Trudna sprawa

Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę, nie przysporzy mi popularności – ale mimo to wyrażę swoje zdanie. Uważam mianowicie, że komputer nie jest narzędziem dla każdego. I nie kieruję się bynajmniej tęsknotą za dawno minionymi czasami, gdy istniała kasta użytkowników maszyn cyfrowych, lecz obserwacją smutnej rzeczywistości.

Tranzystor to nie śrubka!

Przyjrzyjmy się zatem faktom. Pecet pojawia się coraz częściej w naszych domach, używamy go do wszystkiego – od pracy, poprzez naukę, aż po rozrywkę. Komputery są dziś przecież relatywnie tanie, bezawaryjne, “przyjazne dla użytkownika”… i właśnie z tym ostatnim stwierdzeniem nie zgadzam się ani trochę. Otóż według mnie daleko nam jeszcze do “Star Treka” czy chociażby “Odysei kosmicznej”. Dlaczego? Bynajmniej nie ze względu na problemy sprzętowe – hardware już dawno ewoluował do poziomu, na którym wadliwe podzespoły po prostu wyrzuca się do kosza i używa nowych. Gorzej jest z oprogramowaniem, i to ono – w moim przekonaniu – spędza sen z powiek wielu osobom, chcącym najzwyczajniej w świecie wysłać parę listów, wyliczyć ratę kredytu czy zabić kilku przebrzydłych kosmitów.

Dowody? Proszę bardzo, z mojego własnego podwórka. Z regularnością szwajcarskiego zegarka dostaję listy od zrozpaczonych użytkowników pecetów, którzy nie radzą sobie z instalacją tej czy innej aplikacji, nie bardzo wiedzą, czym się różni serwis WWW od serwisu do kawy, a na słowo “wirus” dostają drżączki. Daleki jestem przy tym od drwienia z czyjejś niewiedzy – dręczy mnie raczej pytanie: jak to się dzieje, że mało komu przyjdzie do głowy samodzielne naprawianie magnetowidu czy kuchenki mikrofalowej, a grzebanie we wnętrznościach systemów operacyjnych i pakietów biurowych wszyscy uznają za jak najbardziej normalne?

Przyzwoitość – cóż to jest?

Głównymi sprawcami takiego stanu rzeczy są według mnie specjaliści od marketingu producentów oprogramowania. Wystarczy spojrzeć na półki sklepowe: “System operacyjny dla każdego!” (dla każdego, czyli dla nikogo?), “Zostań webmasterem w ciągu pięciu minut” (zapomnij o standardach, przecież są niepotrzebne), “Bądź administratorem serwera internetowego” (początkujący włamywacze potrzebują przecież pomocy pedagogicznych), “Program jest bardzo intuicyjny w obsłudze” (inaczej: instrukcje użytkownika są dla idiotów). Wykształcono również w ludziach z gruntu mylne przekonanie, że komputer powinien się raz dziennie zawiesić, a plagi wirusów komputerowych to nic innego, jak tylko wynik beztroski użytkowników pecetów.

Tak zwane względy marketingowe powodują, że coraz częściej płacimy za uaktualnienia, będące w gruncie rzeczy należnymi nam za darmo poprawkami błędów projektantów i programistów. Co gorsza, te same względy powodują pomijanie fundamentalnych aspektów bezpieczeństwa sieciowego. To ostatnie zaś, z uwagi na znaczne upowszechnienie Internetu, zyskało bardzo na znaczeniu – wystarczy spojrzeć na plagi “robaków” roznoszonych za pośrednictwem poczty elektronicznej i poprzez “dziurawe” serwery WWW. Wiadomo – luki w programach pojawiają się i będą się pojawiały, głównie z powodu ogromnej złożoności dzisiejszych aplikacji.

Ciekawe jest, że najgorzej radzą sobie ze smutną rzeczywistością wielcy producenci słynnych systemów operacyjnych – łatając luki opieszale lub nie usuwając ich wcale (vide: ostatnia “dziura” w obsłudze certyfikatów cyfrowych przez Internet Explorera). Kolejny problem to tworzenie przez firmy software’owe własnych “standardów”, które nie są niczym innym, jak tylko doskonałym narzędziem uzależniania nas od tego czy innego rozwiązania.

Będzie… jeszcze gorzej?

Pomimo nacisków ze strony środowisk naukowych i publicznych agencji zajmujących się bezpieczeństwem systemów informatycznych nigdzie na świecie nie udało się dotychczas uchwalić przepisów pozwalających na obarczenie producenta oprogramowania winą za szkody poniesione w wyniku jego ewidentnego niedbalstwa. Co więcej, próbuje się zamykać usta osobom donoszącym o lukach w programach, co jest dla nas, użytkowników, w zasadzie jedyną formą obrony przed marną jakością zabezpieczeń systemów operacyjnych i aplikacji (choćby sprawa listy BugTraq, na której publikowano doniesienia o błędach z ich szczegółowymi opisami).

Wszystkie wymienione czynniki układają się w całość, z której nietrudno wysnuć wniosek, iż większość problemów z komputerami wynika z naszej niewiedzy, ta zaś jest następstwem albo niedoinformowania, albo też celowego wprowadzania nas w błąd. Może zatem już czas zastanowić się nad tym, co producenci oprogramowania robią z jego użytkownikami? A zastanowić się chyba warto, bo już za moment możemy się ocknąć w świecie, który nie pozostawia nam żadnego wyboru co do sposobu życia, pracy i zabawy. Oczywiście, może to być świat względnie wygodny – ale czy aby na pewno taki, jakim go sobie wymarzyliśmy?

Poglądy prezentowane na łamach kolumny Felieton nie zawsze są zgodne ze zdaniem redakcji.

Więcej:bezcatnews