Stukilowy portret

Rewolucja w fotografii? Nareszcie! Od czasu XIX-wiecz-nego dagerotypu zasada działania aparatu fotograficznego pozostawała nie zmieniona. Owszem, technologię niewiarygodnie udoskonalano, ale nadal trzeba było biegać z filmem do punktu usługowego lub samodzielnie w ciemności babrać się w kuwetach. Pojawienie się aparatów cyfrowych niweluje konieczność siedzenia w ciemni lub prezentowania scen z życia prywatnego obsłudze laboratoriów. Aparat cyfrowy jest narzędziem prawdziwie osobistym. Brak zalegających szafy stert negatywów to dodatkowy atut. Jednak największym przełomem jest uproszczenie i przyspieszenie drogi od pstryknięcia do gotowej fotografii.

Możliwość natychmiastowego ujrzenia efektu naciśnięcia spustu migawki skłania do eksperymentowania i ułatwia naukę. W klasycznych lustrzankach trzeba czekać co najmniej kilka godzin, nim ujrzymy, co zmienia w fotografowanej scenie dodanie kolejnego reflektora czy zastosowanie filtra. Czy po wywołaniu filmu będziesz wówczas pamiętał, jakie parametry zastosowałeś dla każdej z 36 klatek? Czy będziesz w stanie odtworzyć najlepsze ujęcia, by jeszcze je poprawić lub wzbogacić? Tymczasem “cyfraki”, dając natychmiastowy podgląd wykonanej fotografii, pozwalają od razu usunąć błędy oraz ciekawiej skomponować scenę.

Co więcej, jak pokazuje nasz test (patrz: Cyfrowa era, s. 100), urządzenia, które jeszcze do niedawna były tylko drogimi zabawkami, teraz oferują możliwości zbliżone do tradycyjnych modeli półprofesjonalnych. Ba, niekiedy nawet je przewyższają, jak wówczas, gdy bez trudzenia się zakładaniem pierścieni pośrednich chcesz wykonać makrofotografię. Większość amatorów już dziś znajdzie cyfrowy aparat marzeń. Bardziej wymagający, którym nie wystarcza rozdzielczość 2000×1500 punktów, powinni poczekać kilka lub kilkanaście miesięcy.

Profesjonaliści radzą, by interesujący temat próbować “ugryźć” z kilku punktów, o różnych porach, zmieniając ujęcia i parametry naświetlania. Mike Yamashita, którego fotografie można podziwiać na łamach “National Geographic”, zużywa 100 rolek filmów tygodniowo. Którego amatora na to stać? Teraz – każdego! Koniec z nieudanymi zdjęciami, koniec ze zmarnowanymi filmami! Nie trzeba już się bać kosztów wywoływania zdjęć. Niedoskonałe ujęcia bez problemów można podretuszować w programie graficznym, a te beznadziejne – po prostu skasować. Nawet jeśli zrobimy jednego dnia kilkaset zdjęć, to uwiecznienie ich wszystkich nie zrujnuje domowego budżetu – kosztująca 3 złote płyta CD-R pomieści blisko tysiąc cyfrowych fotografii!

Gotów jestem, Marcinie, do pojedynku na zdjęcia. Myślę, że mam spore szanse na zwycięstwo – nie dlatego, że dysponuję większymi umiejętnościami, ale dlatego, że technika cyfrowa da mi handicap.

Piotr Dębek
Redaktor

Nie da się ukryć, że aparaty cyfrowe kuszą – są ładne, kolorowe i w ogóle jakieś takie fajne. Jasne. Jest wielce prawdopodobne, że to one zdominują fotografię dla mas, wypierając popularne analogowe “idiotenkamery”. “Cyfraki” mają cechy typowe dla produktu masowego: pozwalają robić zdjęcia łatwiej i szybciej. Ceną jest spadek jakości, ale przeciętnego “pstrykacza” to nie obchodzi. Mnie tak, bo lubię robić dobre zdjęcie, nawet jeśli muszę się przy tym namęczyć. Dla większości liczy się łatwość wykonania fotografii i czas (w tym wypadku jego brak), jaki musi upłynąć, by można było obejrzeć swoje “dzieło”. Cudzysłów jest jak najbardziej uzasadniony. Zdecydowana większość zdjęć imprezowo-wycieczkowych powinna wylądować w koszu. Źle skadrowane, nieostre czy przebarwione – jakie to ma znaczenie? Ważne, że wujka Zenka udało się złapać bez koszuli, a Mariolę, gdy zrobiła głupią minę. Nie sądzę, aby większość fotoamatorów chciała kasować fotki technicznie niedoskonałe, ale przedstawiające tak “unikatowe” sceny.

Na pewno osobom bardziej “świadomym fotograficznie” usuwanie części zdjęć zaraz po ich zrobieniu będzie się zdarzało. Dla nich aparaty cyfrowe będą jakimś rozwiązaniem. Pytanie tylko, co można zrobić z “digitalnym” zdjęciem – nagrać na CD-ROM? Bez przesady – ja nie wyobrażam sobie pokazywania fotografii na ekranie komputera. Pomijam rozdzielczość monitora, ale jeśli wokół niego ma się tłoczyć dziesięć osób, znika po prostu komfort oglądania. Pewnym wyjściem byłyby e-albumy z wyświetlaczem, ale o nich nawet wróble nie ćwierkają. Można kupić rzutnik – jedyne dwadzieścia tysięcy. Co prawda, kolory bledsze niż w slajdach i widać piksele, gdy się podejdzie do ściany, ale jaka satysfakcja z dobrze ulokowanych oszczędności życia! Oczywiście przesadzam, bo zdjęcia można wydrukować. Specjalne punkty usługowe już się pojawiają, ale znów te ceny…

Na aparatach dla mniej lub bardziej opornych świat się nie kończy. W przypadku fotografii wręcz zaczyna. Ja do mojej lustrzanki mogę przykręcić rybie oko albo teleobiektyw, robić zdjęcia nocne albo w podczerwieni i – co najważniejsze – mam pełną kontrolę nad wszystkimi parametrami ekspozycji. Zwykły amatorski film slajdowy, jakiego najczęściej używam, rozdzielczością i nasyceniem kolorów bije na głowę wszystkie “cyfraki” tańsze od Opla Astry. To co, że czekam dzień na wywołanie zdjęć? Dreszczyk oczekiwania na odbitki czy diapozytywy jest porównywalny z zadowoleniem ze zrobienia dobrego zdjęcia. Pojedynek – proszę bardzo. Nie twierdzę, że wygram, ale w fotografii doskonałość techniczna to tylko warunek konieczny, aby zdjęcie było dobre.

Marcin Nowak
Redaktor
Więcej:bezcatnews