo. I gdy zobaczysz zaporę na drodze, strajkujące nierentowne kopalnie, ludzi chorych na raka umierających bez operacji, bo służba zdrowia załatwia swoje sprawy, wiedz, że w Twojej, czytelniczej rzeczywistości pod wszystkimi takimi scenami napisane jest dużymi literami: “Wprowadzimy, oj wprowadzimy, VAT na książki i czasopisma! Choćbyśmy mieli później wylewać krokodyle łzy oczami ministra Handkego, że poziom wykształcenia spada, bo podręczniki podrożały o 22 procent. By ten upadek powstrzymać, zrobimy następną reformę i podwyższymy następne podatki. Choćbyśmy mieli opodatkować samo chodzenie do szkoły”. I tak koło się zamknie.

Jak zwykle w Najjaśniejszej.

Jerzy Karwelis – prezes wydawnictwa Vogel Publishing

Więcej:bezcatnews