Pochwała tyrana

Zbliża się do końca proces

wytoczony przez amerykańską administrację największemu koncernowi świata. Wiele

wskazuje na to, że tym razem los odwróci się od Microsoftu. Jedną z branych pod uwagę

opcji jest rozbicie giganta na kilka lub nawet kilkanaście mniejszych firm, które będą

musiały walczyć o przeżycie nie tylko z całą resztą, ale i ze sobą nawzajem. Czy

świat będzie szczęśliwszy, gdy amerykański aparat prawniczy zniszczy dzieło życia

Billa Gatesa? Być może niektórym tak się będzie wydawało przez krótką chwilę.

     Nie obchodzi mnie, czy sądowe oskarżenia wobec Microsoftu

są słuszne czy nie. Interesuje mnie tylko jedna kwestia: czy stać nas na jutro

komputerów osobistych bez lidera? Bez względu na to, ile prawdy jest w zarzutach o

niedozwolone praktyki marketingowe, wywieranie presji na niepokorne firmy czy zawyżanie

cen oprogramowania – komputerowy świat potrzebuje Billa i jego wesołej kompanii. Lub

kogoś, kto przejmie lukratywną, choć niepopularną funkcję dyktatora rynku. Na razie

jednak wielkimi krokami zbliża się katastrofa, przy której Bug 2000 jest niczym.

     Amerykańskie sądy na kolejnych posiedzeniach procesu

apelacyjnego jeszcze co najmniej przez dwa lata będą się zastanawiały nad tym, czy

Microsoft jest monopolistą. Ależ oczywiście, że jest! I bardzo dobrze! Twór

zmieniający się tak szybko jak rynek komputerów osobistych potrzebuje pewnej formy

dyktatury. Dopóki ewolucja pecetów nie zwalnia tempa, dopóki zmieniają się standardy,

dopóki kilka razy do roku pojawiają się rewolucyjne technologie – niezbędny jest

ktoś, kto uporządkuje ten twórczy chaos tak, by szary użytkownik nie zagubił się w

gąszczu wzajemnie niekompatybilnych rozwiązań. Żadne ponadnarodowe gremium, żadna

organizacja nie zdołają tego sprawnie przeprowadzić. Wystarczy przypomnieć, ile

istniało norm kodowania polskich znaków diakrytycznych, włącznie z usankcjonowaną

przez ISO normą Latin-2. Dopiero spolonizowane wersje Windows i DOS-a zredukowały ten

chaos. Dlatego potrzeba gospodarczego giganta, który będzie w stanie wesprzeć nową

ideę lub brakiem zainteresowania pogrzebać jej szanse. Dziś tę funkcję – czasem

lepiej, czasem gorzej – pełni Microsoft. Gdy go zabraknie, nieprędko pojawi się na

rynku gracz zdolny przejąć pałeczkę.

     Co stanie się, gdy tę informatyczną "pax

Romana" zakończy decyzja amerykańskiego urzędnika? Jeśli zostanie to

przeprowadzone skutecznie, to czeka nas kilka lat "Wielkiej Smuty". Nastąpi

czas barbarzyńców – twórczych i dynamicznych, lecz niezdolnych do zaprowadzenia

własnego porządku. Będą to złote lata nie tylko dla Linuksa, BeOS-a, odrodzonego OS/2

czy nagle pozbawionego głównego oponenta Apple’a, ale dla każdego, kto zechce napisać

jakiś system operacyjny i potrafi o tym głośno krzyczeć.

     Dla użytkowników zaś nastąpią czasy, których

Chińczycy mają zwyczaj życzyć najgorszym wrogom. Schedę po dzisiejszych

niekwestionowanych mistrzach, nieoficjalnych standardach biurowych Wordzie i Excelu

przejmą dziesiątki aplikacji, z których bardzo długo żadna nie zdoła uzyskać takiej

popularności, by konkurenci zostali zmuszeni przynajmniej do wbudowania w swoich

produktach dedykowanych filtrów importowych. Z edytorów tekstu i arkuszy kalkulacyjnych

powstanie swego rodzaju informatyczna wieża Babel. Przesłanie elektronicznego dokumentu

będzie musiało zostać za każdym razem poprzedzone negocjacjami co do akceptowanego

przez obie strony formatu. Dzisiejsi "cyberguru" znajdą pewnie sporo radości w

wyszukiwaniu i porównywaniu różnych narzędzi do konwersji. Należy jednak się

spodziewać, że ta zabawa nie będzie ulubioną rozrywką pracowników biur i urzędów.

