Gaz do dechy!

Uwaga!

Informujemy, że redakcja nie bierze odpowiedzialności za szkody i zniszczenia powstałe w trakcie podkręcania procesorów – utratę danych lub awarie komponentów peceta. Jeżeli nie chcecie stracić gwarancji, w żaden sposób nie przerabiajcie swoich układów. Rezultaty, które otrzymacie na swoich procesorach, mogą się znacznie różnić od wyników uzyskanych w naszym laboratorium, gdyż różne serie układów różnie się zachowują. Wszystkich zmian dokonujecie wyłącznie na własną odpowiedzialność!

Nie tak całkiem dawno temu, bo za czasów procesorów typu 386, 486, a także i Pentium, żyło się z pewnością znacznie łatwiej. Kupowaliśmy model działający, dajmy na to, z zawrotną prędkością 100 MHz. I nie wydając grosza, natychmiast, nic nie robiąc, a w zasadzie przestawiając jedynie kilka zworek na płycie głównej, zwiększaliśmy mnożnik, uzyskując kilkunasto- czy nawet kilkudziesięcioprocentowy przyrost wydajności (dla niewtajemniczonych mnożnik to współczynnik zwielokrotnienia częstotliwości taktowania procesora względem częstotliwości bazowej płyty głównej, zwanej częstotliwością FSB – Front Side Bus). Internet był, co prawda, w powijakach i inaczej zdobywało się ważne informacje, lecz wystarczyło wiedzieć, jaki procesor najlepiej wytrzymuje zwiększenie mnożnika, by w prosty sposób i za niewielkie pieniądze stać się posiadaczem o wiele szybszej, niż zamierzył to producent, jednostki.

Raj dla overclockerów i eksperymentatorów, niebojących się ryzyka uszkodzenia sprzętu i utraty gwarancji! Eden dla domowych majsterkowiczów! Niestety, jednocześnie rzeka mlekiem i miodem – a przede wszystkim dużą ilością gotówki – płynąca, dla… różnej maści hochsztaplerów i oszustów. Ci to bowiem, wykorzystując zapas mocy wspomnianych procesorów, z łatwością, której pozazdrościłby sam Gess Ramer (genialny fałszerz dolarów, samouk, półanalfabeta – przyp. red.), przerabiali je na modele znacznie szybsze, dokonując jedynie kosmetycznej poprawki napisów na obudowie chipa. Nie trzeba chyba nikogo uświadamiać, że interes tego typu był bardziej dochodowy od sprzedaży zwykłego, niepodrabianego towaru (co najwyżej poza handlem cebulą, którą podrobić raczej trudno, ale przebitkę uzyskuje się często ponadczterokrotną).

Zamierzchłe czasy

Zwrot w historii overclockingu zawdzięczamy więc “starożytnym” (w skali komputerowej historii błyskawicznej, oczywiście)… szlifierzom. Taką bowiem profesję należało posiąść, by szybko i skutecznie pozbawić procesor pierwotnych napisów, a w następnym kroku zastąpić je grawerowaniem mniej oryginalnym, za to bardziej “rentownym”. Cudowna metamorfoza dawała niemałe korzyści.

Na ten okres datuje się również pierwsze próby dywersyfikacji procesorowego rynku. Polegały one na wprowadzaniu do sprzedaży wielu wersji tego samego chipa o różnych, zablokowanych częstotliwościach taktowania, a co za tym idzie – różnych cenach. Pomysł nienowy, stosowany w handlu nagminnie (np. przez producentów samochodów), jednak w komputerowym światku był nowinką, budził więc uzasadnione podejrzenia użytkowników. Jak widać, sprawdził się, pozwalając “wycisnąć” z rynku znacznie więcej, niż można uzyskać, sprzedając produkt tylko jednego rodzaju. Konieczne było tylko wprowadzenie pewnej drobnej, acz istotnej modyfikacji – blokady mnożnika. Niestety, moment, w którym Intel zaczął stosować blokadę, stał się jednocześnie ciosem w plecy dla wszystkich zapaleńców kochających eksperymenty z ekstremalnymi częstotliwościami. By móc dalej oddawać się ulubionej rozrywce, musieli oni poszukać innych metod podkręcania lub nauczyć się odblokowywania tego, co zablokowano… Z historii wiemy, że obie metody zostały wykorzystane.

Więcej:bezcatnews