Megapikselowa wolność

"Może kucnąć niżej? To teraz spróbuję pstryknąć znad głowy. I jeszcze stojąc na ławce. O rany! Zrobiłem już trzydzieści zdjęć tego kundla! Za dużo? Nie szkodzi, to się skasuje".

     

Wiem, wiem, fotografia cyfrowa ma swoje zalety, ma i wady. Cieszę się tymi pierwszymi, nie przejmując się drugimi. Co z tego, że nie mam w moim aparacie 20 milionów pikseli? Co z tego, że muszę uważać na rozpiętość tonalną? Jestem za to w moim pstrykaniu… wolny. Tak, wolny!

     

Nie muszę się martwić ceną filmu, wywołania, odbitki. Nie muszę czekać do następnego dnia, by się przekonać, że "skopałem" ekspozycję – sprawdzam to od razu na wyświetlaczu LCD, patrząc na histogram. Ostatnim punktem każdej wycieczki jest oglądanie zdjęć wykonanych w trakcie wędrówki – bez konieczności noszenia filmu do labu i robienia odbitek. W ogóle niewiele muszę. Robiąc zdjęcia mojej córce, nie przejmuję się, co by pomyślał laborant o bałaganie panującym w jej pokoju.

     

Staram się uczyć na błędach, ale nie lubię za nie płacić. Wiedzę i umiejętności zdobywa się wraz z tysiącami wykonanych zdjęć. Ja, wykorzystując do tego matrycę zamiast negatywu, nie mam poczucia wyrzucania pieniędzy. Ogranicza mnie tylko wyobraźnia, a nie budżet.

     

Cyfrak daje mi także pełną kontrolę nad obrazem. Czego nie da się zrobić w terenie lub czego po prostu ja nie potrafię, preparuję w domu. Pstrykając "analogiem", musiałbym na końcu zdać się na laboranta, który przygotowując odbitkę, "uziemiłby" pewnie większość eksperymentów. Zamiast tego w cyfrowej ciemni w ciągu kilku minut komponuję efekty, jakie przy użyciu tradycyjnych metod wymagałyby wielu godzin pracy i specjalistycznego sprzętu. Wolę się tak bawić w dzień, siedząc przy pececie, zamiast w nocy, wdychając wyziewy wywoływaczy i utrwalaczy.

     

Mój Tato fotografuje od ponad 30 lat. Ma na koncie mnóstwo fantastycznych zdjęć i nawet kilka nagród z konkursów. "Analogiem" nie miałbym szans go dogonić. A cyfrakiem jest na skróty. I to też jest fajne.

Więcej:bezcatnews