Samoobsługa dawniej i dziś

Należę do pokolenia, które albo musiało łasić się do różnych “fachowców w berecikach”, albo uczyło się robić wszystko samemu. W życiu codziennym moje elektroniczno-informatyczne wykształcenie wystarczało mi w latach tzw. gospodarki niedoboru, zwanej też “gospodarką socjalistyczną”, do naprawiania suszarek do włosów, odkurzaczy, pralek automatycznych i temu podobnych luksusów zdobytych na talony, kartki i kolejkowe listy.

Czasy się na szczęście zmieniły, technologie też, więc mimo że uczyli mnie kiedyś teoretycznie współbieżności procesów w systemie Multics, a praktycznie potrafiłem wprowadzać bootstrap Odry 1305 z przełączników na panelu, to do komputera sterującego wtryskiem paliwa i zapłonem w Lanosie już się nie dotykam. Wychodzę bowiem z założenia, że większą efektywność uzyskuję, wykonując zajęcia, na których dziś znam się lepiej i dla których nie muszę inwestować w specjalistyczne oprogramowanie diagnostyczne oraz specjalne łączówki do RS-232.

Uciekinier z kolejki

Jest jednak dziedzina, w której bardzo chętnie korzystam z samoobsługi – tym bardziej że jest ona jedną z ostatnich “wysp kolejkowych” (obok poczty, administracji i służby zdrowia). Chodzi o banki. Nadal można stracić dobre kilkanaście minut w kolejce po swoje pieniądze.

Nic też dziwnego, że z chwilą pokazania się w naszym kraju pierwszego konta internetowego od razu otworzyłem sobie tam rachunek, a w miarę pojawiania się kolejnych eksperymentowałem z nimi, szukając takiej bankowej samoobsługi, która mi będzie najbardziej odpowiadała. Ponieważ nie mam aż tylu pieniędzy, by oczekiwać obsługi typu “private banking” i podejmowania mnie w zacisznych gabinetach przez osobistego opiekuna, mającego mi doradzać, gdzie ulokować miliony (których nie mam, co pewno zdradza wymieniona marka samochodu), więc nie zżymam się na “macdonaldyzację” banków. Nie przeszkadza mi bankowa samoobsługa, bo zwykle kosztuje ona o rząd wielkości mniej niż obsługa “spersonalizowana”, banki zaś dostarczają mi oprogramowanie czy tokeny. Pełnią one rolę wspomnianych specjalistycznych motoryzacyjnych interfejsów czy drogich rozetowych kluczy monterskich, zaprojektowanych w celu trzymania majsterkowiczów z daleka od nowoczesnych silników.

Pretensje

Jednak w samoobsługowej bankowości mam sporo do zarzucenia bankom – a personalnie: ludziom formułującym założenia systemów obsługi klienta. Wraz z projektantami systemów wydają się oni zupełnie zapominać, że przy samoobsługowych “okienkach bankowych” po drugiej stronie Sieci siedzą niewyszkoleni na kursach kasjerzy czy bankowi informatycy. Można jeszcze zrozumieć, że dla dostawców systemów klientami nie są posiadacze kont, ale dyrektorzy departamentów informatyki banków, którzy podpisują im faktury, jednak od bankowców zamawiających system mający mnie obsłużyć oczekiwałbym lepszego reprezentowania moich interesów, a już na pewno: patrzenia dalej końca nosa.

Tymczasem zwykłemu zjadaczowi niekomputerowego chleba systemy bankowości internetowej każą instalować tajemnicze runtime’y Javy czy też informują o błędach skryptów i apletów, nie umożliwiają natomiast wykonania najprostszych czynności czy nie dają oczywistej wręcz informacji.

Bez kartki ani rusz

Zaskakująco częstym błędem (notabene: rzadko zauważanym przez autorów rankingów, chętniej przyznających punkty za ładny interfejs) jest brak informacji o stanie konta podczas przygotowywania zlecenia przelewu, bo stanu konta nikt nie przewidział w tej właśnie formatce (cóż wielkiego – niech sobie klient zapisze stan konta na papierku albo niech go pamięta – jak mi powiedział pewien “twórca” systemów).

Zresztą w stanie konta też mamy do czynienia z powszechną niedoróbką: informacja na temat środków będących do dyspozycji to często raczej dezinformacja. Przebłyskują tam np. blokady pieniędzy wydanych właśnie przez nas przy użyciu kart płatniczych, a nie to, czego moglibyśmy oczekiwać: środki przeznaczone przez nas na przelewy z datą przyszłą. Można oczywiście takie przelewy podejrzeć na oddzielnej podstronie, ale musimy pilnie baczyć, by w dniu, na który ustawiliśmy przelew, były na koncie odpowiednie środki. Są nawet takie konta, które w przypadku kiedy nie mamy kasy, nawet nas nie poinformują o odrzuceniu przelewu. Albo to zauważymy, przeglądając uważnie historię rachunku, albo przypomni nam o tym wezwanie do zapłaty, w którym nasz dłużnik grozić nam będzie komornikami i egzekucjami.

Lepiej już było?

Do dziś szkoda mi też poczciwego HomeCasha (programu bankowości modemowej, zwanej też offline, napisanego jeszcze w trybie 16-bitowym pod Windows 3.x), w którym przelewy wykonane, zaplanowane i wszelkie inne mogłem sobie obejrzeć w dowolnym sortowaniu: według dat i okresów, wysokości kwot, odbiorców itp. Jakoś nie widać tych funkcji w systemach internetowych. Stąd mój apel do projektantów systemów: zanim nas czymś uszczęśliwicie, wypróbujcie swoje wynalazki na sobie i zastanówcie się chwilę, jak z nich praktycznie korzystać! Zresztą między nami mówiąc: to apel nie tylko do projektantów systemów bankowych…

Więcej:bezcatnews