Poprawa na gorsze

Cenzurowanie lub monitorowanie Internetu staje się coraz powszechniejszym sposobem walki z przestępczością zorganizowaną, a zwłaszcza z międzynarodowym terroryzmem. Przymiarki do wprowadzenia takich regulacji poczyniono również w naszym kraju już w listopadzie 2000 roku (patrz:

CHIP 2/2001, 64

). Pierwotny projekt został powszechnie i gromko skrytykowany, gdyż narażał operatorów sieci telefonicznych na olbrzymie koszty, stawiające wręcz pod znakiem zapytania egzystencję tych firm. Przewidywano wówczas, że na życzenie policji i służb specjalnych każda centrala telefoniczna musiałaby doprowadzić wysokoprzepustowe łącze do wskazanej komendy oraz zagwarantować bezterminowe archiwizowanie całego ruchu – zarówno danych, jak i rozmów. Przewidywano wówczas, że organa bezpieczeństwa mogą być zainteresowane podsłuchiwaniem 0,5% połączeń. Sama tylko TP SA musiałaby rejestrować ruch na blisko 70 tysiącach linii telefonicznych. Realizacja takiego przedsięwzięcia byłaby trudna do wyobrażenia.

Wsteczny postęp

Ministerstwo ustąpiło pod naciskiem krytyki i przez kilka miesięcy przygotowywało nowe rozporządzenia. Co się zmieniło? Na pierwszy rzut oka… niewiele. Operatorzy będą nadal zmuszeni do tworzenia na własny koszt tylnej furtki dla organów bezpieczeństwa. Wprawdzie przewidywane zapotrzebowanie zmniejszono do 0,15% połączeń, ale tylko dla samej TP SA daje to olbrzymią liczbę 20 tysięcy linii. Nawet po zmniejszeniu liczby prognozowanych podsłuchów operatorzy będą musieli wydać setki milionów złotych na nowe urządzenia i łącza. W przypadku magistrali światłowodowych o ogromnej przepustowości wydaje się to wręcz technicznie niemożliwe.

W rozporządzeniu pozostawiono absurdalny wymóg bezterminowego archiwizowania przechodzących danych. Wprowadzenie tego w życie wymagałoby prawdopodobnie kupienia przez Polskę całej światowej produkcji płyt CD-ROM.

Bzdura na bzdurze

Najistotniejszą innowacją w stosunku do pierwotnej wersji rozporządzenia jest zmiana podmiotu, którego omawiane przepisy dotyczą. Wcześniej był to “operator publiczny”, z najnowszej wersji dokumentu usunięto jednak słowo “publiczny”. Oznacza to, że przepisy obowiązują nie tylko właścicieli sieci telefonicznych oraz szkieletowych, ale także wszystkich dostawców Internetu, a nawet… administratorów sieci osiedlowych. Szczególnie kuriozalny jest przepis, w myśl którego każdy operator miałby mieć zatrudnionego i dyspozycyjnego 24 godziny na dobę pracownika z wystawionym przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego certyfikatem bezpieczeństwa.

Koniec taniego Internetu

Regulacje pozwalające na podsłuchiwanie ruchu Internetu wprowadzono także np. w USA i Niemczech. Tam koszty całego przedsięwzięcia pokrywają instytucje rządowe, a o tym, kogo się kontroluje, decyduje sąd. Niestety, rodzime regulacje przypominają raczej model rosyjski. Na wschodzie zresztą protesty firm zostały stłumione za pomocą biurokratycznych szykan.

Giganci telekomunikacyjni jakoś to przeżyją, nawet jeśli wydadzą dodatkowe dziesiątki milionów złotych. Ułamek tych kosztów będzie jednak zabójczy dla drobnych operatorów, zwłaszcza dla sieci osiedlowych, sąsiedzkich i innych oddolnych inicjatyw.

Więcej:bezcatnews