Pecet żyje!
Niekoniecznie. Jeff Brown, rzecznik prasowy Electronic Arts, pojawiające się obawy o koniec pecetowego grania komentuje następująco: “Jeśli ktoś chce przestać robić gry dla komputerów PC, będziemy bardziej niż szczęśliwi, przejmując jego biznes. Ta branża nadal przynosi dochody”. Na szczęście dla nas – komputerowców – jego opinia nie jest odosobniona: firmy software’owe, nawet jeśli zaczynają produkować gry na konsole, nie rezygnują ze swoich pecetowych projektów (chyba że są odpowiednio “przekonywane” – głównie finansowo – przez producentów konsol). Uspokajają również dane amerykańskiej firmy Alienware, sprzedającej specjalnie “wypasione” komputery dla maniaków gier. Jej prognozy, oparte na wynikach sprzedaży z pierwszej połowy bieżącego roku, mówią o stuprocentowym wzroście dochodów ze sprzedaży takich maszyn.
Zły komputer?
Co jeszcze może uratować pecetowe gry? Paradoksalnie – niedoskonałość naszych komputerów. Z jednej bowiem strony gry na konsole pisze się łatwiej – znana i przede wszystkim stała jest konfiguracja sprzętowa tych urządzeń. Ale z drugiej strony trudniejsze jest wprowadzanie nowości i podnoszenie poziomu na przykład sztucznej inteligencji. Okres 4-5 lat życia konsoli to dla pecetów niemalże epoka: w takim czasie co najmniej podwaja się wydajność ich procesorów oraz kart graficznych. Projektanci gier bardzo to lubią – mogą dzięki temu mniejszym wysiłkiem zaopatrzyć swoje dzieło w większą liczbę błyskotek i co za tym zazwyczaj idzie – więcej zarobić.
Szkoda pieniędzy
Nawet jeśli w pewnych gatunkach gier konsole zdobędą przewagę, wątpliwe jest, by mogły wyprzeć gry pecetowe zewsząd – na przykład z bastionu gier strategicznych czy internetowych (Massive Multiplayer Online Games). Producenci konsol zdają sobie sprawę z tych ograniczeń swoich urządzeń i wprowadzają właśnie odpowiednie usługi (Microsoft) lub urządzenia (Sony Nintendo). Ale po co kupować kolejnego klamora, jeśli już mamy naszą kochaną uniwersalną maszynkę?