Truciciel nasz powszedni

Marzymy o nowym procesorze, karcie graficznej, przy okazji zmieniamy płytę główną, kości pamięci, kupujemy większy dysk, zamieniamy stary monitor na panel LCD. Co się dzieje ze starymi komponentami? Jeśli nie uda nam się ich sprzedać, przeważnie trafiają na śmietnik. Tam niszczeją, wypuszczając przy okazji na wolność sporą część tablicy Mendelejewa.

Przestarzałe cuda techniki

Dziś prościej i taniej jest kupić nową rzecz niż naprawiać starą. Dotyczy to nie tylko elektroniki użytkowej. Jednak właśnie przestarzałe produkty przemysłu hi-tech stanowią na Zachodzie coraz poważniejszy problem. W Stanach Zjednoczonych ukuto już termin na oznaczenie nowego zjawiska: e-śmieci (ang. e-waste). Pod tym pojęciem mieści się nie tylko sprzęt komputerowy, ale także telewizory, magnetowidy, radia, tostery, wieże hi-fi itp. Obecnie od 2 do 5 procent odpadów w USA to właśnie e-śmieci. Z danych amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska wynika, że elektronika, która w 1997 roku trafiła na wysypiska, ważyła łącznie 3,2 miliona ton.

Problem utylizacji starych pecetów jest dużo bardziej palący niż sprawy związane ze zdezelowanym sprzętem AGD czy audio-wideo. Tylko komputery osobiste mają przeciętny czas życia liczony nie w latach, ale w miesiącach. Na Zachodzie wymiana sprzętu następuje przeciętnie po dwóch latach. U nas pogoń za nowinkami odbywa się w nieco wolniejszym tempie, a sprzęt, który się “zestarzał moralnie”, trafia do mniej zamożnych rodzin czy szkół. Taka oszczędność jedynie odsuwa problem w czasie. Polskie domy, szkoły i biura są nasycone generacją sprzętu klasy 386, 486 i pierwszych Pentium, które w końcu zaczną trafiać na śmietniki. Im później się to odbędzie, tym zapewne bardziej masowy będzie to proces.

Plastikowe gory
W 2005 roku w USA kupno kazdego nowego komputera bedzie pociagalo za soba wyrzucenie starego na smietnik. Na wysypiska trafi wówczas od 315 do 680 milionów zbednych pecetów, zawierajacych lacznie ponad pól miliona ton olowiu oraz setki tysiecy ton kadmu, rteci i innych toksycznych substancji. W samej tylko Kalifornii na smietniku laduje codziennie 6 tysiecy komputerów, a ponadto przecietny mieszkaniec tego stanu ma w garazu czy na strychu dwa lub trzy informatyczne zabytki. Proekologicznie nastawione firmy zastepuja olów srebrem, miedzia i cyna.
Zródlo: Silicon Valley Toxics Coalition

“My nic nie odbieramy”

Prawne mechanizmy zmuszające producentów do odbioru i bezpiecznej utylizacji zużytych podzespołów elektronicznych powstały w Japonii i Europie Zachodniej, a także w niektórych stanach USA pod naciskiem organizacji ekologicznych. Istnienie takich przepisów nie jest jednak powszechne, a nawet tam, gdzie je wprowadzono, ich realizacja pozostawia dużo do życzenia. Od firm komputerowych zależy, w jakim stopniu pozostają w zgodzie z postulatami ekologów. Silicon Valley Toxics Coalition publikuje co roku raport, w którym ocenia m.in. postępowanie koncernów elektronicznych. Od kilku lat jedyną firmą, która otrzymuje pozytywną ocenę od bojowników o czystość środowiska, jest Fujitsu-Siemens (patrz: “Polacy nawet śmieci chcą sprzedawać”), wyprzedzający w tej klasyfikacji Canona i IBM-a.

W naszym kraju problem nie wydaje się dla nikogo specjalnie palący. Oddziały zachodnich koncernów przynajmniej częściowo korzystają ze wzorców wypracowanych w Japonii czy Europie Zachodniej. Hewlett-Packard odbiera np. zużyte kartridże i tonery do drukarek, by je zutylizować (w zeszłym roku w Polsce odzyskano w ten sposób prawie 22 tony surowców). Podobną praktykę stosuje Epson. Na razie ani te, ani inne firmy nie prowadzą w naszym kraju odbioru innych zużytych produktów, jak komputery, monitory, drukarki itp. “Przed 2005 rokiem zdążymy wprowadzić system utylizacji całych komputerów – mamy już procedury wypracowane przy okazji recyklingu tonerów” – zapewnia Joanna Pawlak z polskiego oddziału HP.

