O twórczym wykorzystaniu cyberpornografii

Włodzimierz H. Zylbertal – ekofilozof marzący o prawdziwej humanizacji techniki.

“O ile oczyścicie serca wasze, o tyle mniej dymić będą kominy wasze”. Henryk Skolimowski, twórca ekofilozofii

Ile by nie kamuflować i nie ukrywać tego na wszelkie sposoby, fakty pozostają takie: od 70 do 80% oglądalności Internetu to agresja, przemoc, pornografia, anarchizm, złodziejstwo i sekciarstwo. Ile by nie wygłaszać umoralniających kazań, ich skutek będzie żaden. Ile by się Ważne Autorytety nie zamartwiały – podobnie. Bo fakty to najbardziej uparta rzecz na świecie, a Internet, jaki jest, każdy widzi.

Rozwiązania problemu są, z grubsza rzecz ujmując, dwa: albo administracyjnie zakazywać, likwidować “niesłuszne” witryny i karać tego jednego na stu ich twórców, który da się złapać – albo próbować zrozumieć, co się naprawdę dzieje, i dzięki temu stać się odpornym na sieciowe pokusy. Pójdźmy tedy tą drugą drogą! Badajmy!

Zawartość wszystkich wielkich składnic informacji, w tym oczywiście Internetu, jest powieleniem treści, którymi żyją ich twórcy i użytkownicy. Tyle że dawne takie składnice, np. wielkie i sławne biblioteki, tworzone były przez przedstawicieli kulturotwórczej elity i zgodnie z jej gustami, unikającymi wszystkiego “niskiego”, a więc pornografii i przemocy w szczególności. A nawet gdy trafiała się historia iście kryminalna, jak choćby Szekspirowski “Makbet”, to jej brutalność tonowano artystyczną formą opisu i głębią ogólnoludzkiego przesłania. Bezpośrednich i dosłownych opisów ohydy świata, której dawniej wcale nie było mniej niż dziś, oficjalnie nie utrwalano. W czasach nowszych ten sam mechanizm, już w służbie kultury masowej i już z wyeksponowaniem ciemnych stron egzystencji, powtórzyły klasyczne środki masowego przekazu: prasa, radio i telewizja. Treści dopuszczone w nich do upublicznienia – czy to “niskie”, czy “wysokie” – są filtrowane przez założenia programowe właściciela medium, a nierzadko przez osobiste gusty redaktorów.

Natura komunikacji internetowej jest diametralnie różna od opisanej powyżej. Internet nie jest możliwy do opanowania, przefiltrowania ani tym bardziej ocenzurowania. Nie dorobił się żadnej elity kulturotwórczej, która zdolna byłaby narzucić mu ton. Teoretycznie daje każdemu człowiekowi możliwość udostępnienia całej wirtualnej społeczności właściwie wszystkiego, bez żadnych kryteriów selekcyjnych. Jako taki jest o wiele bardziej miarodajny dla oceny stanu świadomości społecznej niż dawne biblioteki czy dzisiejsze mass media – i w oczywisty sposób bardziej obrzydliwy. Dopiero Sieć pokazuje prawdziwy udział w komunikacji międzyludzkiej tego, co potocznie kojarzymy z kulturą. Nie jest to udział znaczący, bo oglądalność stron z pornografią jest nierównie większa niż witryn z wielką poezją. I nawet jeśli pornowitryn nie ma aż tak dużo, to one właśnie urabiają Internetowi taką, a nie inną opinię.

Obecna wielkość Internetu i nieodłącznie takiej wielkości towarzyszący bezwład ujawniają jeszcze jedną właściwość społeczności nim się posługującej: otóż globalna Pajęczyna, w którą bez różnicy wrzucamy treści “niskie” i “wysokie”, zaczyna być odbiciem nie tyle świadomości, ile podświadomości użytkowników. Bo podświadomość ludzka jest właśnie taka: bezładna i bezwładna, zaskakująca, przepastna i właściwie nieprzewidywalna. A jeśli wierzyć teoriom Zygmunta Freuda, od 70 do 80% treści podświadomych to fantazje i projekcje seksualne, nierzadko pełne przerażającego okrucieństwa.

Info
Grupy dyskusyjne
Uwagi i komentarze do artykułu:
#
Więcej:bezcatnews