Wielkie oszustwo

O inicjatywie Michaela Robertsona pod tytułem “Lindows” pisaliśmy już w numerze 6/2002 CHIP-a (100). Ma to być system dla tych, którzy czują się przywiązani do oprogramowania biurowego przeznaczonego dla Windows, ale chcieliby zrezygnować z Okienek. Lub też tych, którzy nie chcą wydawać pieniędzy na system Microsoftu, a dostępne do tej pory dystrybucje Linuksa są dla nich zbyt trudne w obsłudze. Miałem okazję skonfrontować te zapowiedzi z rzeczywistością.

Inwazja!

Wersja instalacyjna Lindows zajmuje około 400 MB. Oferuje trzy tryby instalacji. Zapoznawczą, czyli “obok” istniejących już Okienek (ale tylko w wersji 98 i Millennium oraz 2000, jeśli korzysta z systemu plików FAT32 – Lindows nie obsługuje NTFS-a), normalną, przejmującą we władanie cały dysk lub partycję, oraz zaawansowaną – w przypadku której możemy rzekomo wpływać na jej przebieg. Najpierw wybrałem wariant pierwszy (“obok” Windows 98). Lindows grzecznie usadowił się cały w jednym katalogu, instalując swój bootloader, pozwalający wybrać system do uruchomienia.

Później jednak chciałem sprawdzić, jak Lindows będzie się zachowywał we własnym środowisku, z natywnym systemem plików ReiserFS. Utworzyłem – używając Partition Magica – osobną partycję, zmniejszając rozmiar partycji FAT 32, i wybrałem kolejną wersję instalacji Lindows. Według instalatora, jeśli mamy więcej niż jedną partycję, możemy wybrać tę, na której usadowi się Lindows. Nic z tego – nastąpiło “wrogie przejęcie” i pożegnałem się z Windows 98 (jak na testowy komputer przystało, mamy kopię tej partycji). Zaiste – proste.

Dzień dobry…

Lindows po instalacji (ok. 10 min) prezentuje się nader pozytywnie. Jak skomentował to jeden z kolegów – “jest ładny”. To zasługa KDE 3, który wybrano jako środowisko dla systemu opartego na Debianie. Zobaczmy zatem, co jeszcze oferuje. Ano bezproblemową instalację. Wszystkie urządzenia zostały wykryte. Zainstalowałem drukarkę – trzeba przecież sprawdzić, jak drukowane będą na przykład excelowe arkusze. Nie będą – wszystko, co udało mi się wydrukować, to strona testowa i… zrzut ekranu. Poza tym – tylko białe kartki.

Proszę nie mówić, że powinienem się bardziej postarać i coś “pokombinować” – to ma być przecież system dla początkujących. Tak jak to reklamuje pan Robertson – Click-N-Run (w wolnym tłumaczeniu – klikasz-i-masz). Niestety, właściwszy byłby przekład dosłowny – klikasz i uciekasz (od tego systemu) jak najdalej. Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Zdalne bogactwo

Zajrzyjmy zatem do menu Start (przepraszam, menu “L”). Co my tu mamy? Wedle dostępnego w witrynie Lindows.com opisu, system oferuje tysiące programów. Hm… Odtwarzacz MP3 i płyt kompaktowych (ten drugi nie działa – nie wiem dlaczego i nie będę sprawdzał). W menu Biuro – przeglądarki dokumentów Worda, Excela, PowerPointa i edytorek tekstu (standardowy dla KDE). Gry: pięć sztuk. Internet – jakby trochę więcej: przeglądarka Netscape, takiż program pocztowy i komunikator AOL. Są nawet narzędzia programistów (czyli zaawansowany edytor)! Jeszcze programy użytkowe: aplikacja do kompresji, przeglądarka Schowka, konsola, program do formatowania dyskietek (a gdzie do dysków? Baaardzo by się przydał…) oraz narzędzie dla webmasterów (!), czyli po prostu Composer z pakietu Netscape. Aha, jest też menu Home & Education. Ale w nim tylko skrót do opcji Click-N-Run. Tak jak we wszystkich innych.

Oto jest bowiem gwóźdź systemu – mamy dostęp do ponad 1600 programów, ale… przez Internet! Sam system jest niemalże zupełnie “goły” – wszystko trzeba pobierać z Internetu. Pakiet StarOffice – proszę bardzo: jest. GIMP – a jakże. Trzeba się tylko połączyć. Coś wspaniałego, zwłaszcza dla użytkowników modemów, prawda?

Owszem, system Click-N-Run działa; potrzebowałem programu do robienia zrzutów ekranowych (nie było w systemie) – ściągnąłem. Kilkanaście kilobajtów w dwie minuty. Nie zdecydowałem się jednak na StarOffice’a – niniejszy tekst napisałem na innym komputerze.

Więcej:bezcatnews