Czas na profanów!

Kiedy technikę można uznać za zhumanizowaną? Odpowiedź jest prosta: gdy użytkownik nie musi być jednocześnie serwisantem. Kiedy siedząc przy edytorze tekstu i mając głowę zaprzątniętą dziejami Chazarów w drugiej połowie XVI w., może on hasać po całym tekście, wycinać, wklejać, poprawiać i dopisywać, a nie zaprzątać sobie głowy np. nadmierną fragmentacją dysku.

Z tego punktu widzenia patrząc, dzisiejsza technika komputerowa – mimo coraz potężniejszych procesorów, mimo coraz wspanialszych animacji i coraz to lepszych pomysłów – zhumanizowana nie jest. Wciąż jeszcze niezbędne do sprawnego posługiwania się komputerem quantum wiedzy informatycznej jest spore. Dużo większe na przykład niż do posługiwania się samochodem. Nie wspominając już o tym, że gdyby samochody miały niezawodność dzisiejszych komputerów, strach byłoby nimi jeździć…

Przenośne czy nie? 

Przykład pierwszy z brzegu: popularne urządzenia ze złączem USB to w lwiej części urządzenia przenośne, niestanowiące integralnego komponentu konkretnego komputera. Ba, taka idea przyświecała samej konstrukcji tego interfejsu. A tu… wtyka się wtyczkę np. przenośnego aparatu cyfrowego i… koniec przenośności – system operacyjny wprawdzie grzecznie rozpoznaje urządzenie, ale natychmiast żąda CD lub dyskietki ze sterownikami.

Gdyby USB było w naszym rozumieniu zhumanizowane, producent aparatu cyfrowego, czytnika kart CF czy napędu ZIP zaszyłby sterownik w pamięci stałej swego wyrobu (sterownik taki ma objętość najwyżej kilkudziesięciu KB, więc problem techniczny żaden), a producent systemu operacyjnego sprawiłby, że system, wykrywszy nowy sprzęt, szukałby sterownika właśnie w pamięci stałej świeżo wykrytego urządzenia. Szczytem elegancji byłoby jeszcze nie instalowanie sterownika na dysku twardym, tylko ładowanie go wprost do pamięci operacyjnej – żeby dysku nie zanieczyszczać, bo nie zawsze pracuje się na własnym komputerze. Innym, równie humanistycznym rozwiązaniem problemu USB byłoby ustalenie wreszcie reguł wykorzystania portu, aby typowe sterowniki dostarczane z systemem operacyjnym mogły obsłużyć wszystkie standardowe urządzenia.

Intuicyjna obsługa

Inny przykład: interfejsy programów użytkowych. Wśród zaleceń dotyczących ich tworzenia znajdujemy m.in. i takie, żeby projektowanie interfejsu powierzyć humaniście – jako rzecznikowi użytkownika. Dla zawodowego komputerowca wiele spraw jest bowiem zbyt oczywistych, żeby zrozumiał kogoś, kto komputera tylko używa, a rozumieć nie chce i nie musi. Tymczasem wiele pożytecznych skądinąd programów interfejs ma wyraźnie “komputerowy” i bez studiowania nie zawsze zrozumiałej instrukcji ani rusz.

Można się oczywiście żachnąć, że komputer to jednak nie tłuczek do kartofli i wymaga elementarnej przynajmniej kultury technicznej do obywania się z nim; można pokpiwać z prostactwa technicznego przysłowiowej pani Luni z księgowości, można wreszcie dzięki odpowiednio agresywnej kampanii marketingowej wmusić klientowi nie tylko drogi sprzęt i nie najtańsze programy, ale i kosztowne szkolenia w zakresie ich używania. Co jednak takie praktyki mają wspólnego już nie z wysokimi ideałami humanizacji techniki nawet, ale z zasadami zwykłej rzetelności kupieckiej?

Wystarczy wiedzieć, jak

Technika komputerowa zacznie się naprawdę humanizować nie wcześniej, gdy do CyberŚwiątyni (gdzie nic, tylko procesy, potoki, mikrojądra i makrokody) wpuści się na równych z technikami prawach profana, czyli humanistę właśnie. Może on nie wiedzieć nic o wspomnianych procesach i potokach, ale na pewno będzie wiedział, gdzie chciałby nacisnąć, żeby mieć czcionkę pogrubioną, a gdzie kliknąć, żeby narysować krzywą. Komputer dla każdego stał się faktem, ba!, nawet jest faktem banalnym – ale do przyjazności owemu “każdemu” to mu daleko. Jeśli przy powstawaniu techniki nie ma kogoś, kto jest rzecznikiem użytkownika-szaraka, to… nawet gdy się w najlepszej wierze stwarza szerokie możliwości konfiguracji sprzętu i oprogramowania, wychodzi z tego osławiony gąszcz kosztownych i średnio użytecznych “wodotrysków”, sterroryzowani użytkownicy pracują zaś na konfiguracji domyślnej. Jej też nie wymyśla rzecznik szaraków – sądząc z nakrapianych drobnym maczkiem belek narzędziowych, jakimi wita tuż po zainstalowaniu sporo pożytecznych skądinąd aplikacji.

Do humanizacji potrzebny jest, jak sama nazwa wskazuje, profesjonalny humanista. Wpuśćmy go do naładowanych najnowszymi maszynkami Świątyń Postępu, a komputery staną się przyjazne, czyli pożyteczne i nieuciążliwe w jednym.

Poglądy prezentowane na łamach kolumny Felieton nie zawsze są zgodne ze zdaniem redakcji.

Więcej:bezcatnews