Upragniony inventware

Pod koniec lat 60. dopiero co minionego stulecia, gdy przeciętny komputer wypełniał sporą halę i miał moc obliczeniową znacznie mniejszą od pierwszego XT, karierę zaczęła robić nauka nazwana w Polsce inwentyką. Źródłosłów pochodzi od łacińskiego “inventio”, oznaczającego “pomysł, natchnienie”. Przedmiotem zainteresowania owej inwentyki było, jak łatwo się domyślić, twórcze myślenie. Starożytny rdzeń słowotwórczy posłuży i nam do rozszyfrowania tytułowego słowa “inventware”. Określimy nim idee sprzętu lub oprogramowania, które jeszcze nie istnieją, ale już są potrzebne i już wiadomo, jakie warunki mają spełniać.

Trudne początki

Bodaj pierwszym znaczącym inventware’em stały się wysokopoziomowe języki programowania, dzięki którym w ogóle można było stworzyć większą ilość oprogramowania użytkowego, pierwszymi zaś, którzy zrozumieli i docenili rolę inventware’u, byli informatycy z lat 60. Wyprowadzili oni komputery z laboratoriów wojskowych i akademickich i opętani byli ideą wykorzystania swoich maszyn w życiu codziennym. Nie było im łatwo; gdy przeciętnemu przedsiębiorstwu z tamtych lat proponowali skomputeryzowanie magazynu, księgowości czy kadr, patrzono na takiego informatyka jak na nawiedzonego rewolucjonistę. Kiedy jednak okazało się, że dziwne rzędy wyładowanych elektroniką szaf i pudeł potrafią znacząco zwiększyć wydajność firmy, inventware odniósł swój pierwszy wielki triumf. Drugim stała się przed dwudziestu laty idea komputera osobistego.

Najnowszą generacją dostarczycieli inventware’u stali się nie twórcy, ale użytkownicy techniki, często ci, którzy się jej boją, a inventware ma ten lęk zmniejszyć. Przykładem takiego inventware’u, dziś już banalnego, jest filozofia obsługi okienkowych systemów operacyjnych, które powstały, aby upodobnić obcy ekran komputera do dobrze znanego biurka z kartkami, jakie w czasach “przedkomputerowych” było codziennością biur i urzędów. Solidny inventware widać w standaryzacji ekranu komputera; takimi elementami są np. rozwijane menu czy wiersz statusu, powodujące, że nawet nie znając programu, użytkownik może wypróbować jego możliwości. Dzięki tym pomysłom lęk przed techniką spadł do poziomu pomijalnie małego, sam zaś komputer spowszedniał.

Najważniejszy jest pomysł

To, co nazwaliśmy inventware’em, rozpędziło się niebywale: przykładem inventware’u wyjątkowo nośnego jest błyskawiczna kariera telefonu komórkowego i wciąż nieodkryte jego zastosowania, np. traktowana kiedyś jako gadżet funkcja obsługi SMS dziś jest użytkowana na wskroś praktycznie i pożytecznie, czego przykładem jest możliwość opłaty SMS-em za parking czy obsługa tą drogą konta bankowego. To inventware wymusił użycie skanera do odczytywania pisma i tym samym komputeryzację bibliotek. Inny twórca inventware’u wpadł na pomysł zaprzężenia komputera do wspomagania edukacji, co stworzyło potężny rynek oprogramowania edukacyjnego. I tak dalej…

We wszystkich wzmiankowanych przypadkach w chwili powstania inventware’u zarówno hardware, jak i software niezbędny do realizacji pomysłu były już w zasięgu ręki, lecz dopiero inventware dodawał skrzydeł inżynierom i kierował ich pracami. Tam, gdzie brakuje inventware’u, tam sprzęt i programy zżerają się wzajemnie bez pożytku dla użytkowników – przykładem koronnym niechże będą dziesiątki megabajtów kreatorów i asystentów kolejnych wersji MS Office.

Technologia z ludzką twarzą

Wniosek z dotychczasowych deliberacji jest taki, że przyszłość branży IT to polowanie na inventware, który mógłby sensownie zagospodarować nowy sprzęt i nowe programy. I zapewne już wkrótce powstanie odrębna dziedzina tego biznesu: zawodowi twórcy inventware’u, którzy, nie będąc inżynierami ani technikami informatykami, będą wolni od ograniczeń technokratycznego stylu myślenia. Za to tym lepiej będą pracowali wyobraźnią, tym śmielej i – miejmy nadzieję! – bardziej w służbie człowieka niż komputera wyznaczać będą cele, ku którym zmierzać ma informatyka jutra.

Inventware to triumf myślenia humanistycznego, ukierunkowanego na człowieka i jego potrzeby, nad wszechobecnym dziś myśleniem technokratycznym, nakazującym człowiekowi naginanie się do ograniczeń technologii, a raczej ograniczeń wyobraźni technologa. I obym kiedyś dożył tej pociechy, że na ekranie startowym jakiegoś pożytecznego programu zobaczę linijkę “inventware by…”. A pełni sprawiedliwości stanie się zadość, gdy na liście płac twórca inventware’u umieszczony zostanie wyżej od programisty, który owemu inventware’owi nadał formę nadającej się do użytku aplikacji, ale sam nie zdołałby go wymyślić.

Poglądy prezentowane na łamach kolumny Felieton nie zawsze są zgodne ze zdaniem redakcji.

Więcej:bezcatnews