A…, B…, C…, Enter

Prawda na temat informatyzacji szkół w naszym kraju okazuje się złożona. Jest bowiem prawda statystyczna, zgodnie z którą w Europie Zachodniej przypada 12-15 uczniów na komputer, podczas gdy u nas jedną maszynę oblega 40 osób. Z drugiej strony przedstawiciele władz oświatowych wskazują, że u nas sprzęt jest nowoczesny, bo kupowany głównie w ostatnich trzech latach, podczas gdy w brytyjskich czy amerykańskich szkołach można spotkać jeszcze archaiczne AT 286 czy 386.

Czy nasza jakość lepsza jest od europejskiej i amerykańskiej ilości? Nietrudno policzyć, że francuski czy belgijski nastolatek spędza średnio 3-5 godzin tygodniowo przy szkolnym pececie, a Amerykanin może liczyć na trzy razy dłuższy kontakt z cyfrowymi technologiami. U nas musiałby się zadowolić tylko jedną godziną zajęć. Wynika z tego oczywisty wniosek, że środki te ledwo starczają na przeprowadzanie zajęć z informatyki. Plany wykorzystywania na większą skalę technologii cyfrowych do nauczania biologii, historii czy matematyki bez zmiany metodyki muszą pozostać mrzonką.

Tyle statystyka. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. W naszym kraju działa blisko 30 tysięcy szkół podstawowych, gimnazjów, liceów i średnich szkół zawodowych. Pracownie komputerowe ma niespełna połowa podstawówek i około 70 procent szkół ponadpodstawowych. Większość pozostałych stoi dziś przed wyborem: nadal czekać na obiecane przez kolejne rządy pracownie czy kupić je za własne pieniądze? Tam, gdzie rodzice są zamożniejsi, władze gmin hojniejsze i łatwiej o sponsorów, tam powstają pracownie. Jednak wyposażane są one w niejednorodny sprzęt i oprogramowanie.

Pecet z makulatury

Są jednak placówki edukacyjne, które radzą sobie, nie czekając na ministerialną pomoc. Młodzież zbiera złom, makulaturę i butelki oraz organizuje płatne dyskoteki. Z pozyskanych w ten sposób środków kupowane są nowe komputery, oprogramowanie, a także skanery, projektory czy inne akcesoria. “Uczniowie mojej klasy przygotowali prezentację multimedialną na konkurs o Irlandii i wygrali skaner” – z dumą opowiada Joanna Brosiło, nauczycielka z I Gimnazjum we Wrocławiu. Pod tym względem środowisko szkolne jest przedsiębiorcze, gdyż z centralnych zakupów pochodzi niespełna połowa szkolnych komputerów.

Dodatkowe, pozabudżetowe środki na edukację informatyczną płyną od różnorodnych fundacji i stowarzyszeń. Najbardziej znane to Interkl@sa, której spiritus movens jest senator Grażyna Staniszewska. Interkl@sa współpracuje z koncernem Cisco przy tworzeniu Lokalnych Akademii Informatycznych, pozwalających zdobyć atrakcyjne kwalifikacje (patrz: CHIP 5/2002, str. 11), a także pozyskała dla Polski międzynarodowy program “Intel – Nauczanie dla przyszłości”. Inne akcje, takie jak “Notebook dla nauczyciela”, ułatwiają pedagogom kupno sprzętu komputerowego.

Realizowana pod auspicjami prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego inicjatywa “Internet w szkołach – Projekt Prezydenta RP” w ciągu dwóch lat wzbogacił szkoły wszelkiego typu o 115 pracowni. Czy to dużo? Z pewnością nie, ale jak wskazuje kierujący realizacją programu Michał Dżoga – “Nie wyręczamy Ministerstwa Edukacji, a jedynie uzupełniamy”. “Akcje polegające na tym, że premier ufunduje 5 pracowni, a prezydent 15, to metody chałupnicze” – wskazuje profesor Maciej M. Sysło, członek Rady ds. Edukacji Informatycznej przy Ministrze Edukacji. – “Dobrze wyglądają w telewizji, ale jako sposób na zaspokojenie potrzeb szkół nie są wystarczające. Potrzebna jest dobrze przemyślana decyzja rządowa”.

Więcej:bezcatnews