Dezinformatyzacja

Dziś niemal każda partia wpisała w swój program tworzenie “społeczeństwa informacyjnego”. Tymczasem jeszcze rok temu poseł Marek Rudnicki z AWS w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” powiedział: “Nie ma w kołach decydenckich żadnej strategii dotyczącej tworzenia społeczeństwa informacyjnego”. Skąd wśród polityków ta nagła moda na komputery i Internet?

W ostatnich miesiącach przed wyborami parlamentarnymi Sejm chucha i dmucha na internautów. Przegłosowano ostatnio projekt Unii Wolności, zgodnie z którym zwolniono z VAT-u usługi związane z dostępem szkół do Sieci, a pozostałym internautom zmniejszono VAT na rachunkach z 22 do 7%. Obniżono także do 3% wysokość VAT-u na komputery kupowane przez placówki edukacyj- ne (patrz: “Coś drgnęło” w CHIP-ie 8/2001, 230). Ostatnim posunięciem jest projekt podziału “tepsy” – firmy znienawidzonej przez skazanych na numer 0 20… (patrz: 219). To zaskakująca tendencja na tle posunięć najwyższych władz w ciągu minionej dekady.

VAT-owanie dziur budżetowych

Powiedzenie “Jeśli nie potrafisz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj” nie jest znane naszym rządzącym. Upowszechnianie komputerów i Internetu było konsekwentnie hamowane przez przepisy. W 1993 roku rząd Hanny Suchockiej wprowadził “podatek od konsumpcji” – VAT. Komputery i oprogramowanie objęto najwyższym, bo 22-procentowym haraczem. Z dnia na dzień pecety i aplikacje zdrożały o jedną czwartą. Wprowadzania najnowszych technologii pod strzechy nie uznano za zadanie priorytetowe i ważne dla kraju, gdyż wówczas zastosowano by tu niższą stawkę. Tak np. postąpiono w przypadku książek, na które do niedawna obowiązywał 0% VAT. Komputery natomiast były dojną krową, służącą do łatania dziur w kolejnych budżetach.

Niejako przy okazji zrobiono kuriozalny prezent firmom zagranicznym – importowane komputery kupowane jako “pomoc edukacyjna” były zwolnione zarówno z VAT-u, jak i cła. W efekcie szkoły zamawiały sprzęt za granicą, gdyż był tańszy niż składany w kraju. Doprowadziło to do chorej sytuacji, w której krajowy potentat sprzedawał własne pecety za granicę, a następnie odkupywał je, sprowadzał z powrotem i sprzedawał szkołom. Ta praktyka nie spodobała się z kolei Kontroli Skarbowej i przeciw polskiej firmie sformułowano sądowe oskarżenie. Ciekawe, dlaczego nasi politycy tak bardzo lubią koncerny zachodnie?

Najnowszymi pomysłami na dojenie firm i osób prywatnych, inwestujących w wiedzę i cyfrowe technologie, jest zeszłoroczny pomysł, by opodatkować darmowe oprogramowanie spod znaku OpenSource oraz prasę.

Władza nie lubi Linuksa

Im firma ma niższe koszty, tym lepiej się rozwija, ma większe obroty i wpłaca większy podatek do budżetu. Państwu powinno więc zależeć, by nie wprowadzać dodatkowych obciążeń, które nie przynoszą bezpośrednich wpływów fiskusowi. W Polsce ta zasada nie działa. Z niejasnych przyczyn najwyższym urzędnikom zależy na tym, by rodzime przedsiębiorstwa musiały słono płacić za produkty Microsoftu, zamiast korzystać z darmowego Linuksa (patrz: “Kiedy rak jest rybą” w CHIP-ie 1/2001, 262). Pomysł opodatkowania darmowego systemu operacyjnego to drobiazg w porównaniu z urzędowym nakazem zakupu Windows!

Taki będzie skutek przyjętej regulacji, nakazujący od przyszłego roku wszystkim firmom rozliczać się z ZUS-em za pomocą programu Płatnik, który wprawdzie jest darmowy, ale… działa wyłącznie pod kontrolą 32-bitowych wersji Windows. Twórcą Płatnika – będącego częścią projektu komputeryzacji ZUS-u – jest firma Prokom. Kontrakt przygotowano za czasów koalicji SLD-PSL, a renegocjował i sfinalizował go rząd Jerzego Buzka. Ówczesny szef ZUS-u Stefan Jarecki w wywiadzie dla “Gazety Morskiej” (18.02.99) stwierdził: “Opracowanie innych wersji programu nie wchodzi w grę. Prokom musiałby zresztą uzyskać naszą zgodę, nawet gdyby chciał stworzyć inne wersje za darmo”. W efekcie zrobiono Microsoftowi kosztowny prezent. Jak kosztowny? Trudno to nawet oszacować. Bardzo ostrożne dane uzyska się, mnożąc cenę najtańszego pakietu MS Windows przez liczbę zarejestrowanych w Polsce firm. Szkoda tylko, że prezent ten będą musieli ufundować przedsiębiorcy. Wprowadzenie wyłącznie okienkowego Płatnika zwiększa, i tak już niemałe, koszty prowadzenia biznesu. Co ciekawe, ta praktyka jest sprzeczna z dyrektywami Unii Europejskiej, która propaguje korzystanie z oprogramowania Open Source.

Białe, czyli czarne

Politykom udało się też podnieść koszty oprogramowania. Jak wiadomo, większą część ceny aplikacji stanowi licencja – koszty opakowania, CD-ROM-u i instrukcji są znikome. Licencja nie podlega podatkowi VAT, a jednak do ceny każdego kupowanego w sklepie pakietu sprzedawca dolicza 22% dla fiskusa. Dlaczego? Bo rozporządzeniem Ministerstwa Finansów uznano, że oprogramowanie z instrukcją, nośnikiem i pudełkiem tworzy całość. Przy okazji groszowy VAT z materialnych dodatków rozciągnięto więc na licencję. W efekcie często popularne oprogramowanie dużych firm jest droższe w Polsce niż w USA.

Z VAT-u są jeszcze zwolnione aplikacje przygotowywane na zamówienie klienta. Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji postuluje jednak, by i tę część software’u objąć takim samym podatkiem jak pakiety sklepowe (patrz: 2 16). Klient powinien płacić jak najwięcej?

Więcej:bezcatnews