Wolt i amper – zgrany tandem

Właściciele pecetów, zapytani o najważniejszy element swojego komputera, w zdecydowanej większości odpowiadają, że jest to procesor. Mają rację, nie przypadkiem przecież dla maszyn obliczeniowych zaproponowano kiedyś nazwę “mózg elektronowy”, którego funkcję pełni właśnie mikroprocesor. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że jednym z istotniejszych podzespołów jest również zasilacz. Gdy podczas eksploatacji peceta napotykamy jakieś problemy, bardzo często nie pamiętamy o dowcipnym powiedzeniu, że każde urządzenie elektryczne działa lepiej, jeśli jest podłączone do prądu.

Ani rusz bez elektrowni

Prawidłowe funkcjonowanie takiej dość skomplikowanej struktury, jaką jest pecet, zależy od poprawnej współpracy wielu różnych podzespołów. Każdy z nich – począwszy od płyty głównej, poprzez pamięci, a skończywszy np. na czytnikach DVD lub CD – musi mieć doprowadzone napięcia zasilające o odpowiednich wartościach i możliwość poboru mocy przewidzianej przez jego konstruktorów. Jeśli jeden z tych warunków nie jest spełniony i np. zamiast 3,3 V do procesora dociera tylko 3,1 V, najczęstszym skutkiem tego będzie zawieszenie się komputera, jego reset lub nieprawidłowe wykonywanie różnych operacji.

Oczywiście inne znaczenie ma błędne odczytywanie danych z płyty CD, a inne wadliwe funkcjonowanie chipsetu płyty głównej lub procesora, ale problemy te mogą mieć tę samą przyczynę: kłopoty z zasilaniem. Nieczęsto zwracamy wówczas uwagę na zasilacz, dlatego – moim zdaniem – jest to najrzadziej zauważany i najmniej doceniany element peceta.

Więcej czadu!

Nawet najlepsza jednostka zasilająca wymaga jednak dodatkowych elementów na płycie głównej. Na każdej z nich znajdziemy – mniejszy lub większy – zestaw kondensatorów filtrujących zakłócenia oraz układy zwane regulatorami napięcia. Jakość tych komponentów może decydować o tym, że np. nie jest możliwe stabilne działanie podkręconego procesora.

O ile jednak na to, co znajduje się na płycie głównej, nie mamy wpływu (choć oczywiście elektronicy potrafią wymienić i kondensatory, i regulatory), o tyle zasilacz możemy swobodnie dobrać do swoich potrzeb. Prawie zawsze jednak korzystamy z tego, który został standardowo zainstalowany w obudowie. Podczas zakupu “puszki” (patrz: test obudów str. 64) zwracamy uwagę na różne rzeczy (łatwość montażu podzespołów, wielkość czy estetykę wykonania), ale rzadko pamiętamy o sprawdzeniu, jaki zasilacz kryje się “pod maską”.

Nie wystarczy bowiem wiedza, że moc jednostki zasilającej to 230 czy 300 watów. O możliwościach poszczególnych modeli decyduje obciążalność linii (maksymalne dopuszczalne natężenie prądu) +3,3 V oraz +5 V, które są źródłem zasilania dla wszelkich elementów logicznych. Szybki procesor, duża ilość kart w slotach PCI, “mocny” akcelerator 3D, kilka dysków twardych – taka konfiguracja może wycisnąć z zasilacza siódme poty.

W tym miejscu trzeba powiedzieć o jeszcze jednej sprawie. Bardzo często metryczki zasilaczy zawierają informację o tym, że sumaryczna moc na wyjściach +5 V i +3,3 V nie może przekroczyć pewnej określonej wartości. Mając na uwadze znaczenie tych napięć, należy w swoich rachubach uwzględniać właśnie tę wartość, a nie moc nominalną.

Zdecydowanie mniejszym obciążeniem są silniki wszelkich napędów – wymagają one napięcia +12 V – ponieważ nie są specjalnie prądożerne, więc praktycznie każdy zasilacz sobie z nimi poradzi.

Więcej:bezcatnews