Przez ścianę

Pytanie jest o tyle uzasadnione, że na świecie króluje obecnie system telefonii komórkowej GSM – szacuje się, że około 70% pracujących “komórek” to właś-nie aparaty zbudowane w oparciu o europejski standard. Wypada tu wyjaśnić niezorientowanym, że GSM został opracowany przez ETSI – European Telecommunications Standardization Institute (Europejski Instytut Norm Telekomunikacyjnych) – nie zaś przez producenta zza Wielkiej Wody.

Wróćmy jednak do sprawy zasadniczej: jest sens, czy nie? Otóż wbrew pozorom jest. Telefony GSM sprawdzają się doskonale jako środek bezprzewodowej komunikacji, ale łatwo wskazać sytuacje, w których zawodzą swoich użytkowników. Całkiem niedługo pojadę do Hanoweru na targi CeBIT. Doświadczenia z poprzednich edycji wystawy pozwalają mi przypuszczać, że znowu będą kłopoty z zarejestrowaniem “komórki” w sieci GSM. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego – na paru kilometrach kwadratowych znajdzie się kilkanaście tysięcy ludzi. Prawie każdy przyniesie ze sobą słuchawkę, jednak ze względu na ograniczoną pojemność stacji bazowych tylko wybrańcy będą mogli telefonować.

Ale pół biedy z rozmowami telefonicznymi. Więcej kłopotów sprawia fakt, że aparaty GSM nie sprawdzają się jako urządzenia do transmisji danych. Standardowo oferowana prędkość – 9600 bit/s – już całe lata temu uchodziła za haniebną. Dodatkowe usługi typu GPRS ciągle są w powijakach, WAP – specjalnie opracowany dla telefonów komórkowych – właśnie dogorywa, a kolejni posiadacze licencji na UMTS po raz nie wiadomo który odwlekają uruchomienie nowej sieci. Jednym słowem – transmisja danych w systemie GSM prezentuje się raczej kiepsko.

Stary Świat w natarciu

Wymiana informacji z ruchomymi stacjami jest możliwa, ale pozostawia wiele do życzenia, jeśli prowadzimy ją za pośrednictwem sieci telefonii komórkowej. Nic więc dziwnego, że pojawiły się rozwiązania pozwalające na bardziej efektywną transmisję danych. Nieco przed rokiem pisaliśmy o opracowanej przez Ericssona technologii Bluetooth (CHIP 8/2000, str. 140), dzięki której za pośrednictwem fal radiowych możliwe jest komunikowanie się ze sobą urządzeń z prędkością dochodzącą do ok. 720 kbit/s. Ale nie jest to jedyny efektywny bezprzewodowy system transmisji danych. Całkiem ciekawie prezentuje się bowiem mający już kilka lat standard DECT.

Ta ostatnia nazwa jest akronimem – oznacza obecnie Digital Enhanced Cordless Telephony (Rozszerzony Cyfrowy System Telefonii Bezprzewodowej). Piszę “oznacza obecnie”, ponieważ na przełomie lat 80. i 90. skrót ten rozwijano we frazę Digital European Cordless Telephony (Europejski Cyfrowy System Telefonii Bezprzewodowej). Nawiasem mówiąc, ta zmiana nazwy jest czasami mylnie interpretowana jako symbol porażki twórców DECT-a. System miał być rzekomo konkurencją dla sieci GSM i przegrał – taką opinię można znaleźć nawet na telekomunikacyjnych portalach internetowych. Nic bardziej błędnego: DECT powstał jako system telefonii bezprzewodowej, który miał obsługiwać łączność wewnętrzną w firmach i w żadnym przypadku nie aspirował do zajęcia pozycji systemu telefonii komórkowej. Powód jest bardzo prosty – DECT pozwala na komunikowanie się na odległość do ok. 300 metrów w otwartym terenie i 30-50 metrów w budynkach. To za mało, aby zagrozić sieciom NMT albo GSM, ale wystarczająco dużo, by lokalnie odciążyć stacje GSM. Na bazie DECT-a można też zbudować sieć transmisji danych z ruchomymi stacjami roboczymi.

Jednak na początku DECT był stosowany tylko przez konstruktorów telefonów bezprzewodowych. Zresztą jest używany także i dzisiaj. Jeżeli kupujemy homologowanego “bezprzewodowca”, z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że pracuje on w systemie DECT. Do najbardziej znanych aparatów tego typu należy seria Gigaset produkowana przez Siemensa. Urządzenie to pozwala na skonstruowanie sieci łączności wewnętrznej w hipermarketach i innych obiektach, w których część pracowników musi mieć pod ręką przenośny telefon.

Więcej:bezcatnews