Nieco gorzej przedstawia się sytuacja wśród rodzimych producentów. Rzecznicy dwóch największych rodzimych firm ode mnie dowiedzieli się o zmianach prawnych szykowanych na 2005 rok. Obce im też były mechanizmy odbierania od klienta i utylizowania zużytych podzespołów. “Nie możemy niczego odbierać, bo my nie pożyczamy, tylko sprzedajemy” – tłumaczył pewien menedżer.

Nie bez znaczenia jest tu też aspekt finansowy. “Moglibyśmy wprowadzić takie mechanizmy, ale podniosłoby to cenę sprzętu. Na razie nie ma chętnych do płacenia za ekologiczne komputery” – komentuje Marek Maciaś z Optimusa.

Podwójna moralność

Tysiące ton poniewierających się na wysypiskach śmieci monitorów, obudów i kart rozszerzeń mogą się wydawać w naszym kraju odległą wizją. Lepiej jednak już dziś pomyśleć o tym, co stanie się problemem jutro.

Choć właściwie to teoretycznie nie musimy sobie tym zaprzątać głowy. Gotowa jest już dyrektywa Unii Europejskiej, zgodnie z którą kraje członkowskie muszą do 2005 roku wprowadzić odpowiednie regulacje (patrz: “Zielona Europa”). Obowiązek ten ciąży także na Polsce. Czyli najpóźniej za dwa lata problem zniknie, na dobrą sprawę zanim się jeszcze pojawił?

Nie łudźmy się. Same ustawy nic nie zmienią. Konieczność zbierania i utylizacji zużytego sprzętu podniesie koszty firm sprzedających komputery, a już dziś nie narzekają one na zbyt dużą stopę zysku. Jest bardzo prawdopodobne, że ceny sprzętu wzrosną lub… prawo będzie powszechnie omijane. Który scenariusz się sprawdzi, zależy od nas, konsumentów. Jeśli będziemy przymykali oczy na kwestie ekologiczne, byle tylko zaoszczędzić parę złotych na karcie graficznej czy procesorze, przetrwają firmy, które nauczą się omijać prawo.

Przykłady, że ustawy rozmijają się z realiami, znajdziemy w Stanach Zjednoczonych. W tym kraju pod naciskiem organizacji ekologicznych i konsumenckich wprowadzono odpowiednie regulacje jedynie w nielicznych stanach. Co ciekawe, nawet koncerny w restrykcyjnej pod tym względem Japonii zachowujące się wzorowo, w bardziej liberalnej Ameryce sprzedają gorsze, bardziej szkodliwe produkty. Dotyczy to np. kabli bazujących na PCV – substancji bardzo kłopotliwej w utylizacji, która podczas palenia się wydziela silnie trujące opary. Na proekologicznych rynkach polichlorek winylu został zastąpiony substancją przyjaźniejszą dla środowiska.

Śmierdzący prezent

Jednak jedynie od 11 do 14 procent zużytego sprzętu cyfrowego jest poddawane recyklingowi. Co się dzieje z resztą? Część nielegalnie trafia na wysypiska lub jest porzucana w przypadkowych miejscach. By jakoś zagospodarować pozostałą masę, a przy tym uniknąć wysokich kosztów utylizacji, powstał cały półlegalny przemysł, zajmujący się eksportem e-śmieci do państw Trzeciego Świata, w tym do Indii i Chin. Podobny proceder uprawiany jest również przez tzw. Dalekowschodnie Tygrysy, czyli najszybciej rozwijające się kraje Azji. Na miejscu, w odległych regionach świata, gdzie diabeł mówi dobranoc, a kontrole ekologów nie docierają, komputerowe odpady są niszczone w najtańszy możliwy sposób, przeważnie przez spalenie. W trakcie takiego “recyklingu” toksyczne substancje są uwalniane i przedostają się do środowiska. W efekcie na terenach, na których nigdy nie było przemysłu ciężkiego, w wodach gruntowych gwałtownie rośnie stężenie metali ciężkich. Co więcej, są to te same metale, które powszechnie spotyka się podzespołach elektronicznych – alarmował w zeszłym roku “New York Times”. Ta sama gazeta donosiła także o częstym wykorzystywaniu dzieci do pracy przy paleniu tak niebezpiecznych śmieci. Ekologiczna organizacja Silicon Valley Toxics Coalition szacuje, że USA pozbywają się w ten sposób 50-80 procent kłopotliwych śmieci.

Niewykluczone, że celem takiego eksportu odpadów stanie się także Polska. Może się to stać pod pozorem darowizny, pomocy edukacyjnej dla dzieci czy innej akcji charytatywnej. Wprawdzie darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, ale zawsze warto sprawdzić, czy nie jest to koń trojański.

Więcej:bezcatnews