Kontrapunkt

Nie zdążyłem nawet dobrze ochłonąć

po premierze Office’a XP, a tu śledzący wszelkie nowinki ze stajni Microsoftu mój dzisiejszy adwersarz Marcin Meszczyński doniósł, że właśnie nadszedł czas na artykuł o MS Office 11 (patrz: 94). Nowy pakiet, czyli następca obecnie miłościwie nam panującego XP, ma być jeszcze lepszy, łatwiejszy w obsłudze i… bezpieczniejszy. Już widzę ironiczne uśmiechy ofiar “robaków” szerzących się “dzięki” oprogramowaniu spod znaku Microsoftu.

Sam używam w pracy Office’a 2000 i nawet przez chwilę nie myślałem o przesiadce na edycję XP. Bo i po co? Dla kolorowych zakładek w Excelu czy możliwości zaznaczania różnych fragmentów w tekstach Worda? Marcin wymieni tu oczywiście znacznie istotniejsze powody, z którymi wielu Czytelników zapewne się zgodzi. Jednak dla tzw. statystycznego użytkownika (w tym dla mnie) wydajność i bogactwo funkcji Office 2000 lub nawet zapomnianego już 97 (a cóż dopiero XP czy 11!) to po prostu stanowczo więcej, niż kiedykolwiek będzie on potrzebował.

Zauważyłem ponadto, że marketingowe działania Microsoftu jako żywo przypominają reklamy proszków do prania, z których mniej więcej co dwa-trzy miesiące dowiadujemy się, że biel (niedawno już niemal absolutna!) może być jeszcze bielsza. Czy rzeczywiście najpotężniejsza firma programistyczna świata musi co dwa-trzy lata w pośpiechu pisać nowe “ofisy”, by następnie łatać wiele zagrażających bezpieczeństwu danych “dziur”, a gdy już wszystko działa jak trzeba, ogłaszać, że tak naprawdę to potrzebujemy kolejnej edycji? Być może Microsoft powinien się po prostu skupić na bezpieczeństwie danych i opracowaniu, niezmiennych, przynajmniej w ciągu kilku lat, formatów danych, byśmy otrzymując np. plik MDB, przestali się zastanawiać, którym “biurem” uda się go otworzyć.

Nie sądzę, że nowy pakiet rzeczywiście wniesie coś na tyle wartościowego, iż bez wahania warto będzie dokupić kolejną kość RAM-u, by z niego w miarę komfortowo korzystać. Wiem za to jedno: na razie zostaję przy Office 2000.

Jestem Ci bardzo wdzięczny

– bardzo lubię, gdy interlokutor sam odpowiada na własne zarzuty. Oto bowiem wspominasz o tzw. statystycznym użytkowniku, który nie potrzebuje wydajności i bogactwa funkcji nowego Office’a. Masz zupełną rację! Naturalnie, że nie potrzebuje – bo ten pakiet… nie jest dla niego. Kropka.

Dawno już zapomnieliśmy, jak właściwie ten pakiet się nazywa. A nosi on przecież miano nader trafnie oddające jego przeznaczenie – “Biuro”. To, że w Polsce często znajdziemy go w prywatnych domach, to już całkiem inna historia. Ale jednocześnie żaden powód do utyskiwania na jego ciągłą rozbudowę. W wielu polskich biurach nadal panuje kultura papieru, inkaustu i zarękawków, gdzie pojęcie “praca grupowa nad dokumentem elektronicznym” brzmi jak fragment wykładu Einsteina. To jednak wcale nie oznacza, że trzeba negować sens korzystania z nowego pakietu Microsoftu! Zauważyłeś, że mamy już XXI wiek? Wielu zdało sobie z tego sprawę jakiś czas temu i w dużej mierze uwolniło swoje biura od przetworów celulozy. To oni tak naprawdę korzystają z Office’a! To oni chcą nowych funkcji – oni je wykorzystają! Dlaczego chcesz ich sprowadzić do poziomu naszego pirackiego zaścianka (gdzie na dodatek komputery są na tyle stare, że trzeba do nich jakiś RAM dokładać…)?

Wspominasz też o marketingu. Ale dlaczego skupiasz się tylko na firmie z Redmond? Opisana przez Ciebie praktyka częstego publikowania nowych wersji jest przecież powszechna. Firmy software’owe, jeśli chcą zarabiać, muszą wprowadzać nowe edycje. Nic na to nie poradzisz – jak długo wytrzyma firma, która nie będzie oferowała nowych wersji i nie postara się o “świeżych” użytkowników? A tych trzeba przyciągać – między innymi nowymi, atrakcyjnymi funkcjami.

Powiem szczerze – podobną do Twojej postawę wobec produktów Microsoftu zauważyłem też u kilku innych osób. I ciągle się zastanawiam, gdzie leżą jej przyczyny. Uprzedzenie? Uczulenie? Swoisty konserwatyzm?

Więcej:bezcatnews