Obsługa komputera osobistego przestanie, jak to miało miejsce dotychczas, być z roku na

rok coraz łatwiejsza.

     Co więcej, czekają nas nieustanne wielostopniowe wybory,

gdy któryś z systemów wysunie się na prowadzenie w dziedzinie obsługi aplikacji

multimedialnych, inny wyspecjalizuje się w grafice trójwymiarowej, kolejny zyska

przychylność administratorów sieci, a następny okaże swą wyższość w zakresie

pakietów biurowych. Czy markowe komputery będą sprzedawane z trzema zainstalowanymi

OS-ami, a na dyskach zapobiegliwych użytkowników spoczywać ich będzie co najmniej

siedem?

     Nie tylko oprogramowanie przyjdzie starannie dobierać do

posiadanego systemu, ale nawet sprzęt. Sytuacja miłośnika Linuksa, który kupił

winmodem, może nagle stać się powszechnym problemem, zwłaszcza gdy na rynku

post-Microsoftowym zaczną pojawiać się nowe rozwiązania techniczne, pochodzące od

konkurujących ze sobą producentów. Kto wówczas milionami dolarów przeważy szalę?

Twórcy niszowych systemów operacyjnych? Żaden z nich nie zdoła narzucić swoich

decyzji konkurencji. Jeśli zaroi się od kart graficznych dla BeOS-a, dźwiękowych dla

Linuksa, procesorów optymalizowanych pod jakiegoś klona Windows, to oznaczać to będzie

koniec świata pecetów i powrót do sytuacji z końca lat 80., gdy o tytuł powszechnego

komputera domowego zmagały się Atari, Commodore czy Apple.

     Nawet jednak bez całkowitej dezintegracji rynku pecetów

należy liczyć się ze wzrostem liczby problemów sprzętowych. Dlaczego? Proszę

wskazać, ilu spośród producentów podzespołów potrafi wprowadzany na rynek produkt

zaopatrzyć w stabilne i w pełni funkcjonalne sterowniki? A ilu z nich zapewnia takie

wsparcie po pięciu latach od premiery? I ostatnie pytanie: kto z nich stanie na

wysokości zadania, gdy zamiast dla dwóch systemów trzeba będzie przygotować

niezbędne oprogramowanie dla dwudziestu?

     Rola Microsoftu w promowaniu nowych technologii jest nie do

przecenienia. Czy równie szybko w naszych domach pojawiłyby się płyty główne z

obsługą AGP, USB, UDMA-66, gdyby o zaimplementowanie tych rozwiązań trzeba było

zabiegać u producentów kilku różnych systemów operacyjnych? Ryzyko utopienia

pieniędzy w produkty, które nie uzyskają niezbędnego wsparcia ze strony

oprogramowania, znacząco wzrośnie. Dziś wystarczyło, że obsługa

Transform&Lighting została włączona do najnowszej wersji DirectX, by karty

graficzne z układem GeForce stały się obiektem marzeń każdego technofana, a rywale

Nvidii jasno sobie uświadomili, jaka tendencja będzie obowiązywała w najbliższych

latach. A kto wesprze następną rewolucję multimedialną?

     Jeśli dzisiejszy informatyczny monopol zostanie rozbity

przez aparat administracyjny, to po kilku latach wielkiego bałaganu na rynku sytuacja

powróci do punktu wyjścia. Jeszcze raz powtarzam: Microsoft jest monopolistą. Ale cena,

jaką za to płacimy, jest znikoma w porównaniu z kosztami, które każdy z nas poniesie,

gdy monopol ten zostanie zniszczony.

     Prędzej czy później, po kilku lub kilkunastu latach

rynkowego chaosu, na którym stracą wszyscy, pojawi się nowy koncern, dostatecznie

silny, by samodzielnie dyktować warunki gry na rynku. I znów zapanuje spokój. Dopóki

kolejny sąd, w imię rynkowego fair play, nie spowoduje kolejnego kataklizmu.

Więcej:bezcatnews