Kongresman Boucher zwraca uwagę, że amerykańska ustawa Audio Home Recording Act z 1992 roku zakazuje wprowadzania zabezpieczeń uniemożliwiających kopiowanie bez straty jakości legalnie nabytych nagrań cyfrowych (digital-to-digital). Amerykańskie (ale także np. polskie) przepisy nakładają na nośniki danych podatek, który trafia do koncernów medialnych. Jest to swego rodzaju opłata za prawo do kopiowania na własny użytek filmów, płyt i programów
– "podatek od dozwolonego piractwa". Zabezpieczenia uniemożliwiają takie praktyki, więc są… nielegalne lub też podatek jest bezzasadny.
Niektórych płyt audio w ogóle nie da się odtwarzać na komputerach. Innych można słuchać wyłącznie na pecetach wyposażonych w program Windows Media Player. Zdarza się, że warunkiem rozkoszowania się muzyką na pececie jest rejestracja albumu u producenta. Pieprzyku całej sprawie dodaje fakt, że w USA, Kanadzie i Wielkiej Brytanii większość wyposażonych w takie
"atrakcje" płyt muzycznych nie jest opatrzona żadnymi ostrzeżeniami.
Sądy niektórych krajów zdążyły już negatywnie ustosunkować się do tego typu praktyk. Kilka miesięcy temu pewna Australijka wygrała proces przeciwko firmie, która wydała zabezpieczony krążek audio, ale nie zamieściła informacji, że nie będzie go można odsłuchiwać na komputerze. Podobna sprawa wytoczona przez mieszkankę Kalifornii znajduje się właśnie na wokandzie.
Coraz więcej osób ma nieodparte wrażenie, że koncerny medialne grają nie fair. W końcu zainteresowali się tym także przedstawiciele władz. Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.