Programowe samobójstwo?

 
Microsoft najprawdopodobniej popełni błąd, za który przyjdzie mu słono zapłacić. Software’owy potentat postanowił bowiem "zarabiać na życie" w nieco odmienny sposób niż do tej pory. W maju tego roku z Redmond nadeszła wieść o planie sprzedaży pakietu Office XP na zasadzie subskrypcji. Na razie projekt znajduje się w fazie pilotażu, być może jednak zostanie wcielony w życie.

     Zaraz po nabyciu pakietu użytkownik będzie miał 50 uruchomień. W tym czasie musi zarejestrować oprogramowanie. Może tego dokonać drogą internetową, a w przypadku braku dostępu do Sieci – telefoniczną. Po tym czasie wszystkie aplikacje Office’a staną się jedynie przeglądarkami odpowiednich plików.

     Posługując się "samochodową" analogią, można wysunąć tezę, że posiadacze legalnego oprogramowania Microsoftu poczują się jak kierowcy aut, które są własnością salonu. Rzecz jasna, każdy kierowca będzie musiał od czasu do czasu odwiedzać "swojego" ulubionego dealera w celu zameldowania się i uiszczenia stosownej opłaty. Jeśli tego nie uczyni, będzie mógł jedynie wsiąść do samochodu i zamruczeć "brum-brum".

     Biorąc pod uwagę charakter człowieka, który lubi mieć, posiadać i gromadzić wszelkiej maści rzeczy, bibeloty, artefakty i gadżety, mało znajdzie się użytkowników, którzy regularnie, np. co rok, będą wysupływali ileś tam za użytkowanie pakietu. Jest to sprzeczne z ludzką naturą. Tym bardziej że do przedłużenia korzystania z Office’a XP potrzebny będzie specjalny kod.

     Nie ma jednak tego złego… Idea Microsoftu wydaje się tyle kontrowersyjna, co niebezpieczna dla samego producenta oprogramowania. Jeśli bowiem ten sposób sprzedaży zostanie wcielony w życie, wkrótce może się okazać, że użytkownicy zaczną rezygnować z produktów Microsoftu. A to w przyszłości oznacza koniec supremacji (a może istnienia?) amerykańskiego kolosa software’owego. Idąc dalej tym tropem, można założyć, że taka sytuacja będzie zbawienna dla inicjatyw w rodzaju Linuksa, czyli oprogramowania, którego nie trzeba ani subskrybować, ani kupować. Być może, że w obliczu sukcesywnego uszczuplania kiesy nawet najzagorzalsi zwolennicy Windows przesiądą się na coraz łatwiejsze w obsłudze i instalacji darmowe oprogramowanie w stylu Red Hata i Mandrake’a.

     Zaprawdę, odważnie zagrał Microsoft. Niektórzy analitycy twierdzą wręcz, że bardzo ryzykownie. Mam jednak nadzieję, że jeśli tylko decydenci w Redmond nie ugrzęzną w zgniłych kompromisach, czeka nas rewolucja znacznie ważniejsza niż wszystkie premiery Windows razem wzięte. Wystarczy pójść o krok dalej i zamiast subskrypcji – wynajmować. Czyż nie jest wszak rozsądne, by płacić za program proporcjonalnie do czasu, w jakim się go używa? Zwłaszcza że nawet dziś nie stajemy się właścicielami kopii Windows, a jedynie nabywamy prawo do korzystania z niego.

     Nie obawiam się, że abonament się nie przyjmie. Byle opłata była rozsądna. Obecna cena na poziomie kilku tysięcy złotych za MS Office czyni z procederu piractwa wartą rozważenia alternatywę. Parę groszy za komfortowe napisanie listu do babci czy analizę opłacalności kredytu nie jest warte kombinacji. Najlepiej, by okresy aktywacji były jak najkrótsze: tydzień, może nawet pojedyncze dni lub wręcz roboczogodziny. To zresztą już działa w Polsce, jest oferowane przedsiębiorstwom przez warszawską firmę Altkom.

     Jeśli pomysł przyjmie się szerzej, każdy będzie mógł od czasu do czasu wyretuszować zeskanowane zdjęcie, korzystając z najlepszego programu graficznego, czy przygotować zaproszenia komunijne, używając do tego czołowej na rynku aplikacji DTP. Wszystko legalnie i tanio.

     Aby subskrypcja oprogramowania się przyjęła, sam nośnik musi być dostępny w każdym kiosku z prasą, na stacji benzynowej czy w księgarni za parę złotych, dolarów czy euro. Niestety, na ten temat nic nie wiadomo.

     Z pewnością nikt nie będzie chciał płacić najpierw kilka tysięcy za pudełko z CD-ROM-ami, a później jeszcze co miesiąc kilkadziesiąt złotych abonamentu. Wątpię jednak, by Microsoft strzelił sobie takiego "samobója".

     Trzymam kciuki, by inicjatywa się powiodła. Po co? Aby rzeczywistość stała się normalniejsza. Zniknie piractwo, a przy okazji zaczniemy się zastanawiać, czy rzeczywiście potrzebujemy całej wielusetmegabajtowej kobyły. Mam nadzieję, że marketingowcy Microsoftu przewidzieli odsetek osób, które przy okazji uznają, iż w ogóle mogą się obejść bez Windows i MS Office’a, zadowalając się mniej, niekiedy, wygodnymi i funkcjonalnymi, ale za to całkiem darmowymi programami.

Więcej:bezcatnews