Mane, Tekel, Fares

Jeśli szukasz darmowego, choć niekoniecznie legalnego dostępu do Internetu, powinieneś uważnie oglądać graffiti na ścianach domów. Jeżeli zaś jesteś właścicielem firmy dysponującej siecią opartą na protokole 802.11b, powinieneś codziennie oglądać elewację budynku, w którym mieści się Twoje przedsiębiorstwo. Gdy zauważysz dziwne znaki wymalowane na murze, możesz być pewien, że w okolicy kręcił się haker nowego rodzaju.

     Nową modę nazywa się "wojennym znakowaniem" (ang.

"warchalking"). Jej wyznawcy tropią węzły Wireless LAN, ustalają parametry niezbędne do nielegalnego podłączenia się, a następnie za pomocą specjalnego kodu opisują znalezisko na najbliższej ścianie. Trzy podstawowe symbole oznaczają otwarty węzeł, zamknięty i tzw. WEP (Wireless Equivalent Privacy), czyli chroniony protokołem bezpieczeństwa, a więc bezużyteczny dla włamywaczy. Dodatkowo powyżej podstawowego znaku zapisuje się SSID (swego rodzaju hasło dostępu), a poniżej przepustowość. Mając te informacje oraz notebooka wyposażonego w port 802.11, można, przynajmniej teoretycznie, wpiąć się do czyjejś

sieci, a stamtąd dostać do Internetu. A wszystko to podczas spaceru.

     W przeciwieństwie do tradycyjnych graffiti tu nie stosuje się farb ani sprayów, lecz kredę, co ma skłaniać do częstego sprawdzania i aktualizowania ściennych malowideł. Ponadto smarowanie kredą nie naraża na mandaty (warto pamiętać, że IBM za kampanię reklamową sprowadzającą się do pisania na ścianach domów w San Francisco

"Peace, Love and Linux" musiał zapłacić 100 tysięcy dolarów kary).

     Pomysłodawcą i autorem nazwy jest londyńczyk Matt Jones, który chciał

"unaocznić niewidoczny system nerwowy, który wokół nas rośnie". Niektórzy z entuzjastów nazywają nawet tę modę

"powrotem demokracji do Internetu". Rzeczywistym skutkiem będzie zapewne zwiększenie bezpieczeństwa WLAN, gdy administratorzy instalację 802.11 zaczną od uaktywnienia Wireless Equivalent Privacy.

Więcej:bezcatnews