Bohatera prądem?

Od razu mówię – nie chodzi mi wcale o to, czy produkty Microsoftu są lepsze od tych powstałych na licencji GPL, czy nie. To normalna sytuacja, że na rynku ścierają się odmienne koncepcje i konkurują ze sobą różne produkty. I bardzo dobrze! Dzięki tej różnorodności pojawiających się myśli i rozwiązań świat posuwa się do przodu, a my – użytkownicy – tylko na tym korzystamy.

Normalne też w takiej sytuacji jest to, że konkurujące ze sobą firmy czy autorzy sprzecznych idei usiłują przekonać do swoich produktów i racji odbiorców, stosując najrozmaitsze chwyty reklamowe. Można to jednak czynić uczciwie, podając rzetelne argumenty, a można to też robić w sposób przekraczający jakiekolwiek granice przyzwoitości. Tak właśnie czyni moim zdaniem Microsoft, za wszelką cenę i wszelkimi sposobami usiłujący ostatnio zwalczyć coraz silniejszą konkurencję ze strony Linuksa.

Gore, mości panowie! 

Pomijam już fakt, że samo porównywanie w kampanii marketingowej własnego produktu z wytworami konkurencji może wydawać się kontrowersyjne. Ale niech tam, jeśli tylko argumentacja jest rzetelna, to właściwie czemu nie…? Ale Microsoft nie potrafi nawet tego, więc napędza swą marketingową machinę nieprawdziwymi zarzutami deprecjonującymi rywala.

Chodzi mi np. o “porównanie” Windows XP Embedded, jakiego ostatnio Microsoft dokonał z konkurencyjną wersją Linuksa przeznaczonego dla tzw. urządzeń wbudowanych. W dokumencie aż roi się od błędów i niedomówień w opisie możliwości Linuksa. Piętnuje się przy tym to, co stanowi o sile systemu – elastyczność i różnorodność jego elementów (więcej na ten temat w artykule na str. 92).

Przeglądając ostatnie wydanie organu prasowego polskiego odziału MS (“Microsoft dzisiaj”), natrafiłem na kolejne przykłady

zaciekłej, nieczystej walki o prymat rynkowy: ponaddwustronicowy “dowód”» przewagi Windows XP nad Linuksem.

I znowu: mój niesmak wywołał nie sam fakt istnienia takiego tekstu, ale sposób, w jaki spece od marketingu udowadniają wyższość XP nad Linuksem. Ranking przeprowadzono w kilku dyscyplinach, a w tekście znajdziemy m.in. takie “wiekopomne” stwierdzenia, jak to, że “Linux nie posługuje się zintegrowanym systemem dziennika plików” (czymże w takim razie są RaiserFS czy JFS?), a kopiowanie dysku, “jest trudne i wymaga użycia skryptów” (konia z rzędem temu, kto wie, co niby miałoby to oznaczać). Użytkownicy GNU/Linuksa w ogóle mają pod górkę – bo przecież USB w ich systemie zazwyczaj nie działa (no, chyba że się skompiluje jądro, brrr…), a Linux “nie ma wyraźnej strategii integracji z siecią WWW” – cokolwiek by to znaczyło. Jak łatwo się domyślić, Windows XP jest za to pod każdym względem idealny.

Microsoft nas obroni

Kolejne rewelacje znajdziemy w tekście opisującym zalety IIS-a – serwera WWW Microsoftu. Z artykułu tego dowiemy się mianowicie, że jest to produkt solidny i mało podatny na ataki wszelkich robaków. Stoi to w sprzeczności z opiniami wielu ekspertów w dziedzinie bezpieczeństwa (np. z Gartner Group). Niejako w odpowiedzi na kłopoty z wirusami i negatywne opinie IIS wyposażono w program blokujący (sic!) zadawanie serwerowi zapytań uznanych za niebezpieczne – zamiast poprawić sam serwer. Ten ostatni pojawi się na rynku w nowej wersji dopiero pod koniec 2002 roku. Obrazu dopełnia ramka, prezentująca możliwie mętnie opisane dziury bliżej nieznanych wersji Apache’a i innych – niekoniecznie z nim związanych – “wolnych” produktów.

Coś mi to przypomina… 

Stara maksyma co niektórych polityków mówi, że najlepszą metodą walki o głosy wyborców jest obrzucenie przeciwników dowolną, cuchnącą substancją. Niezależnie od tego, jak mocno będzie się szorował trafiony, swąd pozostanie. Bardzo mi opisane działania naszego potentata rynku oprogramowania pasują do przytoczonej zasady.

Daleki jestem od twierdzenia, że Microsoft jest jedynym wrogiem wolnego oprogramowania. Taka już natura wielkiego biznesu – jeśli się na czymś zarabia, nie można pozwolić, by ktoś inny rozdawał to samo za darmo. Coraz częściej pojawiają się twierdzenia o rzekomo zgubnym wpływie wolnego oprogramowania na rozwój technologii informatycznych, błędnie argumentowane brakiem możliwości sprzedawania produktu zrealizowanego na licencji GPL. Uparcie wmawia się też użytkownikom, że tylko zamknięty kod źródłowy gwarantuje bezpieczeństwo i wysoką jakość aplikacji.

Powiem wprost – jak się chce coś krytykować, to trzeba najpierw dogłębnie poznać produkt konkurencji, a dopiero potem wysuwać zarzuty. Zwłaszcza, jeśli ma się o sobie takie dobre zdanie (patrz: wywiad z Billem Gatesem, str. 10). Dla nas – użytkowników – w tym całym szaleństwie marketingu Microsoftu pocieszający jest jednak fakt, że nie walczy się z kimś, kogo się nie obawia.

Poglądy prezentowane na łamach kolumny Felieton nie zawsze są zgodne ze zdaniem redakcji.

Więcej:bezcatnews